Wiadomości

Wszystkie ciężarówki w Europie stracą silniki Diesla do 2040 r. To chyba na żaglach będą latać

Wiadomości 18.12.2020 242 interakcje
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 18.12.2020

Wszystkie ciężarówki w Europie stracą silniki Diesla do 2040 r. To chyba na żaglach będą latać

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski18.12.2020
242 interakcje Dołącz do dyskusji

Europejskie stowarzyszenie producentów ciężarówek działające w ramach ACEA zadeklarowało, że do 2040 r. nie będzie już ciężarówek z silnikiem Diesla.

Złote słowa padły z ust Henrika Henrikssona, CEO Scanii i przy okazji przewodniczącego stowarzyszenia producentów pojazdów użytkowych działającego przy ACEA. „Jesteśmy gotowi, bezemisyjny transport jest możliwy” – powiedział Henrik i podpisał deklarację w tej sprawie. Swoje podpisy na deklaracji dotyczącej porzucenia silników Diesla do 2040 r. w ciężarówkach podpisali też szefowie Mercedesa, Volvo, Iveco, DAF-a, MAN-a i Forda, czyli największych wytwórców ciężarówek w Europie, trzymających wspólnie pewnie jakieś 99% rynku. No to już wiemy, za 20 lat nie będzie w sprzedaży ciężarówek z silnikiem Diesla. To jakie będą?

Ciężarówki bez diesla, ale i bez dowolnego innego silnika spalinowego

Deklaracja mówi o „fossil-free trucks”, czyli ciężarówkach wolnych od zasilania paliwami kopalnymi. Odpada więc benzyna i gaz ziemny. Elektryczne ciężarówki dalekiego zasięgu są nierealne: musiałyby składać się głównie z akumulatorów, tzn. akumulatory miałyby postać naczepy ciągniętej za ciągnikiem i trochę nie starczałoby już miejsca na ładunek. Poza tym ich ładowanie albo trwałoby wieczność, albo musiałyby powstać jakieś supermocne ładowarki i to w jakiejś niewyobrażalnej liczbie. Wyobrażam sobie te bezkresne pola ładowarek przy autostradach, ładują się tam setki elektrycznych ciężarówek, a truckerzy kręcą dwutygodniową pauzę, bo tyle zajmuje napełnienie akumulatorów elektrycznością do pełna, żeby potem przejechać 600-800 km maks. Elektryczne ciężarówki nie udadzą się bez puszczenia sieci trakcyjnej nad autostradą. Ale takie coś już istnieje i nazywa się pociąg.

Gotowe rozwiązanie.

To może wodorowe?

Może, bo wodór, poza byciem dość wybuchowym, da się względnie łatwo magazynować w zbiornikach i można na nim przejeżdżać faktycznie wiele tysięcy kilometrów. Problem w tym, że wodór jest mało wydajny jeśli chodzi o tzw. współczynnik EROEI: Energy Returned On Energy Invested. Zasadniczo żeby dostarczyć do ciężarówki kilogram wodoru trzeba zainwestować tyle samo energii, ile da ten kilogram wodoru. Czyli łatwiej byłoby przetransportować ten towar na wózeczku, zużylibyśmy tyle samo energii bez budowania całej gigantycznej i bardzo skomplikowanej infrastruktury. Ale jest to jakaś ewentualność, taka na zasadzie „no trudno, co zrobić”.

Może baterie słoneczne?

Może gdyby faktycznie obudować całą ciężarówkę i naczepę panelami słonecznymi, to mogłaby w słoneczny dzień jechać sobie jakieś 30 km/h. Ale to też wymagałoby absurdalnych nakładów sił i środków. Lepiej wezmę „Dzieje samochodu” Rychtera i otworzę na stronie 29, gdzie opisano pojazd Simona Stevina, holenderskiego matematyka, zbudowany w roku 1600. Posiadał on dwie osie, w tym jedną skrętną oraz ożaglowanie na wzór statku pełnomorskiego. Pierwszy prototyp został uszkodzony podczas jazd próbnych – wywrócił się i doznał zniszczeń, ponieważ miał zbyt mały balast. Stevin nawet odniósł lekkie obrażenia w tym wypadku, stając się pierwszą na świecie ofiarą motoryzacji. Potem zbudował drugi wóz, o wiele lepiej obmyślony, również dwumasztowy.

Wóz był tak dobry i solidny, że przez wiele lat świadczył regularne usługi transportowe na trasie między Scheveningen a Petten – miastami oddalonymi o 68 km. Trasę przebywał ponoć w dwie godziny, co oznaczało że średnio jechał ponad 40 km/h (!), bo po drodze zatrzymywał się parę razy na przystankach i na poprawę ożaglowania. W dodatku mógł przewozić 28 pasażerów i to jadąc po drodze gruntowej, często grząskiej. Oczywiście pomagały w tym idealne wiatry wiejące akurat w tym miejscu holenderskiego wybrzeża. Komunikacja autobusowa Stevina była bardzo znana w ówczesnej Europie: kroniki wspominają o podróży, którą odbył tym pojazdem admirał floty hiszpańskiej Francisco Mendoza w towarzystwie księcia Maurycego von Nassau (Maurycego Orańskiego). Entuzjastycznie nastawiony książę sam prowadził żaglowóz.

Pojazd żaglowy Stevina nie jest żadnym kitem i istniał naprawdę, jest to fakt historyczny. Skoro już wiemy, że to działa, to przyczepiajmy żagle do ciężarówek i dalej w trasę. Bo innego wyjścia trochę nie widzę.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać