Apple porzuca Flasha w Makach - szaleńcy i ignoranci, czy pionierzy?
Trzeba przyznać, że Steve Jobs jest bezkompromisowo stanowczy - skoro uznał, że technologia Flash nie przystaje do aktualnego stanu rozwoju internetu i urządzeń mobilnych, to usuwa ją także z komputerów Mac. To bardzo ryzykowne działanie, które przyprawi Apple'a o kolejne niewybredne epitety - szaleńcy, ignoranci, hegemoni narzucający swoją wizję świata. Lecz może to kolejna rewolucja Apple'a, na miarę tej, kiedy jako pierwsi w 1997 r. porzucali w komputerach stacje na dyski floppy.
Sytuacja i reakcje świata są podobne co w 1997 r. Wtedy też gremialnie krytykowano Apple'a za to, że na siłę próbuje zmieniać świat, przy okazji ograniczając i utrudniając życie użytkownika komputerów Mac. I tym razem Jobs zrobił to w swoim stylu - niby nie ogłosił wszem i wobec, że Maki porzucają Flasha, ale rzucił mediom na pożarcie nowe MacBooki Air, pierwsze komputery Apple'a, na których fabrycznie nie zainstalowano wtyczki Flash. Oczywiście wszystkie relacje, recenzje, omówienia i testy nowych MacBooków Air zaczynają się od informacji o braku Flasha. W ten sposób wieść o nowościach Apple'a poniesie się jeszcze dalej niż zazwyczaj.
Ten ruch należy odczytywać jednoznacznie - to kolejny epizod w taktycznej wojnie Apple'a przeciwko Adobe i jego technologii Flash. Tym razem jednak, to ruch najbardziej zdecydowany i noszący znamiona finalnego. Począwszy od nowych MacBooków Air, wszystkie nowe Maki (podobnie jak iPady, iPody touch oraz iPhone'y) nie będą sprzedawane z preinstalowanymi wtyczkami Flash. Co więcej, Apple nie będzie w swoich materiałach informacyjno-promocyjnych informować nabywców swoich komputerów skąd takie wtyczki należy pobrać. W rezultacie od października 2010 r. nabywcy komputerów Mac będą musieli sami domyśleć się skąd i jak pobrać brakujące komponenty.
Apple może oczekiwać więc zalewu zgłoszeń reklamacyjnych w stylu: "przepraszam, ale YouTube nie działa". Trudno oczekiwać bowiem, że każdy użytkownik komputera ma posiadać wiedzę o tym, co to jest Flash i skąd należy go pobrać. Jakby nie patrzeć, poprzez odrzucenie fabrycznej instalacji Flasha, Apple ogranicza funkcjonalność swoich komputerów. Można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że sprzedaje wybrakowany produkt.
Zadowoleni nie będą także reklamodawcy, którzy właśnie głównie we Flashu przygotowują swoje kreacje reklamowe, nie mówiąc już o właścicielach stron internetowych z interaktywnymi elementami Flash, które po prostu nie będą się poprawnie wyświetlać na Makach wyjętych z pudełka. Globalny udział Macintosha wśród wszystkich komputerów w użyciu jest niewielki - nie przekracza 5%, a w Polsce 1%. Dodając jednak do tego użytkowników mobilnych urządzeń z iOS, razem robi się dość spora i jednocześnie bardzo reprezentatywna grupa użytkowników, którym nie będą wyświetlane treści we Flashu. Ich razem ignorować już nie wolno. Pytanie, co teraz zrobi świat.
Argumenty Apple'a przeciwko Flashowi znane są od dawna: jest głównym powodem błędów w działaniu przeglądarek internetowych, pożera zasoby CPU i generalnie trudno jest tak dostosować kanał dystrybucji sprzętu, aby zawsze była w nim zainstalowana najnowsza wersja Flasha. Apple ma oczywiście odpowiedź na bolączki Flasha - to format HTML5, który firma Jobsa wspiera i promuje. Na fali rozpropagowania przez Jobsa format ten zyskuje na udziale w interaktywnych elementach sieci. Coraz większa liczba najważniejszych graczy ogłasza albo swoją wiarę w przyszłość formatu (Microsoft), albo decyduje, że przyszłe produkty skupią się na jego obsłudze (Nokia). To z kolei rzuca nieco inne światło na ruch Jobsa - może znowu dzięki autorytarnej decyzji przyspiesza naturalny bieg wydarzeń.
Zresztą, to jest właśnie klucz do zrozumienia tego, co Apple robi przy sprawie Flasha: albo w znojach i krzyku przeprowadza sieć za rękę do nowej ery bez Flasha, ale za to z HTML5 - tu entuzjaści takiego myślenia z chęcią przywołają przykład porzucenia przez Apple'a stacji Floppy w iMaku w 1997 r., co cała branża komputerów przejęła kilka lat później, albo coraz bardziej zamyka swoje produkty na wszelkie zewnętrzne i niezależne od goszczącej platformy wtyczki i usługi - tu entuzjaści takiego myślenia wykrzyczą swoje oburzenie w stosunku do Steve'a Jobsa i jego manii zamykania platform komputerowych i chęci kontroli wszystkiego i wszystkich, przy okazji zmuszając do przestrzegania odgórnie ustalonych reguł.
Każdy z Czytelników zapewne już zdążył się opowiedzieć po jednej ze stron. Odpowiedź kto ma rację przyniosą zapewne najbliższe lata, o ile nie miesiące.