Wróciłem z piekła kierowców - brak miejsc parkingowych, ogromne korki i... tablice rejestracyjne w cenie nowego samochodu
Tablica rejestracyjna - pospolity kawałek blachy z wytłoczonymi numerami i literami, umieszczany z przodu i z tyłu samochodu, potrzebny do poruszania się po drogach. W naszym kraju uzyskanie jej wymaga wypełnienia kilku dokumentów, wydania około 100 zł i odstania swojego w kolejce, a i tak narzekamy na cały ten proces. Cieszmy się zatem, że nie mieszkamy w Szanghaju.
Tam bowiem tablica rejestracyjna okazuje się być niesamowicie trudna do zdobycia i niesamowicie droga. Tak droga, że za jej cenę można kupić czasami drugi samochód, a momentami może i być nawet warta więcej od niego. Przy czym wydanie nawet ogromnej kwoty nie gwarantuje nam nabycia upragnionej przepustki na szanghajskie drogi.
Żeby zrozumieć, skąd bierze się ten problem, wystarczy sprawdzić, ile osób obecnie mieszka, żyje i pracuje w Szanghaju - 24 mln. Wyobraźmy sobie teraz ponad połowę mieszkańców Polski, którzy każdego dnia rano wyciągają z garażów swoje pojazdy i udają się nimi do pracy… na obszarze jednego miasta! Gigantyczne korki, zanieczyszczenie powietrza na poziomie niedostępnym nawet dla Krakowa, absolutny brak miejsc parkingowych - to tylko kilka z problemów, które generuje taka sytuacja.
Oczywiście nie wszyscy mają samochody i nie wszyscy z nich korzystają, więc nie mówimy tu o dokładnie 24 mln - to tylko najgorszy dla Szanghaju scenariusz, obecnie raczej niemożliwy. W rzeczywistości ten wynik jest kilkukrotnie niższy (ponad 3 mln w 2011 roku). Choć gdyby nie zostało to odgórnie ograniczone, prawdopodobnie mielibyśmy do czynienia z rezultatem jednocześnie przerażającym i imponującym.
Statystyki pokazują, jak bardzo w ostatnich dekadach zmotoryzowały się Chiny - w 1985 na 1000 mieszkańców przypadało zaledwie 0,27 samochodu. W 2011 było już 55 aut na 1000 mieszkańców. W samym tylko okresie od 2007 do 2012 liczba samochodów w prywatnych rękach w Szanghaju potroiła się i nie 5, a 18 osób na 100 miało już swoje własne cztery kółka.
Wraz z tym gigantycznym przyrostem liczby prywatnych pojazdów - choć współczynnik ten nijak ma się np. do Polski - idą inwestycje w infrastrukturę. Gigantyczne autostrady przecinające miasto, obwodnice i drogi szybkiego ruchu nie są jednak w stanie odciążyć i tak imponujących ulic znajdujących się bezpośrednio wewnątrz miasta, które - co nam może wydawać się trudne do pojęcia - miało problemy nawet przy wielokrotnie niższej liczbie samochodów.
Niesamowite, niemal permanentne korki, wymuszające często na kierowcach całkowicie szalone manewry - to mimo wszystkich tych starań codzienność, którą większość mieszkańców Szanghaju zdaje się akceptować bez mrugnięcia okiem. Skręcanie w lewo ze skrajnego prawego pasa (przy 3-4 pasach!), jazda "częściowo pod prąd", skutery jadące pod prąd środkiem drogi, bez żadnego oświetlenia, całkowite lekceważenie sygnalizacji świetlnej i traktowanie oznaczeń pionowych i poziomych jedynie jako delikatnych sugestii, nieustanne trąbienie, często nawet nie wiadomo po co, przy jednoczesnych zaskakująco "niemych" walkach o zmianę pasów (kierunkowskazy nie są w ogóle używane). To wszystko zwyczajny obraz w tym mieście.
Co ciekawe, wygląda na to, że wszyscy wiedzą, że nikt nie szanuje przepisów, w związku z czym uważa się tam bardziej, niż np. w Europie i kolizji czy wypadków praktycznie nie widać. A może po prostu, ze względu na tłok, nie ma miejsca na rozpędzenie się, a co za tym idzie - poważniejsze stłuczki?
Konieczne było więc odgórne ograniczenie liczby kolejny pojazdów, które dołączą do tego drogowego piekła. Zabronić kupować nowych aut raczej nie można - Chińczycy, zwłaszcza w takich megamiastach, bogacą się błyskawicznie i muszą mieć na co wydawać te pieniądze. Wprowadzono więc ograniczenie w liczbie dostępnych tablic rejestracyjnych.
Każdego miesiąca w samym tylko Szanghaju kupowane są nie tyle dziesiątki, co setki tysięcy nowych samochodów. Ostatnio padł nowy rekord - liczba zainteresowanych tablicami rejestracyjnymi dla swoich świeżych nabytków wyniosła… ponad 170 tysięcy.
W tym samym czasie nowych „blach” władze wydają zaledwie kilka tysięcy, przeważnie od 5 do około 8-9 tysięcy. Jeszcze kilka lat temu nie było to tak wielkim problemem - w marcu 2012 roku zainteresowanych było około 25 tysięcy osób, więc o jedną tablicę walczyło około 3-4 chętnych. Teraz na jedną przypada niemal po 30.
Myliłby się jednak ten, kto zakładałby, że obowiązuje tu system „kto pierwszy, ten lepszy”.
Nie ma tutaj listy kolejkowej, nie ma gwarancji, że czkając odpowiednio długo w końcu otrzymamy nasz upragniony kawałek metalu i w końcu przejedziemy się po szanghajskim serpentynach i klimatycznych uliczkach. Nie, całość rozgrywana jest w formie… licytacji.
Udział wziąć może każdy, kto ma chęć poruszać się po centrum Szanghaju. Wygrać swoją przepustkę może tylko ten, kto przeznaczy na nią niemal drugie tyle, ile na zakup średniej klasy samochodu. W połowie tego roku średnia cena za tablicę rejestracyjną wygraną na aukcji wyniosła… 52 tys. zł (około 80 tys. yuanów)! Najniższa zanotowana wtedy cena była zaledwie o kilkadziesiąt yuanów niższa. Przy okazji, choć ostatnio ceny tablic delikatnie spadły, w ciągu kilku ostatnich lat poszybowały mocno w górę.
I przestaje wtedy trochę dziwić, że na szanghajskich ulicach można spotkać tyle luksusowych samochodów. Ci mniej zamożni muszą bowiem mnożyć koszt zakupu samochodu razy dwa. Rzut oka na stronę chińskiego oddziału Skody (swoją drogą, bardzo w Chinach popularnej) pokazuje, jak wielki jest to problem. Poniżej tych 80 tys. yuanów można kupić nowiutką Fabię, Rapida czy Octavię II. W tej samej kwocie kupimy coś małego także od Forda, Peugeota czy Buicka, nie wspominając już o lokalnych producentach.
Na bogatszych pewnie nie robi to większego wrażenia, choć z pewnością taki dodatkowy „podatek” przyjemny nie jest. Przykładowo nowy Mercedes klasy C 180 w wersji przedłużonej kosztuje około 326 tys. yuanów. Dodając do tego 80 tys. przekraczamy już granicę 400 tys., czyli kwoty, za którą można mieć już wersję C200 L 4MATIC.
Można wprawdzie nie kupować lokalnych tablic rejestracyjnych i poruszać się po centrum, ale wtedy musimy liczyć się ze sporymi ograniczeniami. Tablice podmiejskie są wprawdzie wielokrotnie tańsze i łatwiej dostępne, ale i tak każdego dnia przy wjeździe będziemy musieli wnosić odpowiednią opłatę, a do tego w wybranych strefach możemy poruszać się jedynie w wybranych godzinach, a niektóre elementy infrastruktury są dla nas w ogóle niedostępne - w tym parkingi i drogi szybkiego ruchu, bez których prawdopodobnie utkniemy w gigantycznych korkach.
Całość wygląda tutaj trochę tak, jak gdyby Wrocław wszystkim tym, którzy nie mają tablic DW zabronił wjazdu do centrum i np. na obwodnicę, a po którejś godzinie niedyskretnie wypraszał ich ze swoich włości.
Zanim więc przy następnym zakupie auta zechcemy ponarzekać na to, jak źle wygląda to w naszym kraju, możemy pomyśleć o tym, ile problemów mielibyśmy z tym samym, pozornie prostym zadaniem, gdybyśmy mieszkali w Szanghaju.
Gdzie prawdopodobnie, biorąc pod uwagę wariackie wyczyny lokalnych kierowców, i tak balibyśmy się jeździć.