Dronie - jedyny typ selfie, który da się oglądać
Selfie, które chyba nie doczekało się w języku polskim prostego i przyzwoitego określenia, nie jest już dla nikogo niczym niezwykłym. Codziennie na portalach społecznościowych obserwujemy dziesiątki, jeśli nie setki tego typu fotografii. Być może jednak już wkrótce „focie z rąsi” będą przeżytkiem i zastąpi je coś innego – zdjęcia z… dronów.
Sam temat wykorzystywania dronów do wykonywania fotografii nie jest niczym nowym i był prawdopodobnie jednym z pierwszych przewidzianych dla nich zastosowań. Niewielkie, zwinne, trudne do wykrycia obiekty doskonale mogły sprawdzić się np. w misjach szpiegowskich czy po prostu przy fotografowaniu trudno dostępnych miejsc.
Drony stosowało więc m.in. wojsko, naukowcy czy podróżnicy, ale przez długi czas była to rozwiązanie dla zwykłych użytkowników po prostu zbyt drogie. Odpowiedni sprzęt (w tym fotograficzny) potrafił kosztować tysiące dolarów. Teraz, gdy cały zestaw odchudzi nasz portfel o kilkukrotnie mniejszą kwotę, wliczając w to „wszystkoodporną” kamerę, a dronem możemy sterować za pomocą aplikacji w telefonie, sytuacja drastycznie się zmienia.
Kompaktowe obiekty latające stają się w tym roku raz za razem ogromnych hitem na portalach crowdfundingowych. Spora część zakończonych sukcesem zbiórek i równie duża część projektów, które szczególnie przekraczają zakładanych początkowo poziom finansowania, to właśnie drony. Jedne potrafią złożyć się do rozmiarów umożliwiających przenoszenie w plecaku, kolejne potrafią przenieść nawet naprawdę ciężką kamerę, a jeszcze inne kuszą ceną.
Niezależnie jednak od tego, co oferują, widać jedno - ludzie chcą je mieć. PocketDrone, Hexo+, AirDog, czy Flexbot, to tylko kilka z pozycji "dronopodobnych", o których było naprawdę głośno w mediach i które można było uznać za stosunkowo "świeże" produkty.
Nie trzeba było długo czekać na odkrycie tzw. „dronie” (połączenie „drone” i „selfie”). Podobnie jak w przypadku „zdjęć z ręki”, również i tutaj głównym tematem fotografii jesteśmy my, ale ze oczywistych względów mamy do dyspozycji o wiele atrakcyjniejsze narzędzia. Na tyle atrakcyjne, że takie „selfie” ogląda się z prawdziwą przyjemnością, w przeciwieństwie do monotonnych zdjęć w lustrze czy wykonywanych przednią kamerą naszego telefonu.
Początkowo użytkownicy wykorzystywali drony po prostu do robienia sobie zdjęć - z góry, z boku, z większej i mniejszej odległości, ale jednak zwykłych zdjęć. Statycznych, pokazujących albo nas albo okolicę, w której aktualnie przebywamy. Trzeba to było jakoś połączyć i odpowiedzią okazało się po prostu krótkie wideo, publikowane często w formacie GIF.
Pomysł okazał się łatwy w realizacji i niesamowicie efektowny, nawet w przypadku mniej doświadczonych "pilotów". Otwarta przestrzeń, początkowy kadr obejmujący nas i znajomych po czym... gwałtowny odjazd kamery o kilkadziesiąt lub nawet kilkaset metrów. W górę, w bok, do tyłu - nieistotne. Ważne jest tylko to, że w ciągu kilku sekund jesteśmy w stanie zaprezentować to, co zmieściłoby się na "selfie", a oprócz tego jeszcze całą naszą okolicę z lotu ptaka.
Nie jestem przy tym pewien czy to tylko moje odczucie, ale takie "selfie" ogląda się wielokrotnie lepiej, niż klasyczne fotografie z tej kategorii. Czasu tracimy mniej więcej tylko samo (lub minimalnie więcej) co w przypadku patrzenia się na fotografię, ale jest w tym wszystkim jeszcze "coś". Być może chodzi o dynamiczny odjazd kamery w "filmowym" stylu. Może o urozmaicenie, a może o piękne krajobrazy lub okolice oglądane z zazwyczaj niedostępnej perspektywy.
Jeśli już nasza postać czy twarz ma być punktem wyjściowym do zdjęcia/filmu, to niech efektem końcowym będzie właśnie coś takiego - potrafiącego sprawić, że jeszcze raz wciśniemy "Play", zamiast znowu ze znudzeniem przewinąć listę nowych wpisów do góry.
Ideę tego typu "fotografii" dość szybko podchwycili internetowi giganci. Do zabawy przyłączył się oficjalnie chociażby Twitter, którego foto-dron przesyła aktualnie tego typu "zdjęcia" z festiwalu w Cannes.
Oczywiście najprawdopodobniej "dronie" jest obecnie atrakcyjne również z innego powodu - jest po prostu czymś innym, niż to, co widzieliśmy do tej pory. Na to hasło YouTube wyświetla jedynie 2500 wyników, podczas gdy "selfie" daje nam ponad 2 000 000 rezultatów. Jeszcze ciekawiej jest w przypadku Vine - selfie to prawie 1 000 000 trafień, dronie - 23.
Spora różnica, a trzeba pamiętać, że są to serwisy wideo, a nie fotograficzne, czy łączące obydwie formy przekazu. W takim Instagramie dysproporcja była by prawdopodobnie porażająca.
Zanim jednak "dronie" stanie się fenomenem na taką samą skalę jak "selfie", minie jeszcze prawdopodobnie dużo czasu, oczywiście o ile stanie się to kiedykolwiek. Drona trzeba bowiem kupić, nauczyć się (przynajmniej w podstawowym stopniu) obsługiwać go i wpaść na pomysł nakręcenia takiego wideo.
Do momentu, kiedy zostaniemy zalani nagraniami realizowanymi według powyższego schematu, pozostaje nam jednak cieszyć się z nieco bardziej kreatywnej niż "focie z rąsi" mody i... podziwiać.
Zdjęcie pochodzi z serwisu Shutterstock.