Tesco wprowadza do sklepów tablet, którego... nie ma
Do niedawna w hipermarketach można było kupić chleb, bułki, mięso, ser i inne artykuły spożywcze. Teraz, oprócz wyżej wspomnianych produktów, można nabyć tam również różnego rodzaju tablety. Dziś premierę miał Overmax, tablet dostępny w sieci Tesco. Niestety okazało się, że jest to produkt mityczny, nieosiągalny dla zwykłego śmiertelnika.
Najpierw kilka słów o tablecie. Jest to całkiem udana konstrukcja bazująca na urządzeniu GoClever Tab A103. Została ona wyposażona w multidotykowy ekran o przekątnej 10.1” oraz rozdzielczości 1024x600, jednordzeniowy procesor Cortex A8 taktowany zegarem 1GHz, 512MB pamięci RAM oraz 4GB wbudowanej pamięci dyskowej, którą można rozszerzyć o 32GB za pomocą karty pamięci microSD. Oprócz tego tablet ma łączność WiFi, port USB oraz wyjście miniHDMI. Oczywiście brak tu GPSa oraz łączności 3G, jednak nie spodziewaliśmy się niczego innego po urządzeniu budżetowym. Jego cena jest naprawdę niska, gdyż tablet z tak dużym ekranem w cenie 499 zł do tej pory był czymś niespotykanym.
Specyfikacja wydaje się być co najmniej biedna, lecz w zupełności wystarczy do zwykłego użytkowania. Jeśli nie jesteście sprzętowymi onanistami, jabłka jecie rzadziej niż pięć razy dziennie i nie wyznajecie religii buddyjskiego proroka, który schronił się w Cupertino, jest to produkt dla was. Oczywiście nie sprawdzi się on jako urządzenie mobilne. Większość tego typu konstrukcji ma tragiczne akumulatory, przy których smartfony można uznać za urządzenia, których niemal nie trzeba ładować. Jest to po prostu upośledzony komputer służący do oglądania seriali, przeglądania internetu oraz grania w Angry Birds. Idealny dla dziecka lub babci (sprawdzone empirycznie). Intuicyjne sterowanie dotykiem i wystarczająca szybkość działania sprawią, że każdy będzie mógł go używać bez problemu. A gdy się zniszczy, będzie go mniej szkoda niż iPada.
Warto zastanowić się, po co Tesco wydaje taki tablet. Według wielu mediów - chce trafić w okres komunijny i w ten sposób namówić ludzi do dodatkowych zakupów. Byłoby to zrozumiałe, gdyby w sklepie leżało chociaż sto urządzeń, które i tak rozeszłyby się w oka mgnieniu.
Niestety, gdy dziś rano pojawiłem się w Tesco na warszawskich Kabatach, okazało się, że tabletów nie ma. Gdy spytałem pracownika tej sieci, ile tabletów było w sprzedaży, odpowiedział, że maksymalnie dwadzieścia. Po usłyszeniu tej informacji spojrzałem na niego zdziwionym wzrokiem. Wtedy poprawił się, uznał, że mogło być ich nawet trzydzieści. Pomyślałem więc, iż najbezpieczniej będzie uznać, że było ich maksymalnie dziesięć.
Zastanawiam się, kogo Tesco chciało zachęcić do zakupów, wpuszczając do jednego ze swoich największych sklepów kilka lub kilkanaście urządzeń, które zniknęły z półek po godzinie? Do tej pory mnie to zastanawia. Może ktoś z Was pracuje w Tesco i jest w stanie wyjaśnić tę zagadkę? Będę bardzo wdzięczny.