Największa szansa Xbox One zmarnowana
Gdy Microsoft ogłosił restrykcje DRM związane z konsolą Xbox One, siedziałem cicho. Nie marudziłem, bo czułem, że za tym idzie coś dobrego. Coś, co znają użytkownicy Steama. O, ja naiwny!
Microsoft prezentując konsolę Xbox One odniósł trzy porażki. Pierwsza, to przesadne skupienie się na możliwościach telewizyjnych konsoli na pierwszej prezentacji, co zostało nadrobione na targach E3. Druga, to ogłoszenie skomplikowanej polityki licencyjnej dotyczącej gier na Xbox One. Trzecia, najważniejsza: totalna porażka jeżeli chodzi o komunikowanie tej informacji fanom.
Zabezpieczenia konsoli Xbox One nie są bowiem aż takie straszne. Jasne, sam fakt ich istnienia to wystarczający powód, by się buntować. Zawsze, niezmiennie od warunków, należy wyrażać niezadowolenie z ograniczania naszej wolności. Pod tym całym systemem zależności licencyjnych kryją się jednak trzy proste informacje: 1) możesz bez opłat pożyczać gry dziesięciu znajomym ci osobom osobom i to bez wychodzenia z domu, 2) możesz oddać swoją grę za darmo komukolwiek, kogo znasz, ale ten ktoś nie może już oddać gry dalej, 3) handel grami z drugiej ręki będzie ograniczony do sklepów współpracujących z firmą Microsoft, przy czym Microsoft nie będzie pobierał prowizji za zawarte transakcje.
Słysząc to, siedziałem cicho. Bo mi to wystarczy. Grupa znajomych, między którymi wymieniam gry jest znacznie mniejsza. A handel „używkami”… póki co, nie wiadomo, jak to będzie wyglądało w Polsce, czy jakieś sklepy będą współpracować i które. Nie wiem, więc buzia w ciup. Zdaję sobie jednak sprawę, że to kłopot dla wielu osób. Ja mam czas na jedną, maksymalnie dwie gry miesięcznie. Inne osoby poświęcają grom więcej czasu (bo chcą, a przede wszystkim mogą), dla nich więc handel grami używanymi na, na przykład, eBay’u, jest niezmiernie istotny. Dla nich Xbox One wygląda szczególnie mało zachęcająco. Mimo to, siedziałem cicho. Czemu?
Bo zazwyczaj bywa tak w handlu towarem i usługą, że jak nam się coś zabiera (wolność dysponowania grą na płycie Blu-ray), to coś nam się powinno dać. Byłem święcie przekonany, że tak właśnie będzie. Nawet nie czytałem przewidywań przeróżnych analityków. Ja to „wiedziałem”. Ułożyłem to sobie w mojej głowie, że skoro licencje na Xbox One redukują „problem handlu wtórnego” (zwróćcie uwagę na cudzysłów), to wydawcy gier mają zapewnione łatwiejsze do przewidzenia dochody, ich zdaniem większe. Co też oznacza… tańsze gry!
Przyjrzyjmy się platformie Steam, czyli największego cyfrowego sklepu z grami dla komputerów PC. Tam zabezpieczenia DRM są dużo bardziej restrykcyjne, niż na Xbox One. Steam na początku swojej działalności również zbierał tęgie baty od graczy, dokładnie z tego samego powodu, co Xbox One. Ale podbił ich serca, mimo wszystko. Jak? Cenami! Przeceny, promocje, pakiety gier „3 w 1”, obniżki. Nagle się okazało, że może i nie da rady pożyczyć gry koledze czy jej sprzedać, ale ma się ją za śmiesznie małe pieniądze. Byłem przekonany, że tak samo będzie na Xbox One. Może nie tak tanio na Steamie, bo gry na konsole są droższe, ale przecież „to oczywiste”, że Xbox One zmiażdży Sony cenami gier.
Tak myślałem aż do wczoraj. Przedstawiciel Microsoftu oficjalnie potwierdził, że ceny gier… nie ulegną zmianie. A przynajmniej tych wydawanych przez Microsoft (Electronic Arts, Activision i inni mogą mieć własne ceny, wyższe lub niższe). Zapłacimy dokładnie tyle samo, co za gry na Xboxa 360, czyli 180 – 220 złotych za nowości. Auć.
Microsoft, you’re doing it wrong. Możliwość pożyczenia dowolnej gry dziesięciu osobom z predefiniowanej paczki znajomych to fantastyczna sprawa, zwłaszcza, że nawet nie trzeba dawać im płytki do ręki. Pobierają sobie oni owe gry z Internetu, bo licencja na to zezwala. Super. Tylko że biorąc pod uwagę wszystkie inne ograniczenia, większość moich znajomych wybierze PlayStation 4, a ja zostanę z koniecznością kupowania gier za 200 złotych bez możliwości znalezienia okazji na Allegro (biorąc pod uwagę ceny gier, wolę poczekać i kupić taniej, niż mieć nowości).
Rzecz jasna, nie wszystko stracone. Możliwe, że będą super promocje po kilku miesiącach bytności gier na rynku, tak jak na Steamie. Abonenci Xbox Live Gold (Xbox One wymaga subskrypcji…) dostają dwie starsze gry miesięcznie gratis, tak jak abonenci PlayStation Network+. Nie jest tak źle. Ale konkurencja ma jaśniej, czytelniej, mniej obco i taniej. I to już wiadomo. Tu mamy nieco myślenie życzeniowe o ewentualnych promocjach i możliwość dzielenia się grami ze znajomymi. A to zdecydowanie za mało. „Zaakceptuję DRM w Xbox One, jeżeli nową grę kupię za maksimum 129 złotych”. Myślę, że większość „kowalskich” by tak pomyślała. A tak mamy drogie gry, skomplikowany system licencji i, co zupełnie nie powinno dziwić, dużo negatywnych opinii o konsoli, której nawet jeszcze nie ma na rynku.
Albo ja jestem za głupi, by zrozumieć strategię Microsoftu, albo ktoś tu czegoś nie przemyślał…
Maciek Gajewski jest dziennikarzem, współprowadzi dział aktualności na Chip.pl, gdzie również prowadzi swojego autorskiego bloga.