Ciekawostki

Siedziałem w Microlino. Wysiadłem ze smutno mino

Ciekawostki 08.09.2023 137 interakcji
Grzegorz Karczmarz
Grzegorz Karczmarz 08.09.2023

Siedziałem w Microlino. Wysiadłem ze smutno mino

Grzegorz Karczmarz
Grzegorz Karczmarz08.09.2023
137 interakcji Dołącz do dyskusji

Wsiadłem do pojazdu zwanego Microlino i naszły mnie refleksje. Mimo mej miłości do takich urządzeń do przemieszczania się i rzeczywistej wiary, że tak właśnie powinna wyglądać rewolucja w motoryzacji, mam przeczucie, że to się nie uda.

Targi mobilności w Monachium mają wiele zalet. Jedną z nich jest możliwość wyrobienia dziennego celu w liczbie zrobionych kroków. Drugi to dotykanie pojazdów, których inaczej trudno byłoby dotknąć. Jednym z dotykanych przeze mnie było Microlino. Nawet wsiadłem do środka i tam mnie naszło.

Sam producent mówi, że to nie jest samochód, tylko Microlino. Jakkolwiek nie rozumieć tych słów, jest to odwołanie do minimalizmu. Małe elektryczne Microlino wydaje się być bardziej przyjazne środowisku i miejskiej przestrzeni niż ponad dwutonowy, elektryczny SUV. Otrzymujesz tylko tyle, ile potrzeba ci do załatwienia codziennych spraw. Brzmi pięknie.

Nie ma dużego znaczenia, którą nogą jako pierwszą postanowisz wejść.

Microlino – co to jest?

Takie coś zwane Microlino może mieć nawet 230 kilometrów zasięgu i rozpędzać się do 90 km/h. Teoretycznie to jest aż nadto, żeby poradzić sobie w mieście. Zdolność do dalekich wyjazdów załatwmy milczeniem. Są też wersje z mniejszym zasięgiem, bo na poziomie 95 i 175 kilometrów. Jego długość ledwo przekracza 2,5 metra, a szerokość nie dobija do 1,5 metra, w przeciwieństwie do wysokości, która ma równo właśnie tyle. W skład wyposażenia pojazdu wchodzi ogrzewanie tylnej szyby. Jest to minimalizm i komunikacyjny ascetyzm na pełnej.

Tu się nawet coś zmieści, to mnie zaskoczyło.

Próba nawiązania stylistyką do Isestty na pewno pomogła w rozbudzeniu zainteresowania. Problem w tym, że Isetta już dawno została utracona. Tłumy klientów się nie zabijały o samochód, do którego wsiada się przez przód. A teraz zadanie jest jeszcze trudniejsze, bo masa otaczających Microlino pojazdów wzrosła.

Tył przednich drzwi pełni rolę czegoś w stylu deski rozdzielczej.

Microlino ma jednoczęściową konstrukcję i na pewno jest bezpiecznie i wspaniale, ale i tak ludzie widzą potencjalne starcie małego rozmiaru z wielkim rozmiarem i nie bardzo chcą wyobrażać sobie skutki. A już całkiem trudno może być walczyć na rynku, gdy nie odpali czynnik „chcę to”.

Hej, chłopaku i dziewczyno, czytaj jeszcze o Microlino:

Kierownica nie do końca zawładnęła moim umysłem.

Chcę to Microlino… trochę skrytykować

Kredyt „chcętości” jest tu bardzo duży. Pojazd prezentuje się atrakcyjnie, coś się w człowieku uśmiecha, gdy się na niego patrzy. Nie nadużywajmy słów, ale ten czar puszcza drobne krople w przyspieszonym tempie przy bliskim kontakcie.

Na początek czeka nas zagadka, bo nie jest takie oczywiste, jak otwiera się Microlino. Można w czasie deszczu trollować znajomych, ty już biegnij, wsiadaj do auta, a ja zaraz przyjdę. Zmokną, bo nie wsiądą. Nie widać klamki, niczego, za co można pociągnąć, nawet gdy człowiek rozumie, że trzeba otworzyć przód samochodu, żeby do niego wejść. Trzeba wcisnąć przycisk z boku, nie wiem, czy każdorazowo należy użyć kluczyka.

Wlew płynu do spryskiwaczy zawsze pod ręką i to bardzo dosłownie.

Wsiada się zaskakująco łatwo, nie ma mowy o wpadaniu do samochodu, czy jakichś karkołomnych łamańcach ciała. Wejście jest proste i prozaiczne. Tylko w środku następuje starcie z wyobrażeniami.

A dźwignia hamulca ręcznego jest pod lewym łokciem.

Przyjmijmy jedno, że ten egzemplarz mógł być autem wystawowym. Niejeden transport przeżył, szarpały go tysiące rąk, wciągano go na setki lawet. To mogło nadszarpnąć jego konstrukcję. Może dlatego prezentował się trochę, jakby zmontowano go na gumę do żucia. Klapka zakrywająca gniazdo ładowania — krzywa, jakby przekoszona. Klapka zakrywająca wlew płynu do spryskiwaczy — trudna do założenia z powrotem i wykonana z plastiku wątpliwej jakości.

To, że płyn wlewa się pod lewym kolanem kierowcy, wewnątrz pojazdu, jest świeże, nawet fajne. Można się pocieszyć i pokazywać światu, jakim jest się cudakiem. Szkoda, że wrażenie obcowania z „czymś innym” jest psute przez jakość użytych materiałów. Delikatnie mówiąc poziom wykonania i niektórych materiałów niczego nie urywa. Atrakcyjny z zewnątrz pojazd, traci w środku. Nie jest tak, że to jest jakościowa wpadka, tam po prostu nie ma za bardzo czym się ekscytować, proza życia jest.

Zachwycałbym się hamulcem ręcznym wciśniętym między lewy bok pojazdu a siedzenie, ale muszę patrzeć na kierownicę i jej kolumnę, która naprawdę nie mówi „zobacz, jak uroczo, że mnie kupiłeś, jaka jestem seksi”.

Cena? Niedobra

Nie zamknąłem za sobą drzwi tego samochodu, bo bałem się, że nie będę wiedział, jak je otworzyć. Żadna dobrze widoczna klamka nie sugerowała, że należy za nią pociągnąć. Chyba ukryta jest gdzieś w okolicy tego poprzecznego drążka na drzwiach. Innym problem tego auta jest kompletny brak gadżetów. Auto uruchamia się kluczykiem, a telefon umieszcza się w uchwycie. To jest naprawdę minimalistyczne, ale obawiam się, że potencjalni klienci są minimalistyczni tylko w deklaracjach. Bardzo chętnie i bardzo oszczędnie zużywaliby zasoby naturalne, ale ostatecznie to może jednak kupiliby Teslę, bo tam można oglądać Netflix.

Szyb(k)ę się przesuwa.

Dochodzimy do kolejnego kłopotu tej koncepcji. Najtańsze Microlino kosztuje prawie 18 tys. euro, czyli ponad 83 tysiące złotych. Obetnijcie z tej ceny tak z 70 tys. zł, to może się uda. Za 83 tys. zł to musi robić „wow” w każdym kącie, do którego się zagląda.

Nie zamykajcie drzwi przed Microlino

Te wnioski wielce mnie smucą, bo takim Microlino jeździłbym jak szalony. Mój jednostkowy entuzjazm na nic się zda, bo wygrywa zupełnie odmienna koncepcja przestawiania motoryzacji na inne tory. Liczą się tylko samochody ważące 2 tony.

Trochę dowcip z tym sportem, ale może faktycznie to przyspiesza jak dzikie.

Zadanie, by ukłuć ten rynek, wbić się w niego jak dowolny SUV w Microlino, jest trudne, jeśli nie bardzo trudne. Za kwoty, jakie tu padają, można kupić normalny samochód i to jest jeden z problemów takich projektów. Musieliby sprawić, że zakup takiego pojazdu równałby się zakupowi używanego skutera. Wręcz rozdawać to wszędzie i wszystkim, robiąc promocje 2 w cenie jednego, a to i tak by nic nie dało bez jakieś rządowego wsparcia, takiego jak teraz otrzymują samochody elektryczne. Może osiągnąć swoje cele sprzedażowe, ale żadnej rewolucji nie będzie.

Innym wyjściem byłby całkowity zakaz wjeżdżania do miast pojazdami innym niż takie paputki. Oczywiście nic takiego się nie wydarzy, bo nikt nie odważy się na odebranie ludziom ich SUV-ów. Nie rozumiem wprawdzie jaka jest różnica między całkowitym zakazem jeżdżenia samochodami, a zakazem jeżdżenia samochodami obowiązującym ludzi, których nie stać na nowszy samochód, ale trudno. Siła koncepcji, że stopniowo będzie się coś wykluczać i to coś da, jest zbyt duża. To nic, że w tym projekcie inżynierii komunikacyjno-społecznej nie da się za bardzo zmierzyć jego skuteczności, ale to przecież nie o to chodzi. Chodzi o pokazanie wad demokracji, gdy niewielka grupa osób uzyskuje wpływ na losy całej aglomeracji, bo im chodzi tylko o zdrowie, a z tym przecież nie wolno dyskutować.

Bardzo chcę wierzyć w sukces Microlino, ale niektóre chińskie paputki prezentowały się lepiej, mimo że nie miały fikuśnych drzwi. Klienci chyba się nie pozabijają w drodze do salonu.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać