Rozpoznaje znaki, zmienia pasy i odnajduje się w korkach - to nie wizja przyszłości, tak działa Autopilot w Tesli S
Zdejmujemy ręce z kierownicy, wciskamy odpowiedni przycisk i już - możemy liczyć na to, że nasz samochód sam zajmie się sterowaniem, zamiast marnować nasz czas, wymagając od nas kierowania w nużącym korku czy dłużącej się trasie. Nadal brzmi to trochę jak przyszłość, ale od dziś jest teraźniejszością. Przynajmniej dla posiadaczy Tesli S w Stanach Zjednoczonych.
Wszystko dzięki zapowiadanej już od dłuższego czasu... aktualizacji oprogramowania, która nowsze egzemplarze Tesli S (oraz debiutującego X) doposażyła w funkcję zwaną przez producenta po prostu "Autopilot". Tak, nie wymagało to ani opłat, ani wizyty w serwisie, ani też zaznaczania odpowiedniej opcji na liście wyposażenia. Jeśli mieszkamy w Stanach Zjednoczonych i nasza S-ka jest odpowiednio nowa, wszystkie niezbędne moduły znajdowały się na pokładzie. Wystarczyło jedynie odblokować ich dodatkowe funkcje i uzbroić komputer pokładowy auta w nowe możliwości.
A te prezentują się dość imponująco, czego dowodzi chociażby materiał przygotowany przez serwis Jalopnik. Model S poradził sobie bez większych problemów w nowojorskim korku, niemal bezbłędnie trzymając się właściwego pasa ruchu, utrzymując zadaną odległość od poprzedzającego nas auta, zatrzymując się wtedy, kiedy trzeba było i ruszając wtedy, kiedy sznur samochodów decydował się ruszyć do przodu. Ba, sedan od Tesli był w stanie nawet samodzielnie zmienić pas - konieczne było jedynie zasygnalizowanie mu (i reszcie uczestników ruchu) takiego zamiaru poprzez włączenie odpowiedniego kierunkowskazu. Resztą zajmował się samochodowy komputer. Tak samo zresztą jak wszystkim innym - kierowca nie musiał dotykać ani pedałów, ani stale trzymać kierownicy, choć czasem - zapewne z przyzwyczajenia - i tak to robił.
Wyłączenie Autopilota w sytuacji awaryjnej również jest proste. Albo po prostu mocniej chwytamy kierownicę, albo - w nielicznych przypadkach - jesteśmy ostrzegani o tym, że musimy teraz przejąć kontrolę.
Brzmi to właściwie dokładnie tak, jak opis idealnego przejazdu przez wspomniane wcześniej zakorkowane miasto czy długą, nudną autostradę. Po prostu klikamy odpowiednie przyciski i bez większego wysiłku nagle z punktu A pojawiamy się w punkcie B.
Niestety system Tesli, jakkolwiek dobry by nie był, nie jest jeszcze doskonały. I na pewno nie można powiedzieć, że S-ka nagle stała się w pełni autonomiczna.
Obecny "szum" wokół premiery tej funkcji w Tesli S to zresztą najlepszy dowód na to, jak doskonale odnajduje się ta firma w świecie... PR. Tesla może bowiem nazywać swój system "Autopilotem", ale tak naprawdę i tak nie likwiduje konieczności uważania na wydarzenia na drodze, nie mówiąc już w ogóle o tym, że moglibyśmy w ogóle zapomnieć o wszystkim, wyjąć kawę, gazetę i oddać się lekturze.
Zacznijmy więc od tego, jak w ogóle działa Autopilot. Tesla podaje, że rozwiązanie to korzysta z "unikalnej" kombinacji kamer, radaru i czujników, które pozwalają na jazdę po autostradzie, zmianę pasów oraz dostosowanie prędkości do reszty ruchu na drodze. Jest również w stanie rozpoznawać znaki drogowe, a tym samym poruszać się zgodnie z przepisami.
Głównymi elementami składowymi jest Autosteer, Auto Lane Change, Automatic Emergency Steering and Side Collision Warning (ufff) oraz Autopark. Dość łatwo domyślić się, za co odpowiada każdy z nich. Pierwszy utrzymuje samochód na odpowiednim pasie ruchu i uruchamia aktywny tempomat, mający dbać o odpowiednią prędkość poruszania się. I tu, już na stronie Tesli, jesteśmy informowani o pierwszym "braku" całego systemu i jednocześnie w tym miejscu burzą się nasze marzenia o całkowicie nie-angażującym pojeździe:
Przy aktywnym Autopilocie trzeba trzymać ręce na kierownicy.
Tak, zapomnijcie o piciu kawy i czytani gazety. Możemy na chwilę zdjąć ręce z kierownicy, ale po kilku sekundach zostaniemy poinformowani o tym, że albo znowu jej dotkniemy, albo całość się wyłączy. Dokładnie tak, jak w zaprezentowanym dwa lata temu Mercedesie klasy S. Ba, asystenta jazdy w korku, działającego bardzo podobnie jak ten z Tesli, ma w swojej ofercie nawet... Skoda. Oczywiście nie we wszystkich modelach, a do tego trzeba za ten cały system dopłacić (w Mercedesie pakiet z Distronikiem kosztuje ponad 10 tys. zł.), ale tak, jest. Nie trzeba tutaj nawet wspominać o takich markach jak BMW czy Volvo, które w swoich cennikach również mają odpowiednie opcje.
Jak podaje Wired, Elon Musk zapowiada, że opcja całkowitego pozostawienia kierownicy samochodowi pojawi się w przyszłości - dlatego właśnie obecnie Autosteer ma w nazwie dopisek "beta". Trudno jednak zakładać, że Tesla w tym względzie przegoni konkurencję. Nie o technologię bowiem tu chodzi, a o coś zupełnie innego, choć i tutaj Tesla przyznaje, że do w pełni autonomicznej jazdy potrzeba dużo więcej sprzętowych elementów, niż znajdziemy na pokładzie obecnych generacji S-ki.
Najciekawiej prezentuje się natomiast bez wątpienia opcja Auto Lane Change. Tak jak wspomniano, wystarczy tylko włączyć kierunkowskaz, a samochód sam stwierdzi, kiedy ma wystarczająco dużo miejsca, żeby wykonać manewr.
Automatycznego systemu parkowania opisywać już raczej nie trzeba. Prawdopodobnie znają go z produktów innych marek już niemal wszyscy, nawet ci, którzy zdecydowali się kupić niewielki samochód miejski (choć raczej względnie nowy i oczywiście z odpowiednią opcją zaznaczoną na liście wyposażenia).
Czym więc tak naprawdę jest Autopilot Tesli? Jest on - tak jak opisuje to Jalopnik - niczym więcej, niż bardzo, bardzo rozbudowanym tempomatem, albo po prostu tzw. tempomatem aktywnym (nawet jeśli "aktywnym" do granic technicznych możliwości). Testerzy opisują go nawet jako "świętego Graala aktywnych tempomatów".
Nie wprowadzamy jednak nigdzie adresu docelowego, nie mówimy do auta, żeby zawiozło nas do baru z najlepszymi burgerami. Żeby aktywować cały system - jak informuje Jalopnik - musimy znajdować się za innym autem i to do niego dostosowana zostanie nasza prędkość. Tak samo jak w innych aktywnych tempomatach będziemy za nim po prostu podążać, z ewentualnymi poprawkami, jeśli pomiędzy nami a nim znajdzie się inny samochód (a aktywne tempomaty mają skłonność do utrzymywania sporych odległości od poprzedzającego auta).
Oczywiście w przypadku większości tych zastrzeżeń trudno winić Teslę o cokolwiek. Tym bardziej, że najprawdopodobniej S-ka byłaby już teraz w stanie jeździć po publicznych drogach z kierowcami, którzy - nie dotykając kierownicy ani pedałów ani przez chwilę - kierowcami są tylko z nazwy. Może nawet byłaby w stanie, z technicznego punktu widzenia, faktycznie przetransportować nas z punktu A do punktu B, po podaniu współrzędnych GPS czy odpowiedniej lokalizacji. Barierę nie do przejścia najprawdopodobniej stanowi tutaj prawo, które po prostu na to nie pozwala i kto wie, kiedy będzie pozwalać. W końcu ten sam "problem" miał w momencie premiery wspomniany wcześniej Mercedes S. Też teoretycznie potrafi jeździć bez pomocy kierowcy, ale po prostu na to nie pozwala. Bo nie może.
Jest jednak coś, za co Tesli należą się wielkie brawa. To właśnie fakt, że nie kazała sobie za te nowości płacić ani grosza (oczywiście S-ka w zakupie sama w sobie nie jest tania), a także to, że całość trafiła do klientów o tak, po prostu. Właściciele sedana tej marki położyli się wieczorem spać ze "zwykłym" samochodem, a rano obudzili się z pojazdem, który jest w stanie dużo wygodniej dowieźć ich do pracy. To się raczej w tej branży, że gdzie za każdy malutki dodatek płaci się grube tysiące, nie zdarza zbyt często.