Jennifer Lawrence o wycieku zdjęć: to nie skandal, to przestępstwo seksualne, a ja nie mogę się z nią bardziej zgodzić
Świat, internet, normy społeczno-etyczne zmieniają się tak szybko, że czasami trudno jest dostrzec prawdziwy wymiar głośnych, globalnych wydarzeń. I dopiero nazwanie rzeczy po imieniu w prostych słowach może nas otrzeźwić.
Jennifer Lawrence po raz wypowiedziała się na temat skradzionych zdjęć z jej iPhone’a, a jej słowa brzmią jak strzał w pysk. - To nie skandal. To przestępstwo na tle seksualnym - mówi w „Vanity Fair” Lawrence, a my wszyscy powinniśmy wziąć to sobie głęboko do serca.
Skandal, wyciek, bezmyślność hollywoodzkich gwiazdeczek - tymi wszystkimi określeniami nazywaliśmy sprawę kradzieży nagich zdjęć wielu gwiazd współczesnej pop-kultury, na czele z Jennifer Lawrence. Tymczasem jest właśnie tak jak mówi główna zainteresowana: - to napaść seksualna. Niczym gwałt, a nikt z nas przecież nie chciałby być zgwałconym.
Jest coś niepokojącego we współczesnych społecznościach internetowych. Zakrzywia się rozumienie i ocena podstawowych wartości - tego co można, a czego nie można, to co jest normalne, a co nie jest normalne, co jest społecznie akceptowalne, a co nie.
Gdyby ktoś dzisiaj włamał się do naszego domu i zabrał z niego nasze prywatne zdjęcia, to liczylibyśmy na to, że będzie się nam współczuć i że odpowiednie służby będą pilnie pracować, by złapać złodziei i naprawić nasze szkody. Tymczasem, gdy ktoś włamuje się do telefonu Jennifer Lawrence, kradnie z niego prywatne zdjęcia, publikuje w sieci i zarabia na tym, to twierdzimy, że przecież nie powinna robić sobie nagich zdjęć i że była nieodpowiednio zabezpieczona.
A to przecież gwałt, przestępstwo seksualne - jak dosadnie i celnie mówi aktorka.
- mówi w „Vanity Fair” i brzmi to jak opis gwałtu, gdy bez naszej zgody odzierani jesteśmy ze swojej seksualności.
Ale jest coś jeszcze.
Oprócz złodzieja, który włamał się do telefonu gwiazd i ukradł zdjęcia są też setki osób, które próbowały na tym zarabiać i miliony, które te zdjęcia oglądały.
- mówi Jennifer Lawrence i ponownie trudno o słowa bardziej przemawiające do zdrowego rozsądku.
Jest coś wybitnie niepokojącego w tym, że w zaciszu domowego internetu czujemy się anonimowo rozgrzeszeni z faktu, że sobie takie zdjęcia obejrzymy. De facto jesteśmy jednak współodpowiedzialni za tę napaść na tle seksualnym. Co więcej, gdybyśmy nie chcieli tego oglądać, nie byłoby na tym biznesu.
W wywiadzie Lawrence przyznaje, że nawet osoby z najbliższych kręgów oglądały jej zdjęcia, co dla niej oznaczało, że one także wykorzystywały ją seksualnie.
Przyznaję, że sam do tej pory nie podchodziłem do tej sprawy w właśnie w ten sposób. Słowa Lawrence otworzyły mi jednak oczy i zgadzam się z nimi w pełnej rozciągłości. Widziałem kilka tych zdjęć i czuję się teraz tak, jakbym sam przyczynił się do napaści seksualnej na Jennifer Lawrence.