Porady

Zamknij oczy i kliknij „kopa”. Bagażnik Thule Epos – recenzja

Porady 14.09.2023 37 interakcji

Zamknij oczy i kliknij „kopa”. Bagażnik Thule Epos – recenzja

Piotr Barycki
Piotr Barycki14.09.2023
37 interakcji Dołącz do dyskusji

Bardzo chciałem po zakończeniu testów i odesłaniu bagażnika Thule Epos postąpić racjonalnie i ekonomicznie słusznie, stwierdzając w podsumowaniu, że Epos, owszem, wspaniały, ale jeśli chodzi o moje pieniądze, to wybrałem tańszy bagażnik Thule i jestem zadowolony. Tak jednak się nie stało.

Ostatecznie, rozważając wszystkie „za” i „przeciw” wyszło na to, że nie mam większego wyboru – muszę kupić Eposa i przełknąć jakoś jego wysoką cenę, ustaloną na poziomie 4999 zł za wersję na dwa rowery. Dlaczego? Bo do komfortu, jaki oferuje, łatwo się przyzwyczaić, a niektóre rozwiązania, które oferuje – i które wydają się oczywiste – pojawiły się tutaj po raz pierwszy.

Żeby jednak przerwać tę paradę zachwytów – zacznijmy od wad. Ostrzegam – nie będzie ich wiele, ale tak, są.

Thule Epos – wady

Zacznijmy od tego, że najnowszy bagażnik rowerowy Thule jest po prostu ciężki. Niekoniecznie na tle innych bagażników dostępnych na rynku, ale tak po prostu – 17 kg może i nie byłoby jakoś przesadnie dokuczliwe, gdyby nie to, że elementy, za które przenosimy Eposa, są umiarkowanie przyjemnie twarde. Dodatkowo, jeśli ktoś będzie chował Eposa do bagażnika z wysokim progiem załadunkowym, trzeba będzie uważać, żeby nie próbować go wyszarpnąć w zły sposób, co skończy się bólem pleców. Tak, chyba jestem już trochę stary.

Druga wada? Pasek, który służy do chwytania za ramę roweru (albo inny element – o tym za chwilę) jest usztywniony cienką, metalową wkładką, która w większości pokryta jest tworzywem, ale… nie w całości. I te drobne fragmenty, które nie są osłonięte, lubią w niektórych sytuacjach odbijać promienie słoneczne, a te z kolei trafiają we wsteczne lusterko i mamy wrażenie, jakbyśmy cały czas jechali z jakimś wściekłym kierowcą BMW na plecach.

Więcej o wożeniu rowerów na Autoblog.pl:

Z uwag już kompletnie na siłę – konstrukcja Eposa jest w stanie zgromadzić w sobie szokujące ilości wody. Przed zabraniem go do domu po jeździe w ulewie polecam co najmniej kilkukrotne rozłożenie i złożenie, żeby wylało się jej tyle, ile tylko się da. A potem pewnie jeszcze i tak trochę pokapie nam na podłogę.

Miałem jeszcze zanotowaną gdzieś jedną wadę, ale była najwyraźniej na tyle drobna, że po kilku tysiącach kilometrów jazdy z tym bagażnikiem – kompletnie o niej zapomniałem. Więc chyba była jeszcze mniej istotna od tego, że w rynienkach zbiera się woda…

To teraz można przejść do zalet. Ewentualnie dla powodów, które sprawiły, że trochę nie wyobrażam sobie kupić innego bagażnika.

Thule Epos – montowanie rowerów to po prostu bajka

Żadnego twardego chwytania za ramę. Miękki/miękkawy pas nada się spokojnie do ram karbonowych. Paski do kół też karbonowym stożkom krzywdy nie zrobią.

System jest tutaj znacząco zmieniony w stosunku do poprzednich (i innych) bagażników – i to właśnie to w dużej mierze przekonało mnie do podjęcia kosztownej decyzji.

Różnice są przede wszystkim trzy. Po pierwsze – każdy rower ma teraz swój własny, teleskopowy „słupek” montażowy, zamiast jednej wspólnej konstrukcji. Po drugie – głowica trzymająca rower jest też nie tylko osobna dla każdego roweru, ale i obrotowa, dzięki czemu można załapać nie tylko za ramę każdego z dwóch rowerów, ale właściwie za każdy element, który będzie się do tego nadawał. Tak, nawet za koło.

Po trzecie – nie ma tutaj żadnej sztywnej, „zakręcanej” obejmy, co szczególnie mogą docenić posiadacze rowerów z karbonowymi ramami. Owszem, starsze bagażniki były teoretycznie kompatybilne z ramami z takiego tworzywa – z odpowiednim pokrętłem i osłoną ramy – ale… to nie był ten poziom. W trakcie testów stosowałem wprawdzie Thule Carbon Frame Protector, ale miał on chyba głównie zastosowanie estetyczne – ewentualnie chronił lakier przed zarysowaniem. To tyle. Strachu i wpinanie karbonowej ramy w ten bagażnik było zero i zero też było jakichkolwiek problemów.

Jedyne, z czym trzeba się pogodzić, to to, że rower nie jest absolutnie, idealnie sztywno zamocowany, a i platforma delikatnie pracuje w trakcie jazdy po nierównościach, więc można mieć wrażenie, że rower w lusterku delikatnie się rusza. Na szczęście… nic z tego nie wynika i można uznać, że to po prostu takie wrażenie.

Na szczęście to właściwie jedyna „wada”. Poza tym z takiego rozwiązania Thule można się tylko cieszyć – pomijając oczywiście większą liczbę elementów ruchomych, które mogą się z czasem zużyć. Woziłem na Eposie różne rowery w różnych kombinacjach – szosowe karbonowe, szosowe aluminiowe, trekkingowe, elektryczne w różnej formie, z rurkami o okrągłym przekroju i nie-do-końca-okrągłym, po jednym rowerze, po dwa rowery – i nigdy nie było najmniejszego problemu. Dodatkowo odległość między rowerami jest na tyle duża, że nie trzeba się martwić o to, że będą o siebie ocierać (choć czasem trzeba minimalnie pokombinować), a i zdejmowanie dowolnego roweru bez konieczności odpinania drugiego zdecydowanie można w niektórych przypadkach docenić.

W skrócie: to po prostu działa i to działa świetnie. Do tego całość jest skonstruowana tak, że nawet jeśli mamy ultra premium milion dolarów karbonową ramę, to możemy ją bez obaw i miliona zabezpieczeń zamontować, po prostu zaciągając trzymający ją pasek. To tyle. I to tyle było dla mnie powodem, który przesądził o decyzji zakupowej, mimo że to nie koniec przyjemnych cech Eposa.

Thule Epos – zabezpieczenia

Standardowo można uznać, że są dwa – oba w postaci zamków. Pierwszy zamyka bagażnik na haku, natomiast drugi (albo raczej drugie) blokuje pasek trzymający sam rower.

W moim przypadku okazywało się to całkowicie wystarczające. Zostawiałem tak zabezpieczony rower na stacjach benzynowych, przed knajpami, gdzie w trasie decydowałem się coś zjeść i przed sklepami w takich okolicach, gdzie sam trochę bałem się wysiąść z auta. Nic się nie stało.

Oczywiście blaszano-gumowy pasek może nie wystarczyć wszystkim, dlatego opcjonalnie można dokupić jeszcze specjalną linkę, stworzoną przez Abusa we współpracy z Thule, którą mocujemy bezpośrednio do platformy. Miałem ją w zestawie testowym i tak – obsługa tego jest banalna, a przytwierdzanie do platformy dodatkowo podnosi – przynajmniej psychicznie – poziom bezpieczeństwa i wygodę obsługi. Nie jestem jednak pewien, czy wydałbym na ten dodatek 350 zł – przy czym głównie wynika to z tego, że na krótkie postoje zamek w zapięciu całkowicie wystarczał, a na długie… i tak nie zostawiłbym tak roweru.

Co z kolei prowadzi nas do małego świata akcesoriów do Eposa, który niektórym się spodoba, innym natomiast – mniej.

Thule Epos – akcesoria. Można tutaj finansowo popłynąć.

Wspomniana linka z zamkiem – 350 zł. Rampa załadunkowa do większych i cięższych rowerów (rozstaw kół do 1350 mm, średnica ramy do 90 mm, masa do 30 kg na rower, 60 kg w sumie dla wersji 2-rowerowej) – kolejnych 350 zł. Pokrowiec – 270 zł (miałem na testach, głównie szukałem miejsca, gdzie go schować, żeby mi nie przeszkadzał). Uchwyt serwisowy – 299 zł. I jeśli chcemy mieć wszystko, to nagle dorzucamy do i tak bardzo drogiego bagażnika kolejnych 1000 zł albo i więcej.

Dodatkowy, opcjonalny uchwyt serwisowy.

Przy czym oburzonych – a na początku i ja byłem trochę oburzony – uspokajam. Na dobrą sprawę żaden z tych dodatków nie jest potrzebny, chyba że naprawdę czujemy, że musimy to mieć, a wtedy te pojedyncze 200 czy 350 zł jakoś tak nie boli. Natomiast docenimy to, że wszystko jest zintegrowane i świetnie pomyślane.

I tak przykładowo uchwyt do obsługi serwisowej roweru to – na pierwszy rzut oka – ot, taki patyczek, tyle że za kupę pieniędzy. Tyle tylko, że fantastycznie integruje się z bagażnikiem, nie trzeba go demontować po pierwszej instalacji, nie trzeba o nim pamiętać i zawsze mamy go przy sobie, a do tego pomyślano nawet o takich drobiazgach jak uchwyt na narzędzia.

Nie jest to wprawdzie uchwyt, na którym zdecydowałbym się „budować” cały rower od zera, bo nie jest idealnie sztywny, ale do szybkich prac polowych czy sprawdzenia stanu roweru wystarcza w zupełności i jest milion razy wygodniejsze niż samodzielne próby np. trzymania roweru jedną ręką w górze, drugą ręką kręcenia korbą, a trzecią ręką zmieniania przełożeń. Sami rozumiecie, o co chodzi.

Jest i miejsce na narzędzia.

Jedynym, czego na dobrą sprawę nie ma w zestawie, a chętnie bym zobaczył, są dodatkowe nakładki do pasków trzymających koła, które dodatkowo chronią karbonowe obręcze (i dokupiłem je do innego bagażnika Thule). Tak, nic się nie stało moim karbonowym kołom bez tych dodatkowych osłonek, ale już za 4999 zł można byłoby je dorzucić do kompletu.

Thule Epos – jak żyje się z nim na co dzień?

Zabrzmi mało testowo, ale: fantastycznie.

Przy wymiarach po złożeniu (69 x 27 x 73 cm) bagażnik bez najmniejszych problemów mieści się w bagażniku 159 SW, a to oznacza, że zmieści się pewnie nawet w niektórych damskich torebkach, które oferują zdecydowanie większą przestrzeń ładunkową. Montaż na haku i dostępne drobne regulacje też nie stanowią wyzwania, i nigdy nie miałem sytuacji, żeby coś było nie tak albo coś się obluzowało – nawet po dłuższej jeździe albo dłuższych okresach krótszojezdnego użytkowania. LED-owe światła i kierunkowskazy z tyłu są natomiast na tyle dobre, że najchętniej wydłubałbym je z Eposa i wsadził do mojego auta.

Miły jest też fakt, że Epos nie tylko odchyla się po naciśnięciu odpowiedniego przycisku stopą, żeby można było wygodnie dostać się do bagażnika bez demontażu rowerów, ale jeśli akurat nie wieziemy rowerów – nie ogranicza dostępu do tego bagażnika. Nawet z postawionym jednym ze słupków – do pewnej wysokości wyciągnięcia teleskopu – bagażnik jest nadal w 100 proc. dostępny.

Trochę mógłbym się najwyżej przyczepić do tego, że platforma na pusto jest na tyle lekka, że po odchyleniu bagażnika i byle jakim cofnięciu tego odchylenia, nie zawsze zaskakuje blokujący ją zamek – trzeba dla pewności docisnąć go lekko nogą albo ręką. Tak, jechałem raz z – jak się okazało – luźną platformą – ale raczej niczym specjalnym to nie groziło i źle świadczy raczej o mnie.

Poza tym – trochę nuda, nic się nie działo. Jeździłem z tym bagażnikiem po autostradach, drogach szybkiego ruchu, krajówkach, dziurawych drogach lokalnych, drogach gruntowych, bruku, piachu i… nic. W mniej niż minutę montowałem bagażnik na hak, niemal równie szybko montowałem rower, dojeżdżałem na miejsce, demontowałem rower (czasem też chowałem bagażnik do bagażnika), jeździłem, potem powtarzałem całą operację. Wszystko szybko, sprawnie i bez najmniejszego wysiłku.

Jedyny wysiłek w przypadku Eposa towarzyszy nam właściwie podczas płacenia. Na szczęście ten ból jest raczej jednorazowy – potem może być już tylko dobrze.

PS „kopa” z tytułu według translatora Google znaczy po szwedzku „kup” albo „kupuj”. Taką mam przynajmniej nadzieję.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać