Gdy widzę nowego iPada Pro i iPhone'a SE, to mam ochotę krzyczeć
Tęsknię za czasami, gdy co jakiś czas pojawiały się pobudzające fantazję i pożądanie nowości.
Pamiętacie czasy, gdy Apple wypuszczał przełomowe rzeczy? Nie? To znaczy, że jesteście sporo młodsi ode mnie. Ja pamiętam. Pamiętam nawet czasy, gdy polskie czasopisma technologiczne - takie oldschoolowe, na papierze - rozpisywały się nad wyższością Samsunga Omnia nad pierwszym iPhone’em. Tak było. My, zwykli ludzie, marzyliśmy nawet o Omni, bo dotykowy ekran był czymś niesamowitym. Dziś wszystko jakby stanęło.
Pochodzę z czasów, gdy dwu czy dwuipółcalowy ekran kolorowy z dziesiątkami przycisków pod spodem “to było coś”. Pamiętam nawet pierwsze doczepiane aparaty do telefonów komórkowych. To czasy, gdy telefony służyły do dzwonienia i ładowało się je raz na kilka dni, nawet jeśli grało się w węża pół dnia. Pamiętam początki ekranów dotykowych, oporowych tragedii, które częściej nie działały niż działały.
A potem nadszedł on - iPhone. Każdy chciał go mieć.
Kolega z bogatszymi rodzicami kupił iPhone’a z zagranicy i wtedy zobaczyłam, co to znaczy ekran dotykowy. iPhone niewiele potrafił, ale samo macanie ekranu czy zabawa kalkulatorem były już czymś wspaniałym, niczym z filmów science-fiction.
Potem nadszedł iPhone 3G i zmienił się świat. Część konkurencji zrozumiała, że to Apple wyznacza trendy rozwoju, część nie zrozumiała i z liderów stała się nieistotna, jak na przykład Nokia.
Przez kolejne kilka lat iPhone był wzorcem, z którego kopiowano na potęgę - producenci “inspirowali się” rozwiązaniami technicznymi, twórcy systemów operacyjnych iOS-em.
A potem coś pękło. Nie wiem dokładnie kiedy. Może z premierą iPhone’a 5c, może trochę wcześniej.
Nagle okazało się, że Apple nie do końca ma pomysł na to, co dalej. Że zamiast przodować na rynku musi odpowiadać większymi, mniejszymi, tańszymi produktami zgodnie z trendami panującymi wśród użytkowników. Trendami, które wyznaczył ktoś inny, ironicznie ktoś, kto wyrósł na “inspiracji” Apple’em.
Stanie w kolejce po iPhone’a przestało być modne i stało się powodem do złośliwych żartów nawet wśród fanów technologii.
Dziś każdy producent stara się jak może by odróżnić się od innych i by wprowadzić na rynek coś oryginalnego i nowego. Niestety, większość z tych nowości to tylko drobne ulepszenia. Często inicjuje je Apple, ale nie tylko - dziś istnieją producenci, którzy wyróżniają się poszczególnym szczegółem, czy to przyciskiem czy to funkcjonalnością.
Wiem, wiem, rozwój nie zawsze oznacza wielkie skoki technologiczne, to przede wszystkim ciąg małych usprawnień które z biegiem czasu składają się na lepsze i wygodniejsze produkty. Mam jednak wrażenie, że rozdrabniamy się na drobne.
Podczas gdy Apple ma 3D Touch - rzecz którą chętnie zobaczyłabym w innych smartfonach - to nie jest to tak wielki przełom, by kupić iPhone’a. Tylny przycisk z LG jest fajny, dobrze byłoby go mieć, ale to nie to, co zdecyduje o wyborze. Samsung robi solidne smartfony. Edge są ciekawe, a wyczyszczony TouchWiz przyjemny, ale to nie argument, który jest kluczowy i nie do zbicia.
Podczas gdy Apple prezentuje nowego iPada Pro z mniejszym ekranem i iPhone’a SE z mniejszym ekranem, który porzucono jakiś czas temu, bo był za mały, ale okazało się że są ludzie, którzy lubią małe ekrany, mam ochotę krzyczeć.
Możemy się umówić, że żaden z producentów nie powinien robić prezentacji z wielką pompą i pokazywać rzeczy, które się sprzedadzą, ale które nijak nie są ekscytujące, dopóki nie wymyśli, jak sprawić by mój zwykły smartfon wytrzymał na baterii więcej, niż 12 godzin i to tylko, gdy jestem oszczędna?
Może marudzę, może po prostu tęsknię za czasami, gdy co kilka lat na rynku faktycznie pojawiało się coś, co ekscytowało i wyznaczało nowe kierunki rozwoju. Coś, co pobudzało wyobraźnię i dawało poczucie, że nie kręcimy się w kółko.