Bezpieczeństwo ruchu drogowego

Jechałem przez zakręt w Austrii z przepisową prędkością. Szkoda, że w Polsce tak się nie da

Bezpieczeństwo ruchu drogowego 11.10.2023 983 interakcje
Mikołaj Adamczuk
Mikołaj Adamczuk 11.10.2023

Jechałem przez zakręt w Austrii z przepisową prędkością. Szkoda, że w Polsce tak się nie da

Mikołaj Adamczuk
Mikołaj Adamczuk11.10.2023
983 interakcje Dołącz do dyskusji

Austria nie traktuje kierowców jak dzieci. Jazda zgodnie z przepisami może być tam całkiem ekscytująca. To poprawia bezpieczeństwo.

Emocje na drodze. Duże przeciążenia działające na pasażerów. Nutka szaleństwa. Kraj kochający motoryzację i prędkość. Oto hasła, które najmniej na świecie kojarzą się z Austrią. To tak, jakby zestawić słowa „kminek” i „pyszne”.

Właśnie dwukrotnie przejeżdżałem przez Austrię

Przejeżdżałem przez ten kraj w drodze na urlop. Tym razem nie przywiozę z wypoczynku miksu zdjęć nietypowych gratów, rzadkich modeli i szalonych modyfikacji, bo nie byłem w miejscach, które są interesujące pod względem motoryzacyjnym. Ale byłem w Austrii i mam stamtąd kilka ciekawych obserwacji.

Moje miksy z innych krajów znajdziesz tutaj:

Austria: dozwolona prędkość poza miastem to tam 100 km/h

To tak samo, jak w Niemczech. Gdy kończy się miejscowość (po której często trzeba jechać 30 km/h, ale infrastruktura nie zachęca do szybszej jazdy), dopuszczalna prędkość wynosi o 10 km/h więcej niż w Polsce. Czasami jest obniżana na chwilę, np. przed skrzyżowaniami, ale dzieje się to rzadziej niż u nas. Czy dozwolona „stówka” sprawdziłaby się też na polskich drogach? Na większości fragmentów uważam, że tak. Tyle że wymagałoby to od kierowców poszanowania przepisów. Austriacy jadą 100, może 105 km/h, raz na jakiś czas zdarzy się ktoś szybszy – ale absolutne maksimum osiągane przez widzianych przeze mnie tamtejszych „piratów” to jakieś 115 km/h. Tak szybkich kierowców widziałem może dwa razy. W Polsce jeździ się szybciej, więc przy dozwolonej setce ludzie gnaliby 130. I tak teraz to robią. Z czego bierze się polska niechęć do przestrzegania ograniczeń? Socjologowie, psychologowie i historycy mogliby napisać o tym wiele rozpraw, zresztą pewnie już to zrobili. Ale ja też mam swoje zdanie. Nie mówię o głównym powodzie, ale o jednym z wielu.

Ograniczenia w Polsce bywają przesadzone

ograniczenia prędkości

Austria potrafi zaskoczyć. Kilkukrotnie trafiłem tam na drogę, która wyraźnie się zwęziła – a mimo tego wciąż obowiązywało na niej ograniczenie do 100 km/h. Pokonywałem też zakręty, przed którymi w Polsce stałby znak z „50” albo „60”. Austriacy nie zmienili limitu. Wjechałem na łuk mając na liczniku dopuszczalną szybkość. Czy setka to w tym miejscu za dużo? Nie. Ale to odczuwalna prędkość. To znaczy, że jechałem nowym autem dobrej klasy i czułem, że poruszam się dość żwawo. Do granicy bezpieczeństwa byłoby pewnie bardzo daleko, ale wcale nie miałem ochoty docisnąć gazu. Tuż za mną jechał inny kierowca, z podobną prędkością. Nikt panicznie nie hamował, wszyscy trzymali poprawny tor jazdy, co w Polsce widywane jest sporadycznie.

Jaki z tego wniosek?

Austria to kraj, w którym zarządca drogi widocznie ufa kierowcom. Wierzy, że potrafią jeździć i – przede wszystkim – samodzielnie oceniają sytuację. Że w trudnych warunkach zwolnią, a także że ich samochody są w odpowiednim stanie technicznym i mają dobrej jakości opony. Dba też o drogę, jej stan i o to, by budowany łuk był właściwie wyprofilowany i wytyczony. To wszystko sprawia, że można wjeżdżać (i wyjeżdżać, bo to w przypadku zakrętów najważniejsze) bezpiecznie setką tam, gdzie u nas znak nakazałby zredukowanie prędkości o połowę.

Skutek uboczny rozsądnie obmyślonych ograniczeń prędkości to… ich przestrzeganie przez kierowców. Widziałem to nie tylko w Austrii, ale też np. na górskich drogach we Francji. Jeśli w Polsce kierowca widzi zakręt, przed którym stoi ograniczenie do 50 km/h, ale można przejechać przez niego 80 km/h i nawet tego nie zauważyć, za którymś razem w końcu przestanie zwracać uwagę na znaki. Uzna, że są stawiane z ogromnym zapasem i bezsensownie, nieadekwatnie do dzisiejszych aut. Gdy w końcu raz na 20 razy trafi się znak postawiony słusznie i faktycznie trzeba mocno wcisnąć hamulec, bo inaczej wyleci się z drogi, powstaje problem. Tymczasem w „liberalnie” podchodzących do kwestii ograniczeń prędkości krajach jeśli już widać znak ograniczenia do 50 km/h, kierowcy wiedzą, że naprawdę muszą zwolnić. Bo ufają, że ktoś stawiający znaki myśli. I jeździ po drogach, którymi zarządza.

Czy w Polsce może być jak w Austrii?

Przy obecnym stanie dróg – który wciąż się poprawia, ale nie jest na tym samym poziomie – a także przy aktualnym stanie aut w Polsce, wątpię. Główny problem to jednak podejście ustawodawców i zarządców dróg do kierowców. W Polsce nikt sobie wzajemnie nie ufa, nawet jeśli chodzi o kawałek blachy na słupie przy drodze.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać