28.09.2020

Ktoś wystawił złachane fotele za cenę nowego Mustanga. Jedyne 90 tys. dolarów

Dobrze, że nie mieszkam w Stanach Zjednoczonych. Inaczej miałbym dylemat, czy wydać 90 tys. zielonych na pachnące nowością Shelby GT500 z kilkoma opcjami, czy na śmierdzące stęchlizną 68-letnie fotele.

Dobra, tak naprawdę to wcale nie miałbym dylematu. I nawet nie o to chodzi, że nie podejrzewam się o posiadanie 90 tys. dol., a o to, że musiałbym chyba upaść na głowę, by zapłacić tyle za parę niemal 70-letnich foteli zamiast za topową wersję Forda Mustanga.

fot. ncrstopflight, eBay.com

Stop stop stop. O co chodzi?

Rzeczonym fotelom należy oddać sprawiedliwość – nie są takie znowu zwykłe. Rzecz w ich pochodzeniu – elementy, które widzicie na zdjęciach, pochodzą z Chevroleta Corvette. I to nie jakiegoś pierwszego z brzegu egzemplarza: te fotele były zamontowane w pierwszym zbudowanym prototypie Korwety.

Samochód ten został ukończony 22 grudnia 1952 r., jako pierwszy z serii 5 prototypów. 3 z tych aut były sprawne, przy czym do testów służył jeden z tych egzemplarzy, a pozostałe dwa prezentowano na różnych wystawach i pokazach – w tym także auto o numerze 852, z którego fotele pochodzą.

W październiku 1953 r. wyrok na Corvettę nr 852 był już wydany – auto miało zostać zniszczone. I zostało – miesiąc później nadwozie z włókna szklanego przechodziło próbę ogniową – dosłownie. Chodziło o to, by dowieść niepalności karoserii z tworzywa sztucznego typu fiberglas.

W tym miejscu warto zaznaczyć, że mowa wyłącznie o nadwoziu – zostało ono zdjęte z płyty podłogowej, a większość detali – w tym fotele – zostały przed podpaleniem zdemontowane (wliczając w to licznik wskazujący 111 mil przebiegu). Zdemontowane elementy wysłano z powrotem do studia stylizacyjnego Chevroleta, by wykorzystać je w przyszłości.

Dziś fotele z pierwszego Chevroleta Corvette można sobie kupić

Ktoś wystawił je na eBayu z ceną „kup teraz” równą 90 tys. dol. (ponad 350 tys. zł). To dość odważna oferta, biorąc pod uwagę fakt, że stan foteli jest raczej opłakany. Nie zamontuje się ich w samochodzie, bo się do tego nie nadają. Nie ma także opcji renowacji, bo natychmiast stracą na wartości. To może wystawienie ich w gablocie w domu? Plażo, proszę. Ich miejsce jest w muzeum, taka prawda. Serio, wolałbym wydać 350 tys. zł na jeżdżącego Poloneza niż na kilkudziesięcioletnie stołki które nie nadają się do absolutnie niczego.

O, ktoś przypalił pianki marshmallows. / fot. ncrstopflight, eBay.com

A co w fotelach jest gorszego niż np. w starym silniku?

Teoretycznie nic. Do mnie jednak widok wiekowej jednostki napędowej – nawet niesprawnej i przerdzewiałej – przemawia daleko bardziej, choćby przez fakt, że można sobie pooglądać i pokontemplować różne rozwiązania techniczne tam zastosowane. A co mamy w przypadku starego fotela? Porwaną tapicerkę i powygryzaną gąbkę, łał. Chyba, że komuś sprawia przyjemność przyglądanie się głębokości ściegów w fotelach – to OK, nie będę przeszkadzać.

Ale może to tylko ja jestem takim malkontentem, a Wy byście z radością nabyli sobie taki kawałek historii? Do rozważań dodam tylko jeszcze fakt, że Chevroleta Corvette C1 z wczesnego rocznika i w świetnym stanie można dorwać za mniej niż 60 tys. dol...