Eksploracja kosmosu prawie wywołała III Wojnę Światową
Misja Curiosity kojarzy się jako pokojowe przedsięwzięcie ludzkości, i słusznie. Tym niemniej operacje kosmiczne nieraz miały nieco bardziej agresywny charakter. Jak relacjonuje były członek amerykańskiej floty wahadłowców, jedna z misji prawie zakończyła się globalnym konfliktem zbrojnym.
Dla nauki! Dla ludzkości! Eksploracja kosmosu od samego początku swojego istnienia opatrzona jest taką propagandą. Niestety, nie zawsze intencje rządów, które je dokonują, są tak uczciwe. W czasach Zimnej Wojny nieraz wykorzystywano loty w kosmos, by zaszkodzić oponentowi. Wahadłowiec Challenger, oprócz dostarczenia pewnego ładunku na orbitę, miał dodatkowe, tajne zadanie, które polegało na dokładnym obfotografowaniu pewnego rejonu Związku Radzieckiego. Sowieci uznali to za akt agresji i postanowili sprawdzić działanie swojej broni opracowanej w kompleksie Terra-3.
Zacznijmy jednak od początku. Cofnijmy się w czasie do roku moich narodzin, czyli do 1984. Tuż po moich narodzinach, 5 października, wahadłowiec STS-41G Challenger został wystrzelony na orbitę. Jego oficjalną misją, którą wykonał bezbłędnie, było umieszczenie satelity RBS (Radiation Budget Satellite) na orbicie, oraz jednostkę ORS (Orbital Refueling System), która była szczególnie ważna: miała udowodnić, że można umieścić na orbicie skuteczną stację uzupełniającą paliwo satelitów.
O piątym dniu misji miał się nikt nie dowiedzieć. Wywiad amerykański doniósł, że Sowieci opracowali urządzenie zdolne do generowania spójnego intensywnego światła. Po naszemu: wynaleziono radziecki laser. Amerykanie obawiali się tej broni, ponieważ nie mieli na nią żadnej swojej odpowiedzi, mimo iż najlepszy zespół naukowców nad nią pracował.
Zdecydowano, że placówka Terra-3, w której opracowywano broń, zostanie dokładnie sfotografowana przez najlepszą dostępną szpiegowską aparaturę. Sowieci śledzili misję Challengera, co zrozumiałe, szalenie dokładnie. I szybko zrozumieli jakie są zamiary Amerykanów. Postanowili więc… wypróbować działanie Terra 3. Prototypowe działo laserowe nie operowało z niszczycielską mocą. Trafienie w wahadłowiec zostało odnotowane i natychmiast doniesione do centrali lotów kosmicznych. Nie zameldowano o uszkodzeniach któregokolwiek z podzespołów.
Incydent tak rozzłościł Ronalda Reageana, że ten nakazał interpretować to działanie jako akt wojny przeciwko Stanom Zjednoczonym. Fakt, że to Challenger był na misji szpiegowskiej, rzecz jasna, ominięto. Kryzys dyplomatyczny jednak rozwiązano (nie jest jasne w jaki sposób), nie wybuchła wojna.
Historia ta nie jest nowa, jednak przez dłuższy czas nie dawano jej wiary. Clark McClelland opublikował ją obok historii NASA i jej kontaktów z UFO. Mimo iż był naukowcem i (byłym) pracownikiem agencji, nikt nie dawał wiary jego historii, gdyż ten kreował się bardziej na drugiego Danikena, zamiast na prawdziwego naukowca. To było modne, książki dzięki takim niestworzonym opowiastkom się lepiej sprzedawały. Historia przeleżała więc w szufladzie (opublikowano ją w książce McClellanda „Stargate Chronicles”), przypominana była tylko od czasu do czasu przez tabloidy. Dopiero po zimnej wojnie, po odtajnieniu niektórych dokumentów, okazało się, że wspomnienia „naukowca” zgadzają się z rządowymi raportami. Oznacza to też, że rewelacje "fantasty" zostały niesłusznie (być może celowo) zdyskredytowane i gdyby nie skuteczna dyplomacja, zimna wojna przerodziła by się w III Wojnę Światową z powodu statku kosmicznego i lasera. W najbardziej „śmieciowych” komiksach nie przewidziano takiego scenariusza…
Maciek Gajewski jest dziennikarzem, współprowadzi dział aktualności na Chip.pl, gdzie również prowadzi swojego autorskiego bloga.