A wszystkim co brudne niech zajmie się ktoś inny
Wczoraj zakopałam jednego z moich psów.
Zdechł jakieś pół godziny po wizycie u weterynarza, przy swoich ludziach, we własnym domu, w którym spędził 16 lat. Jego śmierć była brzydka - głaskałam go do ostatniej chwili, potem bezwładne, martwe ciało ciążące dwa razy mocniej niż za życia wyniosłam na dwór. Wykopałam dół i choć z łatwością mogłabym znaleźć kogoś do pomocy zrobiłam to sama. W palącym słońcu przebiłam się przez warstwę korzeni, wsadziłam Kubusia i pękłam w momencie, gdy zaczęłam zaspywać go ziemią. Plan zakładał, że jeśli uśpimy go u weterynarza oddamy ciało do utylizacji. Cieszę się, że tak się nie stało - proces zakopywania go, obcowania z martwym psem który był z nami prawie ⅔ mojego życia urealnił w jakiś sposób jego zejście i pomógł mi się z tym pogodzić. I skłonił do zastanowienia się nad tym, jak bardzo oderwani od rzeczywistości się staliśmy.
Miałam kiedyś okazję pracować z dziećmi. Głupio to zabrzmi, ale jako dziewczyna ze wsi nie do końca wiem, co mówić niektórym dzieciom z miasta, tym które nie do końca wiedzą skąd bierze się mięso, mleko, co to śmierć i tak dalej. Nie pamiętam momentu, w którym dowiedziałam się, że drób to mięso z kurki, nie pamiętam żadnej traumy z tym związanej, bo wychowując się na wsi od zawsze wiedziałam. Pamiętam za to, że u mojej koleżanki na podwórku jej ciocia skubała kurczaki, nawet odcinała im głowy. Nikt nie chronił nas przed tym widokiem, ale taki widok nie powodował też u nas koszmarów, nie spędzał snu z powiek. Ot, cykl życia - jeśli chce się mięsa, to trzeba je skądś wziąć. Nikt też nigdy nie ściemniał nam o śmierci - gdy dziadkowie umierali, to umierali. Znikali. Ich ciała w trumnie brzydko pachniały, każdy dorosły miał swoje teorie o tym, co dalej czy o braku tego “dalej”. Dzieciaki na pogrzebach to wcale nie jest zły pomysł, przecież śmierć jest częścią życia.
Nie jestem z tych świrów, które wszędzie wietrzą spisek, nie jestem też fanatyczką życia w kompletnej zgodzie z naturą. Dieta paleo nie wzbudza mojego szyderczego uśmiechu, ale sama jej nie praktykuję i uważam raczej za ciekawostkę. No faktycznie, zmieniliśmy nawyki żywieniowe, trzeba być w tym względzie rozsądnym, ale nie popadać w skrajności. Nie boję się fal z telefonów komórkowych, nie jestem antyszczepionkowym proepidemikiem, nie uważam globalnego ocieplenia za kłamliwy spisek iluminatów rządzących światem, nie chcę wracać do życia w jaskiniach. Jednak z drugiej strony intryguje mnie, jak rozwój cywilizacyjny oraz technologiczny wpływa na nas, ludzi, jednostkowo i całościowo.
Czy wygoda ma swoje brzemię?
Gdyby mój pies został zutylizowany, nie miałabym szansy pożegnać się z nim tak, jak to zrobiłam. Zostałby u weterynarza, a ja kontynuowałabym swoje wygodne życie. Pozbyłabym się śmierci, Kubuś zostałby miłym wspomnieniem, które nagle zniknęło. Ktoś inny zająłby się resztą, tym “brudem”.
Tak samo, jak zajmowanie się innymi akspektami “brudnej” rzeczywistości zrzucamy na innych, w dużej części na technologie i dzięki technologiom. Załatwiamy się w wygodnych toaletach, tony naszych śmieci znikają w śmieciarkach, drewno do kominka kupujemy z dostawą do domu, a truchło psa zostawiamy do utylizacji bezimiennym profesjonalistom.
Zależnie jak liczyć, czy z przodkami człowieka rozumnego czy samego człowieka rozumnego, nasz gatunek ma za sobą 200 tysięcy do miliona lat polowań, zbierania jedzenia i całkowicie odmiennego od współczesnego trybu życia. Dopiero jakieś 12 tysięcy lat temu archaiczny Homo Sapiens zasiał pierwsze ziarno, potem udomowił pierwsze zwierzęta a około roku 6800 p.n.e. założył pierwsze miasto. Jakby nie patrzeć, nasza historia współczesna - ta, która przyspiesza rozwój cywilizacji i prowadzi do miejsca, w którym jesteśmy, nabrała koloru dopiero niecałe 10 tysięcy lat temu, a tak naprawdę zaczęła nabierać poważnego kształtu jeszcze później.
Mogę mrużyć oczy na dietę paleo, jednak nie mogę na fakt, że przez ostatnie 500, 1000 lat cywilizacyjnie rozwinęliśmy się szybciej, niż nasi przodkowie przez tysiące lat.
A to oznacza, że z punktu widzenia jednostki, z mojej perspektywy, świat w którym żyję nie jest do końca światem, do którego jestem dostosowana. “Życie w zgodzie z przyrodą” brzmi głupio w ustach kogoś szczepionego na wiele chorób, które przedłużyły średnią długość życia człowieka kilkukrotnie, kogoś kto nie musi obawiać się dzikich zwierząt i innych plemion, kogoś z ery antybiotyków i internetu.
Jednak coraz częściej widzę poruszanie tematu rodziców-helikopterów, ostatnich pokoleń człowieka, w których rodzicielstwo stało się tak ważne, że rodzice nie odstępują dzieci na krok i w obawie (powodowanej zmianą trybu życia, priorytetów przetrwania czy rozsiewaniem strachu w społeczeństwie informacyjnym) przed zagrożeniami niemal nie wypuszczają ich samych z domu (amerykańskie dzieci 90% wolnego czasu spędzają we własnych domach). Współczesne dzieci coraz częściej nie mogą bawić się niemal niczym, co mogłoby zrobić im krzywdę, coraz później zaczynają same chodzić do szkoły i tkwią w ochronnym kokonie.
Czasem myślę, że gdybym opowiedziała dziś głośno o tym, jak bawiliśmy się z bratem na podwórku - a to nie było przecież tak dawno temu - to część współczesnych rodziców pomyślałaby, że miałam rodziców, którzy o nas nie dbali.
Ba, sama łapię się na tym, że zabraniam dzieciom używać noża mimo, że są w wieku, w którym ja sama strugałam patyki, co było zadziwiająco wciągającym zajęciem.
W zeszłym roku internet obiegła jak się później okazało fałszywa wiadomość o tym, że pani nauczycielka zabrała dzieci z podstawówki na wycieczkę do gospodarstwa rolnego. Dzieci miały zobaczyć proces uboju zwierząt i wpaść w panikę i szok, a nauczycielka mocno skrytykowana. Fałszywka, ale bardzo wymowna.
Większość z nas, żyjąca w coraz większej wygodzie, z coraz mniejszym doświadczeniem obcowania z ważnymi życiowymi zasobami, nie musi przejmować się pochodzeniem pożywienia. Od tego są sklepy i markety. Droga, którą przebywa pożywienie jest nie tylko naszpikowana pośrednikami, ale i kilkaset razy dłuższa niż nawet 100 lat temu.
Nasi przodkowie zaczęli chować swoich zmarłych już jakies 500-600 tysięcy lat temu. Wiara w życie pośmiertne pojawiła się najpóźniej 100 tysięcy lat temu. Nasze współczesne religie to zazwyczaj połączenie i miks starszych wierzeń, które opierały się na jeszcze starszych wierzeniach i historiach, mitach będących próbami wyjaśnienia świata, przyrody i zjawisk dziejących się wokół. Na próbach oswojenia świata - tego, że codziennie wschodzi i zachodzi słońce, zmieniają się pory roku, chorób czy śmierci. Nieznajomość, niezrozumienie śmierci i strach przed nią napędza nas przecież do dzisiaj. Może nawet bardziej niż naszych przodków, którzy ze śmiercią mieli do czynienia częściej i bardziej osobiście.
Bardzo lubię nasze współczesne wygodne życie, które w skali globalnej jest po prostu lepsze, niż te naszych przodków z nawet kilku pokoleń wstecz. Jednak od dobrego roku próbuję znaleźć odpowiedzi na pytania o to, czy postęp z ostatnich kilkudziesięciu lat ma negatywne strony.
Czy zbiera żniwa w postaci większej ilości problemów psychicznych? Może satysfakcji z życia? Czy to, że dziś większość z nas zamiast uprawiać rolę, tworzyć narzędzia, piec chleb czy budować schronienie pracuje przekładając papierki lub wymyślając reklamy, sprzedając chęć posiadania niepotrzebnych rzeczy, pisząc teksty na blogi i robiąc fanpejdże na fejsie odbija się na społeczeństwie i jednostkach? A jeśli, to jak?
Czytam badania, szukam odpowiedzi, ale nie mogę ich znaleźć. Głównie dlatego, że brakuje danych. Postęp nastąpił tak szybko, że próbka danych jest mała, nie sięga daleko w przeszłość. Poza tym wciąż nie wiemy wielu rzeczy - możemy teoretyzować, stawiać hipotezy, ale zanim je postawimy ·świat zmienia się tak, że potrzebujemy już nowych, bo te postawione już się dezaktualizują.
Poza tym ciężko jest spojrzeć z boku na nas samych, zwłaszcza gdy tkwimy w środku hurraoptymistycznego nastroju zmieniania świata na lepsze, postępu często dla samego postępu.
Smutno mi, brakuje mi Kubisia, ale w tym smutku cieszę się, że mogłam zakopać go sama. A nawet, że byłam przy nim do ostatniej chwili i widziałam brzydotę samego momentu śmierci.