REKLAMA
  1. bizblog
  2. Transport /
  3. Praca

Liczba dnia: cztery. Tyle w złotówkach, nie euro, kierowcy Bolta dostają za jeden przejazd

Gdyby Bolt zaczął przyjmować płatności w gotówce, kierowca po otrzymaniu 5-złotowej monety powinien sięgnąć do portmonetki w poszukiwaniu drobnych. No, chyba, że po wielkopańsku zostawilibyśmy mu napiwek. Bolt zmienił stawki minimalne za jeden kurs. Teraz ceny zaczynają się od 5 zł, co oznacza, że po odliczeniu prowizji w kieszeni zostaje dokładnie 4 zł. Brutto.

17.09.2019
13:11
Ile zarabiają kierowcy Bolta?
REKLAMA

Być może to ostatni akord wojny na polskim rynku przewozów. Być może po 1 stycznia i wejściu w życie lex Uber wrócimy do zwykłej, nudnej i szarej rzeczywistości. Być może. Ale na razie możemy zakładać okulary 3D, prażyć popcorn i przyglądać się jak Uber i Bolt toczą epicki bój o klienta.

REKLAMA

Nie jest to może walka szczególnie filmowa, bo rycerzy w lśniących zbrojach zastąpili Ukraińcy w Skodach Fabiach na gaz, ale za to pojedynek toczy się naprawdę. I to tuż pod naszymi nosami, bo polem bitwy stały się ulice polskich miast.

4 zł za przejazd

W tej chwili, w ostatnich miesiącach, w których przewozy są jeszcze nie do końca uregulowane, walka wchodzi w najciekawszą fazę. Kojarzycie ten moment, gdy gangsterzy po 10-minutowej strzelaninie orientują się, że nie mają w magazynkach już ani jednego naboju i rzucają się na siebie? Nastrój grozy i napięcia gładko przechodzi wtedy w zwykłą farsę. Tak samo jest dzisiaj z rywalizacją Bolta i Ubera. Obie spółki to rewolwerowcy niezdarnie szamocący się na ziemi w tumanach kurzu.

Jeden z kierowców Bolta pokazał właśnie maila, z którego wynika, że pod koniec sierpnia estońska platforma zmieniła cenę minimalną w Kaliszu na 6 zł. Jego koledzy szybko sobie policzyli, że odejmując 20 proc. prowizję, zostanie im z tego równo 4 złote i 80 groszy. A do tego trzeba jeszcze odliczyć podatek. Postanowiłem zapytać Bolta o ceny w innych miastach.

Okazało się, że najtaniej jest w tej chwili w Szczecinie. Tam pasażer może pojechać już za 5 zł. Odliczając prowizję daje to równe 4 zł.

Nawet bez daniny na rzecz państwa wychodzi, że to mniej niż cena za litr benzyny. Co oznacza, że nawet jeśli kierowca stoi w momencie zamawiania kursu niedaleko nas, to zarobek za dojazd plus realizację zlecenia (za 5-6 zł przejedziemy ze 2 km), zostanie w dużej mierze zjedzony przez koszty paliwa. To prawie tak, jakby klient jechał własnym samochodem. Tyle, że z prywatnym szoferem, bez ubezpieczenia i nie musząc martwić się o to, że w trakcie jazdy zacznie mu coś stukać w zawieszeniu.

Z punktu widzenia kierowcy tak wesoło już nie jest. W mailu Bolt przekonuje wprawdzie dowcipnie, że paradoksalnie – niższa cena minimalna oznacza większe zarobki, ale przy tym poziomie cen to już raczej walka o to, by na koniec dnia wyjść ponad kreskę. O większych zyskach już nawet nie wspominając. No, chyba, że wykręca się większe liczby kursów i włącza aplikację w określonych godzinach. Wtedy kierowca może się załapać na bonusy, które sprawiają, że wożenie pasażerów zaczyna być pracą. Wiecie, taką za którą otrzymuje się pieniądze.

W Szczecinie kierowca współpracujący z naszą aplikacją może otrzymać nawet 450 zł za 130 odbytych kursów. W Bielsku otrzymuje dodatkowe 5 zł do kursu w określonych godzinach, wieczorami i w weekendy, czyli w czasie, kiedy wykonywana jest największa liczba kursów - informuje Bolt.

Bolt kontratakuje

Ruch estońskiej platformy został wykonany w podobnym czasie, w którym na cięcia zdecydował się Uber. Konkurent Bolta ściął cenę minimalną w Warszawie do 8 zł, za przejechany kilometr chce od klienta złotówkę, a za minutę jazdy 35 groszy.

REKLAMA

Bolt nie pozostał dłużny. Rozesłał do użytkowników maila zaczynającego się od słów: Wiemy, że rano dostałeś złą wiadomość. Dlatego teraz dostaniesz dobrą. A nawet dwie dobre. I obiecał pompowanie ruchu za pomocą promocji dla klientów, które mają zostać sfinansowane z firmowej kieszeni. Minimalna cena miała też pójść do góry do 10 zł. Mowa tu jednak o warszawskim rynku. Obie platformy dostosowują ceny konkretnie pod warunki danego rynku.

Niezależnie od tego, czy mówimy o stolicy czy mniejszych miastach, ceny robią się jednak absurdalnie niskie i nic dziwnego, że na głowę przedstawicieli obu spółek sypią się gromy. A na taki obrót sprawy liczy zapewne Free Now, który szybko się rozrasta i szuka nowych kierowców. Może się okazać, że Uber i Bolt podkładając sobie nawzajem nogi, utorują tej taksówkarskiej aplikacji drogę na szczyt. A to byłby już prawdziwy chichot historii.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA