Samotni i nieszczęśliwi w internetowym tłumie
Wyciągasz smartfona z kieszeni, widzisz powiadomienie - ktoś chce dodać Cię do znajomych na Facebooku. Dotykasz, przechodzisz do aplikacji i widzisz, że znajomy, którego imienia przez kilkanaście sekund nie potrafisz skojarzyć, a potem przypominasz sobie, że 10 lat temu był w równoległej klasie w liceum, chce zostać Twoim znajomym. Akceptujesz, bo w końcu dlaczego nie?
A potem przeglądasz profil tej niemal zapomnianej osoby z przeszłości. Praca - całkiem dobra. Piękna żona, dzieci, dom, o, jakie ładne zdjęcia - byli tu, tam, ważne spotkania, multum znajomych. Dyskusje, odzew - no no, musi wieść ciekawe życie. Wydaje Ci się nagle, że Twoje nie jest takie. Szara codzienność dopada, nie ma tylu znajomych, on był na Teneryfie, Ty na wakacje pojechałeś nad polskie morze, bo taniej. On w znajomych ma gwiazdkę seriali, prowadzą jakieś interesy - Ty jedyne, czym możesz się pochwalić, to w znajomych prezes korpo, w którym pracujesz. I tak nie mówi Ci "dzień dobry", gdy czasem widujecie się w windzie.
Wchodzisz na swój profil i patrzysz na swoje życie - swoją wirtualną wizytówkę, która z roku na rok zyskuje na znaczeniu i coraz mocniej odbija się w "realu" - to ją widzą potencjalni nowi pracodawcy, starzy kumple ze szkoły, byłe dziewczyny i każdy, kto chciałby Cię wygooglować. Ten profil stał się nieodłączną częścią Twojego życia i odbija jego aktualny stan.
Nie chcesz być gorszy od starego znajomego z liceum. Przeglądasz zdjęcia, dodajesz nowe - Ty uśmiechnięty z dzieckiem, Ty w pracy. Podrasowywujesz opis, a ze "starszego menadżera" robisz "Senior Manager" w rubryce stanowisko. Zmieniasz też cover photo, bo przecież musi być zajebiste - musi pokazywać, że masz ciekawe zainteresowania, że potrafisz robić zdjęcia albo wyrażać Twoje intelektualne i kulturalne preferencje. Wybierasz takie z cytatem, który widzisz drugi raz w życiu, ale wydaje Ci się przewrotny.
Czujesz się trochę lepiej, ale wiesz, że to nie to. Nie wiesz, co jest nie tak, ale coś jest - to podświadomie umacniasz się w przekonaniu, że inni mają lepiej. Inni, te 324 osoby, które masz w znajomych, z których połowy już prawie nie kojarzysz, z większością nie widziałeś się dłużej niż 5 lat, a ze 270 z nich nie wszedłeś od roku w żadną interakcję nawet na Facebooku. Oni mają w życiu lepiej, lepiej im się powodzi, bo przecież ich wirtualne, życiowe wizytówki są lepsze.
A potem dodajesz do znajomych znajomego sprzed lat, którego zauważyłeś na profilu starego kumpla z liceum. Ów znajomy akceptuje Twoje zaproszenie, widzi Twój profil, uśmiechnięte zdjęcia z wakacji, stanowisko "Senior Manager", i myśli, że wiedziesz szczęśliwe i pełne sukcesów życie. Wchodzi na swój profil...
Ci, którzy spędzają więcej czasu na Facebooku, są bardziej skorzy to przyznania, że inni mają lepsze życia, i mniej chętnie przyznają, że życie jest "fair". Za to ci, którzy ograniczają czas spędzany w mediach społecznościowych, rzadko bywają na Facebooku i częściej socjalizują się w rzeczywistości, mają mniejsze szanse na bycie nieszczęśliwym - tak wynika z badań przeprowadzonych przez socjologów Hui Tzu Grace Chou i Nicholasa Edge z Utah Valley University na 425 studentach. Wynika z nich też, że im mniejszą relację mamy z kimś w rzeczywistości, tym chętniej uważamy, że ma lepsze życie i tym mniej skłonni jesteśmy przyznać, że życie jest "fair".
W wyniku takich odczuć więcej czasu spędzamy na poprawie naszego wirtualnego wizerunku i wpadamy w błędne koło przekonania, że nasze życie jest kiepskie - w ten sposób stajemy się, co tu dużo mówić, mniej szczęśliwi. Niektóre badania mówią, że media społecznościowe mogą wpędzać w depresję. No, ale wszystko może wpędzać w depresję, a na pytanie, czy media społecznościowe faktycznie wpędzają w depresję, czy raczej pogłębiają już posiadane skłonności i początki depresji, nikt jeszcze nie odpowiedział jednoznacznie.
Jakby obok, w kwietniu tego roku przez media w Stanach Zjednoczonych - od New York Timesa, przez Forbesa i The Atlantic - przewinęła się dyskusja pod tytułem "Czy Facebook sprawia, że jesteśmy samotni?" wspierana przeróżnymi, czasem sprzecznymi badaniami. Czy Facebook sprawia, że jesteśmy samotni, że wpadamy w depresję i stajemy się nieszczęśliwi? To nie jest takie proste.
Nie da się odpowiedzieć na to pytanie, tak jak socjologia nie potrafi jednoznacznie i kategorycznie określić zwłaszcza dziejących się teraz na naszych oczach przemian społecznych i kulturowych. Jednak jedno w tym wszystkim jest pewne: jesteśmy właśnie w trakcie ogromnej przemiany, zwłaszcza w sposobie komunikacji, której reperkusje będą dalekosiężne i poważne. Nie złe, nie dobre - po prostu zmieniamy się jako społeczeństwo.
Odpowiadanie na pytanie "Czy Facebook sprawia, że stajemy się samotni?" jest głupie. Nie można porównywać tego z pytaniem "czy telefony spowodowały, że przestaliśmy rozmawiać twarzą w twarz?", bo komunikacja internetowa niesie za sobą wiele innych aspektów, których nie niosła telefoniczna rewolucja. Facebook w tej dyskusji nie odpowiada tylko za Facebooka, ale jest synonimem internetu, innych sieci społecznościowych, komunikatorów, wideoczatów.
Żyjemy w XXI wieku, który rozpoczął się informacyjnym przesytem, a przeładowanie treściami daje się we znaki wszystkim. Prawdopodobnie wielu z czytelników tego tekstu nie dotrwało do tego momentu. Pewnie około połowa przeczytała pierwsze dwa akapity, zerknęła w środek i przeskoczyła do ostatniego akapitu. Tak samo konsumujemy - bo nie przyswajamy - treści wszelakie. Treści: to magiczne słowo jest kluczem do zrozumienia dokonującej się przemiany, a także tego, dlaczego wydaje nam się, że jesteśmy bardziej samotni i nieszczęśliwi. Bo jesteśmy, ale nie przez Facebooka, nie przez sieci społecznościowe, a z naszej własnej winy.
Serwisy generują treści. Wszyscy generują teraz niewiarygodne ilości treści, które muszą wyróżniać się spośród innych treści. Treści walczą o uwagę, treści stają się coraz bardziej skondensowane i mniej wymagające. Ilość treści rośnie, a co za tym idzie maleje ilość czasu, którą przeznaczamy na jedną treść. Lecimy oczami po kolorowych nagłówkach, lajkujemy czy wrzucamy na Facebooka najciekawsze z nich, tym samym je generując.
Facebook, podobnie jak Twitter, Google+ czy każda inna sieć społecznościowa, stał się agregatorem treści. Lajki, filmy z YouTube'a, zdjęcia znajomych - to przecież wszystko treści. Nasi znajomi są treścią w serwisie, ich profile przepełnione są treścią; ba, nawet wiadomości prywatne stały się treścią. "Content, content, content!".
Wchodząc na Facebooka otrzymujemy ścianę aktualizacji treści wygenerowanych przez naszych mniej lub bardziej znajomych. Nasze mózgi, działające na coraz szybszych obrotach, często z tego powodu paradoksalnie uodporniające się na treści, odbierają je w podobny sposób, co treści z innych miejsc. Nasi realni znajomi stają się więc zdjęciami, opisami, lajkami czy statusami. Im więcej pochłaniamy, tym bardziej dehumanizujemy ów "kontent".
Ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Do tego dochodzą odmienione relacje, brak interakcji, brak problemów związanych z cielesnością. Często gdy ktoś, kogo znamy dodaje nas do znajomych na Facebooku i pisze pierwszą wiadomość czujemy się niezręcznie, bo nie wiemy, jak na nią odpowiedzieć, co wypada a co nie, albo mamy wrażenie, że wkroczył właśnie w całkowicie inną strefę, niż był wcześniej - z reala przeniósł się w świat, w którym tracimy ciało i używamy emotikon do wyrażania emocji. To samo dzieje się w drugą stronę, gdy kogoś, kogo znamy z sieci, spotykamy pierwszy raz w rzeczywistości.
Nie, nie uciekamy w wirtualny świat - to bezsens, wirtualny świat już tu jest, pomieszał się z rzeczywistością i nie można tych dwóch sfer oddzielić od siebie. Ale ta wirtualna część świata staje się coraz ważniejsza, a ta realna coraz bardziej ignorowana, zwłaszcza wśród młodych ludzi. Ludzi, którzy wychowają się na Facebooku, dla których czaty, lajki i umawianie się na imprezy na Facebooku będą normalnością i którzy na znajomych będą patrzyli przez pryzmat tego, co polubili na Facebooku, kogo mają w znajomych, czyli jakie treści wygenerowali.
Od tego nie ma ucieczki, a wirtualna część świata będzie tylko zyskiwała na znaczeniu. Owa opisywana samotność czy nieszczęście to tylko chwilowy skutek uboczny transformacji. To my, którzy pamiętamy czasy sprzed internetu, mamy z tym największy problem - to my słuchamy, że kiedyś było inaczej, my interesujemy się badaniami nad samotnością na Facebooku. To nasze pokolenia są w dziwnym momencie, gdy zaczyna się nowe, nowa era, w której się dopiero odnajdujemy.
Ta era jest przegrana, bo musi: zachłysnęliśmy się mediami społecznościowymi i Facebookiem, trafiliśmy na przesyt informacji na wyciągnięcie ręki, a w większości jesteśmy zbyt głupi, by nauczyć się to kontrolować. Rzuciliśmy się w wir sieci nie mając jeszcze wykształconych mechanizmów obronnych i bez przygotowania psychicznego. Nie wiemy jeszcze, bo nie wszyscy tego doświadczyliśmy, że wirtualny świat bywa niebezpieczny i samotny, czasem wynaturzony, i że może nieść ze sobą konsekwencje w postaci samotności i braku satysfakcji z życia.
Jednak spokojnie, wykształcimy to. Jeśli nie my, to przyszłe pokolenia. Nie będą nawet o tym myśleć, tylko naturalnie ewoluują i dostosują się do nowych warunków, w których trzeba łączyć internet i sieci społecznościowe z rzeczywistością. Ludzka potrzeba szczęścia i poczucia bliskości jest na dłuższą metę potężniejsza i bardziej pierwotna, niż zachłyśnięcie się technologiami i nowymi sposobami komunikacji. Oznacza to, że w momencie, w którym przestaniemy zastanawiać się, jak sieci społecznościowe zmieniają nasze życia, te będą codzienne jak telefon czy telewizja. Czy ktoś dzisiaj zastanawia się, jak telefon odmienia społeczeństwa? Nie, te czasy minęły, a telefon z gorącego wynalazku stał się codziennością.
Czy ktoś pamięta dyskusję z lat 90. i początku pierwszej dekady XXI wieku o wpływie internetu na życie? Ta dyskusja już trochę przycichła. Największe tempo zmian przyhamowało i nastał moment powszechnego przyzwolenia i adaptacji, dopracowywania koegzystencji człowieka i internetu. To samo będzie z sieciami społecznościowymi. Zresztą, to już się dzieje. Dowód?
Wykorzystanie mediów społecznościowych w realnym życiu. Wydarzenia na Facebooku, check-iny na Foursquarze tylko po to, żeby znajomi, którzy są obok, dołączyli na hamburgera w barze - to pokazuje, że społeczności powoli odnajdują swoje miejsce jako użyteczne narzędzia i w tym kierunku będą ewoluować. Będą źródłami informacji, wygodnymi narzędziami do komunikacji i kontaktu.
Margines nieszczęśliwych, samotnych przez social media osób, zmaleje. Za kilkanaście, a może już kilka lat, do masowego odbiorcy dotrze, że profile na Facebooku są podrasowane i nie powinny być powodem do czucia się gorszym, musi dotrzeć, bo to naturalna reakcja obronna, nie trzeba nawet o tym myśleć. Ci, do których nie dotrze, prawdopodobnie w wyłącznie realnym życiu też będą mieli kompleksy i social media nic tu nie zawinią, najwyżej uwydatnią problem.
Problem samotności i przepełnienia treściami też pokonamy, może nawet dzięki rozdzieleniu ich na płatne i bezpłatne.
Problem samotności nie jest powodowany Facebookiem. To problem rozwijających się społeczeństw i przez socjologów zauważany już od co najmniej 60 lat, gdy średnia liczba osób bliskich i liczba przyjaciół spada znacznie co kilkanaście lat. Facebook może to przyspieszy. Może to i lepiej, bo im szybciej dotrzemy do krawędzi, tym szybciej będziemy mogli odbić się od tego samotnego dna.
I tak tylko się zastanawiam, czy faktycznie przyszłe pokolenia zaadaptują się do nowej rzeczywistości i potraktują ją jako normalność, czy jako społeczeństwo upadniemy. Mimo wszystko w to drugie ciężko mi uwierzyć.
Nie ma końca, są tylko zmiany.
zdjęcia dzięki Keoni Cabaral, Eddi van W.