REKLAMA

Jak wybrać robota koszącego? Bez tej funkcji nawet nie rozważaj zakupu

Mało kto samodzielnie odkurza jeszcze swój dom czy mieszkanie - przeważnie robią to za niego roboty. Coraz częściej też właściciele domów planują umieszczenie podobnego sprzętu w ogrodzie - po to, żeby ich trawnikiem również coś zajmowało się zupełnie automatycznie. Jak jednak przygotować się do takiego zakupu i jak wybrać robota koszącego, żeby być zadowolonym?

Jak wybrać robota koszącego? Bez tej funkcji nawet nie rozważaj zakupu
REKLAMA

W tym przypadku decyzja może być trochę trudniejsza niż w przypadku robotów sprzątających. O ile bowiem większość robotów sprzątających jest do siebie pod wieloma względami podobna i poradzi sobie z większością stawianych przed nimi wyzwań, o tyle roboty koszące potrafią się znacząco od siebie różnić. Zanim więc przystąpimy do zakupu modelu, który nam się podoba - albo jest tej samej marki, co robot sprzątający, którego mamy już w domu (np. Dreame z robotem A1 Pro) - trzeba wziąć pod uwagę szereg czynników. Uszeregowałem je według znaczenia na podstawie moich doświadczeń z kilkoma robotami, które miesiącami krążyły u mnie po ogrodzie w ostatnich latach. 

REKLAMA

Jak wybrać robota koszącego? System nawigacji to absolutna podstawa.

To w dużej mierze od odpowiedzi na pytanie „jak chcemy, żeby robot nawigował po ogrodzie” będzie zależeć to, czy będziemy z niego zadowoleni. Przy czym odpowiedź na to pytania wymaga poważniejszego zastanowienia się. 

Jeszcze do niedawna podstawowym systemem nawigacji w robotach koszących był przewód ograniczający. Rozwiązanie to polegało na wkopaniu pod ziemię albo ułożeniu bezpośrednio na jej powierzchni pętli z przewodu, podłączonej na obu końcach do stacji bazowej robota. Kiedy robot wykrywał, że znajduje się nad pętlą, wiedział, że dotarł do granicy koszonego obszaru i nie wyjeżdżał dalej.

Rozwiązanie to brzmi stosunkowo prosto i działa, aczkolwiek ma cały szereg ograniczeń. Po pierwsze - wymaga wysiłku przy instalacji, a także precyzji, żeby uzyskać jak najlepsze efekty. Po drugie - i być może najważniejsze - taką instalację bardzo trudno jest modyfikować. Jeżeli nasz ogród jest absolutnie skończonym projektem i niczego nie będziemy w nim ruszać - przewód może być dobrym rozwiązaniem. Jeśli jednak - a tak jest w większości przypadków - co jakiś czas coś zmieniamy, np. wyznaczymy nową ścieżkę albo postawimy altankę, nie wspominając o preniesieniu rabaty czy innej grządki - mamy problem. Ten problem sprowadza się głównie do odnalezienia przewodu, wykopania go i ułożenia w danym miejscu od nowa albo dokładania kolejnych pętli.

Odpowiedzią na takie potrzeby szybko okazały się roboty koszące z systemem lokalizacji RTK. W ich przypadku przewód nie jest już wymagany - zamiast tego wykorzystywany jest system precyzyjnej lokalizacji, gdzie na dane GPS pobierane przez robota nakładane są dane korekcyjne ze stacji bazowej, co pozwala w większości przypadków uzyskać precyzję jazdy na poziomie pojedynczych centymetrów. 

Przewagą robotów z RTK jest jednak nie tylko to, że nie musimy na start bawić się w układanie albo układanie i zakopywanie przewodu. Chociażby pierwsza konfiguracja i ustalenie obszaru koszenia polega po prostu na prowadzeniu robota z pomocą aplikacji po krawędziach trawnika i… to tyle. Co jednak najważniejsze - jeśli chcemy cokolwiek zmienić w obszarze koszenia, możemy to zrobić w kilka minut. Nowy trawnik? Wystarczy przejechać robotem po krawędziach nowej strefy. Nowa rabata? Żaden problem, żeby wykluczyć ją z już istniejącej strefy.

Czy roboty z RTK mają jakieś wady? Tak. Z jednej strony - są przeważnie droższe od robotów z przewodem ograniczającym, wymagają umieszczenia stacji bazowej na odsłoniętym terenie lub na wysokości (np. na dachu domu), a do tego nie zawsze poradzą sobie w sytuacji, kiedy koszony teren zasłonięty jest np. koronami drzew. Jest więc łatwiej, ale nie można stwiedzić, że całkowicie bezobsługowo i przynajmniej przy instalacji stacji bazowej będziemy potencjalnie potrzebować i miejsca, i narzędzi. Do tego, jeśli przesuniemy stację bazową, przesunie się też cała mapa i będzie konieczna odpowiednia korekta lub tworzenie mapy od nowa.

Na szczęście na rynku pojawił się też typ robotów, które faktycznie nie potrzebują ani przewodu ograniczającego, ani dodatkowej stacji bazowej, a ich instalacja polega faktycznie na podłączeniu wszystkiego do zasilania i poprowadzeniu robota po ogrodzie, sterując nim aplikacją. Przykładem takiego urządzenia może być wspomniany już wcześniej Dreame A1 Pro - następca modelu A1 - który realizuje mapowanie ogrodu i nawigację po nim z wykorzystaniem czujników OmniSense i LiDAR-u.

Moja rekomendacja: rozwiązanie oparte na przewodzie ograniczającym jest bez wątpienia najpopularniejsze, ale wymaga też najwięcej wysiłku przy instalacji i ewentualnych modyfikacjach obszaru koszenia. Roboty z RTK zapewniają nam sporą dowolność w kwestii modyfikacji, ale również wymagają przynajmniej odrobiny zabiegów podczas instalacji. Rozwiązania oparte na dokładnym mapowaniu ogrodu - o ile mamy odpowiedni ogród - mogą się okazać najwygodniejsze.

Istotne dla wyboru robota koszącego będzie też to, jaką powierzchnię trawnika musi skosić.

Ponownie - o ile w robotach sprzątających „przekroczenie metrażu” nie jest aż tak problematyczne, o tyle w przypadku robotów koszących może to generować trochę zamieszania. Przede wszystkim dlatego, że roboty koszące pracują po prostu dłużej i często też dłużej się ładują. Do tego przeważnie po prostu nie chcemy, żeby przez całą dobę robot koszący kręcił się po trawniku, a zamiast tego raczej będziemy woleli, żeby wykonał swoją robotę raz, że codziennie, a dwa - w jednej albo dwóch sesjach.

Warto więc przed zakupem dokładnie sprawdzić, jaka jest powierzchnia naszego trawnika i jakie powierzchnie jest w stanie skosić robot w czasie jednego dnia, żeby uniknąć sytuacji, gdzie część trawnika koszona jest np. codziennie, a część co drugi albo trzeci dzień. Warto też sprawdzić dokładnie, czy robot nie oferuje dodatkowych trybów pracy, które są w stanie „powiększyć” obsługiwaną powierzchnię. Przykładowo A1 Pro w trybie standardowym jest w stanie obsłużyć trawnik o powierzchni 1000 m2, ale w trybie wydajnym będzie to już do 2000 m2.  

Moja rekomendacja: zmierzyć powierzchnię trawnika (nie całego ogrodu), przejrzeć dokładnie specyfikację producentów i kierować się zawsze naszym najwyższym wynikiem i najniższą wartością podawaną przez producenta. I nie podchodzić do tematu „niewielka różnica, powinno wystarczyć”, bo potem będziemy żałować. 

Górki i pagórki też mogą zatrzymać robota - o ile dobrze nie sprawdzicie przed zakupem

Jedne trawniki są idealnie płaskie - i w takim przypadku parametry dotyczące pokonywania wzniesień nie mają większego znaczenia. Inne jednak - w tym i mój - pełne są mniejszych i większych górek i dołków, które potrafią być dla robota pułapką ostateczną. Jednocześnie niektóre z tych zjazdów i podjazdów potrafią być zaskakująco strome dla robotów - nawet jeśli dla nas wydają się drobnostką. 

Warto więc nie tylko zmierzyć powierzchnię ogrodu, ale i spróbować oszacować, czy robot będzie musiał gdzieś podjeżdżać i jaki to może być kąt. Niektóre roboty radzą sobie bowiem tylko na płaskim, niektóre podjadą pod 20-procentowe wniesienia, a dla niektórych i 45 proc. nie będzie problemem.

Przy okazji, choć nie widać tego w specyfikacji, jeśli mamy wyboisty trawnik, przyjrzałbym się - nawet na zdjęciach - kołom robota. Solidny bieżnik powinien zapobiec ześlizgiwaniu się robota ze wzniesień w trudniejszych warunkach, a do tego uchroni nas przed sytuacjami, w których robot np. zakopie się w terenie. A to naprawdę może się zdarzyć - wiem, bo sam jechałem kilkadziesiąt kilometrów, żeby ratować uwięzionego robota, którego właściciel wyjechał na wakacje i dostał powiadomienie „ojej, chyba się zgubiłem, ratunku”.

Moja rekomendacja: dobierać kąt podjazdu z zapasem, tak samo jak w przypadku powierzchni. Terenowe koła wbrew pozorom też nie powinny zrobić krzywdy naszemu trawnikowi, a uratują robota w trudniejszych sytuacjach i oszczędzą nam roboty - a o to właśnie chodzi.

Jedna wspólna rzecz z robotami sprzątającymi - czujniki zawsze dobrze jest mieć

W przypadku robotów sprzątających to oczywista sprawa, bo na roboty sprzątające obijające się non stop od wszystkiego nikt nie ma czasu ani ochoty. W przypadku robotów koszących obecność licznych czujników nie jest już tak oczywista, bo z założenia roboty tego typu miały jeździć po trawnikach, gdzie w trakcie koszenia niczego nie ma. Dobrze jednak wiemy, że nie jest to prawda i z doświadczenia mogę napisać, że robot, który od razu po wyjeździe ze stacji bazowej za każdym razem uderza w stół ogrodowy, to nic przyjemnego. 

Warto więc upewnić się, że robot, którego kupujemy ma przynajmniej podstawowe czujniki służące do wykrywania przeszkód, nawet po to, żeby przypadkiem nie skosić klapka, którego nieopatrznie zostawimy na trawniku. W bardziej zaawansowanych przypadkach (np. LiDAR w A1 Pro) taki system pozwala też stworzyć bardziej precyzyjną mapę ogrodu, która usprawni całą pracę. Niektóre roboty są również wyposażone w proste czujniki wstrząsów lub zderzeniowe - pomogą one w przypadku większych obiektów (jak np. drzewa czy ściany), ale w innych przypadkach nie zdadzą one egzaminu. 

Odpowiedni zestaw czujników może znacząco przyspieszyć prace w ogrodzie i pozytywnie wpłynie na bezpieczeństwo.

Nieodzowny w naszych warunkach jest też czujnik deszczu - głównie po to, żeby robot nie kosił wtedy, kiedy pada i odczekał, aż trawa chociaż odrobinę wyschnie. Teoretycznie brzmi to jak niewielkie udogodnienie, ale jest w stanie zrobić naprawę wielką różnicę - i dla naszego trawnika, i dla robota. 

Na wszelki wypadek warto też sprawdzić - choć to akurat jest raczej standardem - czy robot koszący automatycznie wyłączy się, jeśli zostanie przewrócony albo podniesiony. To w końcu kosiarka - nikt nie chce wirujących ostrzy w odsłoniętej formie.

Moja rekomendacja: dużo zależy od stopnia skomplikowana i „zastawienia” ogrodu. Jeśli mamy po prostu kilka drzew i jakiś murek, podstawowe czujniki zderzeniowe wystarczą. Jeśli w ogrodzie dzieje się życie, czasem stanie jakiś stół, czasem grill, gdzieś zostanie wazon lub donica albo ktoś lubi zostawiać w nim piłkę - szukałbym robota z jak najbardziej zaawansowanym systemem omijania przeszkód. Będzie po prostu wygodniej. 

„Kliknij i zapomnij” nie zawsze się sprawdza. Aplikacja musi być i musi być dobra. 

Teoretycznie powinno być tak, że robota programujemy przy pierwszej konfiguracji, a potem nie martwimy się nim już nigdy. W praktyce - co zauważyłem u siebie - nie do końca tak jest. Nie chodzi nawet o to, że faktycznie z czasem pojawiają się problemy czy coś, czym można się martwić, ale o to, że po pierwszej konfiguracji regularnie wpada się na pomysły, jak można usprawnić pracę robota albo po prostu ją zmodyfikować.

Przykłady? Chociażby niewielkie przesunięcie harmonogramu koszenia, żeby można było wcześniej wyjść z psem bezstresowo do ogrodu. Może dodanie jeszcze jednego cyklu koszenia. Może przesunięcie cyklu weekendowego. Może dodanie strefy wykluczenia z koszenia albo wręcz przeciwnie - koszenie nowo przygotowanego fragmentu trawnika. Wbrew pozorom sięgałem po aplikację dość często i za każdym razem cieszyłem się z tego, że mogę te zmiany wprowadzić jednym kliknięciem, a nie np. marszem do stacji bazowej, bo czasem przecież najlepsze pomysły przychodzą do nas o 3 w nocy. 

Moja rekomendacja: można żyć bez aplikacji, ale czy warto?

Jak to się w ogóle myje?

Mam lekko traumatyczne wspomnienie sprzed kilku lat, kiedy musiałem odesłać po kilku miesiącach testów robota koszącego, oczywiście wcześniej grzecznie go czyszcząc. Robot był wprawdzie odporny na deszcz lejący się z góry, ale już mycie go od spodu wodą z węża było kategorycznie zabronione. Spędziłem więc sporo czasu, przecierając go wilgotną szmatką, a efekt i tak nie był przesadnie satysfakcjonujący.

Jeśli więc ktoś zamierza serwisować swojego robota jak należy - a warto, bo to jednak drogi sprzęt, to naprawdę polecam upewnić się, że można go myć wodą z węża, żeby było łatwiej, szybciej i przyjemniej. A jeśli nie ma takiej opcji, to ja poszukałbym innego robota. 

Moja rekomendacja: ma być mycie z węża i tyle. Koniec i kropka.

Jazda jak od linijki

Jak jeździ robot koszący? Opcje są właściwie dwie - robot może jeździć albo w sposób mniej więcej chaotyczny (roboty z przewodem ograniczającym), albo… możemy mieć wybór, czy wolimy ten „chaos”, czy wolimy zdecydowanie bardziej uporządkowaną jazdę (roboty z RTK lub wspomniany A1 Pro z LiDAR-em i OmniSense). Ta pierwsza opcja teoretycznie ma pomóc w koszeniu trawnika w sposób, który będzie niewidoczny, ale z drugiej strony - powoduje, że samo koszenie może zająć po prostu więcej czasu, co przekłada się chociażby na maksymalną powierzchnię trawnika, którą może skosić robot w ciągu doby.

Koszenie w kształcie litery "U" - wydajniejsze od chaotycznej jazdy.

W przypadku robotów z bardziej precyzyjnym systemem nawigacji często możliwe jest skonfigurowanie tego, w jaki sposób robot powinien jeździć. Można np. ustawić tryb jazdy tak, żeby uzyskać charakterystyczne pasy, albo zdać się po prostu na bardziej wydajne koszenie - np. w kształcie litery U, jak robi to A1 Pro. 

Moja rekomendacja: wydajniej = lepiej.

Rozmiar ostrza ma znaczenie

Głównie dlatego, że szersze ostrze oznacza po prostu wydajniejszą pracę i albo większą powierzchnię możliwą do skoszenia w jednym cyklu, albo krótszą pracę robota koszącego na danym terenie. Niekoniecznie warto przy tym po prostu sortować roboty według rozmiaru ostrza i wybierać tego z największym, ale można przyjąć, że jeśli któryś producent oferuje ostrze wyraźnie mniejsze od reszty, a jednocześnie obiecuje niesamowitą wydajność, to coś może być tutaj nie tak. 

Można też przy okazji sprawdzić, w jakiej odległości ostrze znajduje się od krawędzi obudowy i ewentualnie jak daleko robot wysuwa się poza granicę obszaru koszenia. Zdecydowanie pomoże to w zaplanowaniu granic trawnika, a im bliżej ostrze umieszczone jest krawędzi, tym mniej będzie roboty z ewentualną korektą. Niektórzy producenci oferują też np. roboty z dodatkowymi ostrzami, które pomagają właśnie przy koszeniu przy samej granicy.

Moja rekomendacja: nie ma co się ścigać na jak najszerszą powierzchnię koszenia dla samej szerokości, ale im większy mamy trawnik, tym większego ostrza najprawdopodobniej poszukujemy. 

Serwis pod ręką

Krótka piłka - każdy sprzęt jest tak dobry, a już w szczególności taki, który ma zostać z nami na lata, jak dobry jest jego sprzedawca i późniejszy serwis. Robot kuszący niską ceną może się okazać drogi w utrzymaniu, a w razie awarii nie będzie się do kogo zwrócić.

Przed podjęciem ostatecznej decyzji warto więc sprawdzić:

  1. czy mamy gdzieś w okolicy serwis danego producenta/marki;
  2. jak wygląda kwestia dostępności cześci zamiennych (czas oczekiwania, etc.);
  3. ile i jakie części eksploatacyjne dostajemy w zestawie na start (czasem mamy „sezon gratis”);
  4. ile kosztują części eksploatacyjne i jak często należy je wymieniać (warto też zestawić deklaracje producenta z opiniami klientów);
  5. jaki będzie prawdopodobny roczny koszt utrzymania takiej kosiarki, jak będzie się to skalować na kolejne lata i ile sumarycznie będzie nas kosztować taki robot np. przez 3-5 lat.

Dopiero wtedy może się okazać, że np. tani robot wychodzi po 3 latach bardzo drogo, a droższy robot jest droższy tylko w kontekście jednorazowego zakupu, a potem jego utrzymanie kosztuje grosze. 

Moja rekomendacja: zdecydowanie warto zrobić takie porównanie, może wypaść naprawdę zaskakująco. 

Ile to kosztuje?

Właściwie to ten punkt powinien być na samym początku, ale celowo przesunąłem go na sam koniec. Dlaczego? Bo choć wybór odpowiedniego robota koszącego nie jest wcale taki straszny, to jednak po pierwsze warto dobrze przemyśleć wszystko, czego chcemy, a po drugie - nie warto oszczędzać przy zakupie. Niekoniecznie trzeba sięgać od razu po najdroższe modele kosztujące kilkanaście albo czasem nawet kilkadziesiąt (!) tysięcy złotych, bo niekoniecznie tego typu robot jest akurat potrzebny na naszej posesji. 

REKLAMA

Zdecydowanie warto solidnie podejść do tematu i uczciwie zebrać swoje wymagania oraz wziąć pod uwagę warunki terenowe naszego trawnika, a potem - bez „a może się uda” - wybrać robota, który idealnie wpisuje się w te potrzeby. Jeśli trzeba odrobinę dołożyć albo dozbierać - polecam właśnie tak zrobić, nawet jeśli trochę przesunie to termin zakupu. Niekoniecznie też warto decydować się na najtańsze modele „na próbę”. Owszem, mogą kusić niską ceną zakupu, ale może się okazać, że skutecznie zniechęcą nas do całej tej idei - chociażby kiepską nawigacją, brakiem umiejętności skutecznego omijania przeszkód, kiepskim dostępem do części lub serwisu albo innymi ograniczeniami. Lepiej kupić raz a dobrze. I w drugą stronę - jeśli nasz trawnik jest niewielki, „prosty” i nie przewidujemy, żeby to się miało zmienić, kupowanie najdroższego robota koszącego mija się z celem. 

Jeśli więc odpowiednio i rzeczowo podejdziemy do całego zagadnienia - właściwie zyskamy pewność, że będziemy zadowoleni, a nasz trawnik będzie wyglądał dokładnie tak, jakbyśmy tego chcieli. Nawet pomimo tego, że całą pracę za nas wykona niewielki robot. 

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-03-20T13:30:44+01:00
Aktualizacja: 2025-03-20T09:13:35+01:00
Aktualizacja: 2025-03-20T06:11:00+01:00
Aktualizacja: 2025-03-19T09:21:49+01:00
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA