Felietony

Prezes Polskiego Towarzystwa Kierowców w wywiadzie mówi rzeczy kontrowersyjne, ale czasem ma rację

Felietony 15.11.2019 214 interakcje
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 15.11.2019

Prezes Polskiego Towarzystwa Kierowców w wywiadzie mówi rzeczy kontrowersyjne, ale czasem ma rację

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski15.11.2019
214 interakcje Dołącz do dyskusji

Skoro sprawą zajął się już ASZdziennik (niegdyś strona satyryczna, obecnie narzędzie walki politycznej), to znaczy że jest ona poważna. Andrzej Łukasik, prezes Polskiego Towarzystwa Kierowców udzielił wywiadu Kulturze Liberalnej.

Dał tym samym pożywkę wszystkim aktywistom miejskim, BRD i innym ruchom samochodofobicznym, które dzięki temu zyskały dowód, że oto istnieje samochodoza, trzeba ją zwalczać na wszelkie sposoby, a osoby pokroju pana Andrzeja trzymać w zamknięciu. Rzeczywiście, podejście do niektórych kwestii w tym wywiadzie jest dla mnie zupełnie nieakceptowalne, ale to nie znaczy, że padają w nim same bzdury.

Czy da się jeździć szybko ale bezpiecznie?

Tak, na autostradzie. Na autostradach serio nie giną piesi, to chyba jedyne miejsce w infrastrukturze drogowej, gdzie faktycznie samochody nie potrącają pieszych. W obszarze zabudowanym – oczywiście nie. Pan Andrzej przywołuje przykład miasta Drachten w Holandii, gdzie zlikwidowano bardzo dużo znaków drogowych, świateł itp., a bezpieczeństwo wzrosło. Zdaje się, że dziennikarz prowadzący wywiad nie bardzo pozwolił się rozwinąć na ten temat, a jest on nadzwyczaj ciekawy. Twórca koncepcji miast bez znaków drogowych, Hans Monderman (zmarł w 2008 r.), twierdził że wystarczy ograniczyć prędkość i wprowadzić przestrzeń ogólną, gdzie każdy będzie musiał uważać. Gdy dojedziesz do skrzyżowania, będziesz musiał/a się rozejrzeć, złapać kontakt wzrokowy z innymi uczestnikami ruchu, i dopiero jechać. Monderman uważał też, że linie i sygnalizatory świetlne dają nam fałszywe poczucie bezpieczeństwa i mówią „drzyj, masz zielone! To twój pas!”.

Monderman miał sporo racji, ale…

…ta racja sprawdza się w rozwiniętych społeczeństwach – w takich, które są wyedukowane w kwestiach bezpieczeństwa ruchu drogowego od wielu lat. W Polsce bałbym się trochę takiej wizji, bo ja bym uważał, tamten pan by uważał, i tamta pani może też, ale ci młodzi ludzie w E46 po prostu wcisnęliby do dechy i przez takie polskie Drachten przelecieliby 130 km/h, uznając że mają wszędzie pierwszeństwo. Stąd ta cała infrastruktura – nie przeciw normalnym, a przeciw szaleńcom. Ale z jednej strony boimy się i pierwszeństwa pieszych przed pasami. Być może to właśnie oznacza, że trzeba spróbować.

Im nowsze samochody…

„Im kierowcy jeżdżą lepszymi samochodami, tym bardziej zwiększy się bezpieczeństwo na drogach. Teraz nowe samochody mają specjalne systemy hamujące, które mają znacznie lepszy czas reagowania niż przeciętny refleks kierowcy.” – z tą wypowiedzią pana Andrzeja też trudno się nie zgodzić. Nowe samochody są bezpieczniejsze niż stare, to między innymi modernizacji polskiego parku samochodowego zawdzięczamy stały spadek liczby zabitych w wypadkach od wczesnych lat 90. do dziś (mimo ogromnego zwiększenia ruchu). Oczywiście nie oznacza to, że tymi nowoczesnymi autami można w związku z tym jeździć szaleńczo szybko. To osobny problem, który zauważam od dawna: z jednej strony mamy układy samoczynnego hamowania, poduszki powietrzne, wzmocnienia, utrzymanie pojazdu na pasie ruchu itp. itd. potrzebne systemy, a z drugiej nowoczesne auto przyspiesza do 100 km/h w takim czasie, w jakim robiło to Ferrari z lat 80. Najczęściej zupełnie niepotrzebnie. Kto potrzebuje 0-100 w pięć sekund z kawałkiem w jakiejś zwykłej, osobowej Skodzie?

Pierwszeństwo pieszych przed pasami

Tu pan Andrzej prezentuje oczywiście pogląd, że piesi nie powinni mieć pierwszeństwa zanim wejdą na pasy, ja uważam że powinni – w obszarze zabudowanym. Wprowadzenie pierwszeństwa pieszego przed pasami w obszarze zabudowanym będzie dobrym elementem edukacji kierujących i przypomnieniem, że jezdnia dzieli się na część dla pojazdów i wydzielone fragmenty dla pieszych, po których mogą sobie oni łazić jak chcą. Niestety, pan Andrzej ma też rację co do tego, że nawet najbezwzględniejsze pierwszeństwo pieszego przed pasami nie uchroni nas przed wypadkami, gdzie kierowca zasłabł, doznał ataku serca itp. Liczba starszych osób za fajerą rośnie, więc takich zdarzeń się nie uniknie. Ale nawet mając je na uwadze pozostaję za tym, żeby pieszy miał pierwszeństwo przed wejściem na pasy.

Jest też fragment o dzieciach – ja na wszelki wypadek uczę swoje dzieci, żeby wykazywały się ograniczonym zaufaniem do kierowców przechodząc przez ulicę, ale że jeśli już nawiążą kontakt wzrokowy z kierowcą, to zasadniczo mogą przejść. Sam przechodząc przez ulicę miewam różne sytuacje, raz na parę dni bywam zszokowany tym że właściwie postawiłem już nogę na pasach, a samochód i tak przejeżdża. Nie wiem, czy nowy przepis by to ukrócił, ale warto spróbować – jeśli tak, to wspaniale.

Część o torach i samobójcach

To brednie, bardzo mi przykro. Samobójcy nie rzucają się pod samochody na tyle często, żeby robić z tego zagadnienie. Niestety w dalszej części wywiadu, poświęconej przypisywaniu winy za wypadek pieszym lub kierowcom oraz wysokości mandatów także trudno mi znaleźć coś, z czym bym się zgodził. A nie, jest taka jedna rzecz: pan Andrzej mówi, że większość wypadków zdarza się blisko domu sprawcy, tam gdzie czuł się on najbardziej pewnie. Dlaczego Polacy jeżdżą spokojniej za granicą? Bo czują się tam niepewnie. Nie z powodu wysokości mandatów. Nikt nie chce zapłacić ani 100 zł, ani 1000 euro mandatu – niechęć do takiego wydatku nie jest zależna od jego wysokości. Jeździmy ostrożnie, bo nie znamy terenu. Niestety, potwierdzają to też zdarzenia z Wielkiej Brytanii, gdzie liczna mniejszość polska poczuła się „jak u siebie”. Czyli znowu wracamy do koncepcji Mondermana i miasta bez znaków drogowych, gdzie jedziesz ostrożnie, bo nie wiesz co może się zdarzyć.

Czy można z tego wywiadu wynieść coś dobrego?

Można, nawet ze złych rzeczy da się wyciągnąć jakąś sensowną naukę. Ja widzę dwie – pierwszeństwo pieszych przed pasami trzeba wprowadzić nawet przeciw woli Polskiego Towarzystwa Kierowców, bo w sumie wyjdzie im to na dobre (np. nikt ich nie rozjedzie, kiedy będą szli po pasach do swojego samochodu), a po drugie – bardzo dobrym pomysłem jest ograniczanie oznakowania, które sprawi, że kierowcy nie będą chcieli wciskać do dechy, bo będą czuć się z tym niekomfortowo.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać