Felietony

Fotografia motoryzacyjna ma raka, przez którego stale się rozrasta

Felietony 25.06.2023 237 interakcji

Fotografia motoryzacyjna ma raka, przez którego stale się rozrasta

237 interakcji Dołącz do dyskusji

Fotografia motoryzacyjna ma raka. Rak to nadzwyczajny wzrost komórek, wykraczający poza kontrolę. Dokładnie to trapi fotografię motoryzacyjną w dzisiejszych czasach. Zresztą podejrzewam, że nie tylko motoryzacyjną, ale to na niej się skupię. 

Kiedyś, za czasów papierowych gazet i analogowych aparatów fotograficznych, fotografia motoryzacyjna była zawodem trudnym, elitarnym i… dobrze płatnym. Robienie zdjęć na kliszach do magazynów oraz reklam nie było ani tanie, ani proste. W końcu jedna „karta pamięci”, czyli klisza była jednorazowa, mogła pomieścić tylko 24-36 zdjęć i należało ją wywołać. Na dodatek klisza miała nadaną niezmienną wartość ISO i nie było możliwości podglądu efektu prac na ekranie z tyłu aparatu. Kiedyś pewien fotograf powiedział mi, że ucząc się tej sztuki, pierwsze 15 tys. zdjęć jest do kosza. To oznacza kilkaset klisz, żeby się wyrobić – nie każdego było na to stać. Fotografia była zawodem, który wymagał lat nauki oraz ciężkiej pracy.

Fotografia motoryzacyjna dziś

Dziś każdy ma aparat w telefonie, a każdy „entuzjasta” ma jeszcze aparat cyfrowy. Nieważne czy jest to lustrzanka, czy bezlusterkowiec, czy kompakt. Nie jest też istotne, czy ma pełnoklatkową matrycę, czy dużo mniejszą jak np. micro 4/3. Śmiało można przyjąć, że każdy aparat wyprodukowany po 2015 jest w stanie zrobić zdjęcie, które oglądane na ekranie telefonu lub nawet ekranie komputera będzie miało jakość profesjonalną (oczywiście mam na myśli aspekt techniczny). To sprawia, że nagle fotografów jest o wiele więcej – to jest właśnie ten wspomniany rak. W obecnych czasach nastąpił nadzwyczajny wzrost liczby fotografów motoryzacyjnych, wykraczający poza kontrolę.

Jestem tego pewien. Bardzo często zaglądam na fejsbukową grupę „Fotografia motoryzacyjna” (serdecznie polecam) i przecieram oczy ze zdumienia. Poziom amatorskich zdjęć jest przerażająco wysoki. Pisząc amatorskich, mam jedynie na myśli, że są to zdjęcia zrobione za darmo, dla pasji. To jedyny ich amatorski aspekt, bo jeśli chodzi o efekty, to zwykle są one bardzo profesjonalne. Skąd ten ogromny przyrost „pasjonatów”? Odpowiedź jest bardzo prosta – bycie fotografem motoryzacyjnym to bardzo często sposób, żeby zbliżyć się do obcowania z drogimi samochodami. A że osób, które mają dużo większe ambicje motoryzacyjne, niż zasoby finansowe jest wiele (sam się do nich zaliczam), to fotografia motoryzacyjna rośnie w siłę… w niekontrolowany sposób.

Obecnie fotografia motoryzacyjna jest łatwa

Mam na myśli, że stosunkowo łatwo rozpocząć swoją przygodę ze zdjęciami aut. Samochód nie wierci się przed obiektywem jak modelka. Nie trzeba się chować w lesie przez kilkanaście godzin, żeby zrobić jedno zdjęcie albatrosa albo wystawać z aparatem z otwartego luku wojskowego samolotu, żeby uchwycić myśliwiec. Nie trzeba też jechać w rejon działań wojennych – myślę, że rozumiecie, o co mi chodzi. Na początek wystarczy znaleźć przyzwoite tło, postawić przed nim auto o odpowiedniej porze dnia (chodzi mi o tzw. złotą godzinę) i można robić zdjęcia. Karta pamięci przyjmie setki lub nawet tysiące ujęć. Spośród tak wielu „coś się wybierze”. Prawdę mówiąc, to dziś nie potrzeba nawet mieć dedykowanego aparatu fotograficznego. Ogniskowe konieczne do sfotografowania samochodu są dostępne w smartfonach, więc łatwo zacząć.

A skąd wziąć ładne samochody do zdjęć?

To również nie jest zbyt trudne. Może na samym początku wymaga to przekonywania właścicieli, ale jeśli nasze zdjęcia są atrakcyjne, to zawsze się znajdzie posiadacz jakiejś sportowej bryki chętny podstawić maszynę, żeby mieć fajną pamiątkę albo dobre zdjęcia do przyszłego ogłoszenia sprzedażowego.

Schody zaczynają się dopiero na poziomie zaawansowanym/profesjonalnym. Np. dużo trudniej jest o dobre zdjęcia samochodów w ruchu, ale coraz rzadziej się ich wymaga. Aby zrobić taką sesję, potrzeba już wiedzy, doświadczenia oraz dwóch aut i dwóch kierowców. I co z tego? Grupa rozpoczynających jest tak duża, że nawet po oddzieleniu ziarna od plew, pozostaje za dużo osób dobrych i bardzo dobrych.

I tak z roku na rok przybywa fotografów motoryzacyjnych, którzy zrobią wiele „za lajki” i potrafią to naprawdę świetnie zrobić. Przeglądając grupki z fotografią motoryzacyjną widzę często zdjęcia na poziomie nieosiągalnym dla mnie, ani dla moich kolegów, profesjonalistów z branży.

Czy profesjonaliści powinni się bać?

Byłoby to bez sensu. Po prostu nie ma wyjścia, trzeba się zmierzyć z nową rzeczywistością. Rzeczywistością, w której co druga osoba pojawiająca się na evencie jest fotografem, a liczba kolejnych rośnie w niekontrolowany sposób. Czy mam to komuś za złe? Absolutnie nie.

Na koniec, żeby podeprzeć swoją wypowiedź, to zapraszam Was na mój Instagram. Tam możecie zobaczyć (z jednym wyjątkiem) tylko i wyłącznie moje zdjęcia. Będę wdzięczny, jeżeli hejt będzie przynajmniej konstruktywny.

Czytaj więcej:

Żałoba pod Lidlami. Kierowcy aut elektrycznych ocierają łzy cebulą

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać