Spędziłem dwa tygodnie z Nikonem D500. Oto 3 rzeczy, które w nim uwielbiam i 2, przez które go nie kupię
Spędziłem ostatnie dwa tygodnie z Nikonem D500 – aparatem marzeń, jedną z najlepszych konstrukcji Nikona w historii i sprzętem, w którym bezgranicznie się zakochałem. I sądzę, że tylko dwa kroki dzielą najnowszą pro-lustrzankę Nikona od doskonałości.
Na wstępie uprzedzę, że nie mam dla was recenzji w stylu Marcina Połowianiuka, z dogłębnym porównaniem RAW-ów z JPEG-ami, cropowaniem, pixel-peepingiem i masą technicznego żargonu, który choć znam, to staram się skrzętnie omijać we własnych tekstach, zostawiając brudną robotę prawdziwym profesjonalistom.
I powiedzmy też sobie szczerze, że od premiery Nikona D500 minęło tyle czasu, że wszystko zostało już o nim powiedziane, a kto planuje/planował zakup, ma mnóstwo miejsc, w których może podejrzeć, jakie efekty produkuje ten aparat.
Ja natomiast chciałbym swoim tekstem odpowiedzieć na pytanie, czy Nikon D500 jest dobrym wyborem, gdy nie fotografujemy sportu i dzikiej przyrody (do czego jest głównie stworzony) i jak spisał się w roli głównego aparatu, zastępując mi przez dwa tygodnie Nikona D610, którego używam wespół z żoną (profesjonalną panią fotograf) na co dzień.
A zatem – co pokochałem w Nikonie D500, a czego brakuje mu do ideału?
Zaleta nr 1 – jakość wykonania i gabaryty.
Gdy spojrzeć na Nikona D500 z zewnątrz, od razu widać, że mamy do czynienia z aparatem z półki profesjonalnej. Jakość wykonania, gabaryty, dbałość o detale (choćby takie pierdółki, jak zawias klapki kart pamięci) w niczym nie ustępują chociażby Nikonowi D810, czy Canonowi 5D mk IV.
To wspaniale leżąca w dłoni konstrukcja, która jest gotowa do pracy w każdych warunkach, m.in. dzięki pełnemu uszczelnieniu (trzeba tylko pamiętać, by również obiektywy były odporne na działanie żywiołów). Fotografowałem nim w domu, na zewnątrz, w słońcu, w deszczu. Wszędzie spisał się fenomenalnie.
Należę do osób, które szczerze nie lubią kompaktowych rozmiarów bezlusterkowców, bo choć dzięki temu są one lekkie i nie zajmują miejsca w torbie, to często pociąga to za sobą ergonomiczny kompromis, a długotrwałe korzystanie z aparatu nastręcza wyłącznie bólu.
Nikon D500 to ergonomiczny majstersztyk. Tak, zajmuje więcej miejsca i waży więcej od bezlusterkowców, ale dzięki temu jest niebywale komfortowy. Do tego Nikon po mistrzowsku rozwiązał kwestię ulokowania przycisków. Wszystko jest tu pod ręką, punkty AF zmieniamy super-wygodnym joystickiem, a na szczególną pochwałę należy umiejscowienie przycisku zmiany ISO – oby każda kolejna lustrzanka firmy miała go w tym samym miejscu, przy spuście migawki, bo dzięki temu można zmieniać wszystkie parametry ekspozycji jedną ręką, co nie jest możliwe w żadnym innym aparacie firmy (bez re-mapowania przycisków).
Bardzo miłym dodatkiem jest też odchylany, dotykowy ekran (który jest tak dobrze wykonany, że można unieść całą konstrukcję łapiąc za sam wyświetlacz – ale nie próbujcie tego w domu!). Brakuje mi jedynie opcji nawigowania po menu z wykorzystaniem dotyku, co jest o tyle dziwne, że taka opcja istnieje w tanich Nikonach D5500/D5600. W D500 możemy tylko przeglądać zdjęcia i wybierać punkt ostrości.
Zaleta nr 2 – autofocus przy zdjęciach i szybkość działania.
Nikon D500, jak zapewne wiecie, jest wyposażony w ten sam system focusowania, co flagowy, reporterski Nikon D5. Jak to działa w praktyce? Bajecznie.
Niezależnie od trybu, czy mówimy tu o ciągłym, czy pojedynczym AF, czy o trybie Group AF, czy też 3D Tracking, autofocus jest bezbłędny, a jedyne pudła, jakie mogą się pojawić, mogą wynikać wyłącznie z błędu fotografa, nie aparatu.
Autofocus jest też błyskawiczny, momentalnie blokuje się na celu. Temat „szybkości” działania jest zresztą uniwersalny dla całego aparatu, bo wszystko w nim odbywa się momentalnie. Szybki jest autofocus, szybkie jest działanie interfejsu, szybki jest tryb zdjęć seryjnych (10 fps).
Widać, że Nikon projektując D500 miał w głowie przede wszystkim ludzi zajmujących się fotografowaniem (w) ruchu.
Nikon D500 to aparat z matrycą APS-C, więc w przeciwieństwie do pełnej klatki punkty ostrości nie są skupione w centrum kadru, lecz rozciągają się… dosłownie od końca do końca. Daje to niesamowitą swobodę przy kadrowaniu, bez konieczności blokowania focusu i późniejszego kadrowania ruchem aparatu, co czasem może skutkować niezamierzoną zmianą płaszczyzny i utratą ujęcia.
D500 doskonale radzi sobie też z ostrzeniem w ciemności (nawet -4 EV dla centralnego punktu!), pomimo braku diody wspierającej AF.
Zaleta nr 3 – jakość obrazka.
Ten akapit musimy potraktować relatywnie, ze względu na akapit, który nastąpi zaraz po nim, ale… pomimo tego, że Nikon D500 jest aparatem formatu DX, o matrycy APS-C, produkuje rezultaty, które potrafią zawstydzić niejedną pełną klatkę.
Po pierwsze, jak na mały sensor ma niesamowite wysokie ISO. Spokojnie bije mojego Nikona D610, a tak naprawdę niewiele brakuje mu nawet do Nikona D810, jeśli chodzi o cyfrowy szum. Ten – oczywiście – widać, już przy ISO 3200 możemy zobaczyć charakterystyczne ziarno, ale nawet podbijając czułość do ISO 6400 nie tracimy ani odrobiny detali. Ba, nawet obrazek z ISO 12800 jest w pełni użyteczny, dopiero powyżej tej wartości zaczynamy dostrzegać dość poważne zafarby i utratę szczegółowości zdjęcia. Jak na matrycę APS-C jest naprawdę super.
Po drugie, Nikon D500 ma niesamowity zakres tonalny. To, co można zrobić z RAW-em, naprawdę trudno nazwać inaczej, niż magią. Ogromna w tym zasługa nowego procesora przetwarzania obrazu Expeed 5, który nie tylko o wiele lepiej odwzorowuje kolory, niż Expeed 4, ale też zachowuje tak wiele detali w cieniach i jasnych obszarach, że momentami aż trudno w to uwierzyć.
Połączenie tych dwóch zalet generuje naprawdę przyjemne dla oka rezultaty, a – co ważniejsze – zostawia fotografowi naprawdę spory margines błędu. Co z jednej strony… potrafi rozleniwić (bo po co dobrze dobierać ekspozycję, skoro wiem, że mogę potem z RAW-a wyciągnąć +2 EV bez straty jakości…), a z drugiej pozwala odratować wiele dobrych kadrów, które z jakiegoś powodu nie wyszły.
Cecha przydatna zarówno dla początkującego fotografa, jak i dla profesjonalisty z wieloletnim stażem.
Wada nr 1 – jakość obrazka.
Napisałem wcześniej, że akapit o jakości obrazka musimy potraktować relatywnie, bo… tak trzeba. Nikon D500 produkuje cudowne rezultaty, bodajże najlepsze spośród wszystkich aparatów z sensorem APS-C (obok flagowych aparatów FujiFilm), ale to niestety nadal nie jest pełna klatka.
Dla mnie, który zdjęcia publikuje w sieci i – umówmy się – raczej nieczęsto ma LUDZI w kadrze, to żaden problem, ale dla profesjonalnego fotografa, szczególnie portretowego, to duża wada.
Różnica w głębi ostrości, odwzorowaniu barw, ilość światła padająca na matrycę… te różnice są po prostu nie do przeoczenia, kiedy założyć ten sam obiektyw na body z matrycą APS-C względem pełnej klatki.
Osobiście jakości obrazka nie mogłem nic zarzucić. Ale już moja żona, która na co dzień zajmuje się głównie fotografią noworodkową i portretową, zdecydowanie odmówiła wykorzystywania D500 jako głównego aparatu w swojej pracy.
Podobną opinię ma nasz nadworny spec od fotografii, Marcin Połowianiuk, którego z kolei od Nikona D500 odstrasza jego stosunek rozmiaru do jakości zdjęć:
Od kiedy na rynku pojawiły się niewielkie aparaty wyposażone w duże matryce, jestem fanem tej koncepcji. Zupełnie nie przekonuje mnie odwrotny trend, czyli obudowywanie małych matryc wielkimi korpusami.
Z tego względu nigdy nie byłem fanem topowych bezlusterkowców Panasonica (choć doceniam ich możliwości wideo), i z tego samego powodu nie jestem też fanem Nikona D500. Mój prywatny pełnoklatkowy Nikon D750 jest de facto mniejszy od Nikona D500 wyposażonego w matrycę APS-C!
Nie trafia do mnie koncepcja na D500. Rozumiem, że są osoby, które preferują format APS-C ponad Full Frame. Rozumiem, że można kochać dziką przyrodę, fotografię lotniczą, czy krajobraz, gdzie APS-C może mieć przewagę użytkową nad pełną klatką.
Tyle tylko, że model D500 powstał na bazie reporterskiego modelu D5. W mojej opinii taka typowo “reporterska” specyfikacja nie do końca pasuje do półki APS-C. Z pewnością znajdzie się grupa osób, dla której D500 będzie Świętym Graalem, ale to nisza. Pozostaje się cieszyć, że w dzisiejszych realiach Nikon nadal ma środki na to, by tworzyć narzędzia dla niszowego odbiorcy.
Marcin na co dzień fotografuje Nikonem D750, który cenowo plasuje się obecnie identycznie do Nikona D500. I chociaż D500 pod absolutnie każdym innym względem po prostu zjada D750-tkę (serio, to nawet nie jest konkurencja, tylko nieczysty knockout), to finalnie jakość obrazka w Nikonie D750 jest po prostu lepsza.
Im wyżej w hierarchii Nikona, tym różnice stają się większe i z takim Nikonem D810 d-pięćsetka zwyczajnie nie może konkurować na jakość zdjęć. Choć pod wieloma innymi względami znacząco przewyższa 3-letnią, pełnoklatkową konstrukcję firmy.
Wada nr 2 – wideo.
Ach, wideo w Nikonie. Obaj z Marcinem na potrzeby Spider’s Web TV wykorzystujemy lustrzanki Nikona do produkcji wideo i doskonale zdajemy sobie sprawę, że… to nie jest to.
Ogromnie liczyłem, że przy premierze D500 sytuacja się zmieni i Nikon w końcu dogoni rywali pod względem możliwości wideo, ale… nie. Nie dogonił. Nikon D500 nadal dramatycznie wręcz nie nadaje się do wideo. Pomijam nawet tragiczny autofocus, którego w wideo naprawdę nie da się używać. Ale brak tu podstawowych możliwości, jak np. focus-peaking czy zebra.
Sytuacji nie ratuje nawet obecność 4K, bo… niestety, przy nagrywaniu w 4K mamy dodatkowy Crop. W połączeniu z 1,5x powiększeniem matrycy ASP-C ogniskową przy nagrywaniu w 4K musimy przemnożyć aż 2,2x (sic!) co wymaga stosowania naprawdę ultraszerokokątnych obiektywów, jeśli chcemy uzyskać jakkolwiek szerokie kadry na wideo.
Wiele egzemplarzy (w tym i mój testowy) cierpi również niestety na przypadłość, której Nikonowi nie udało się wyeliminować aktualizacją oprogramowania – mianowicie gniazdo mikrofonowe przesterowuje, choć w słuchawkach i na podglądzie poziomów audio wszystko wygląda dobrze.
Problem słychać dopiero po zgraniu materiału na komputer, o czym bardzo boleśnie się przekonałem filmując wideo o Mercedesie Klasy E All-Terrain… kiedy zobaczyłem, że wszystkie sekcje mówione są przesterowane, było już za późno na duble:
A szkoda, bo jakość obrazka na wideo naprawdę „robi robotę”, a „płaski” profil pozwala na sporą zabawę z kolorami w post-produkcji. Niestety, wszystkie inne wady w wideo deklasują Nikona D500 na tym polu względem konkurencji. Jeżeli szukasz aparatu i do zdjęć, i do wideo, nie mogę polecić tej konstrukcji.
Za to jeśli wideo robisz tylko okazjonalnie…
Nikon D500 to aparat niemal idealny.
Do perfekcji zabrakło zniwelowania dwóch opisanych wyżej wad. Oprócz nich nie znalazłem absolutnie nic, co mogłoby mnie odwieść od polecania tego aparatu. Dla mnie to zbyt pokaźne minusy, by zdecydować się na zakup. Ale podejrzewam, że dla znakomitej większości fotografów Nikon D500 będzie doskonałą inwestycją – znacznie lepszą, niż tańszy, pełnoklatkowy Nikon D610, a nawet (w mojej opinii) niż kosztujący tyle samo D750.
Jeżeli Nikon pokaże w tym roku (proszę, proszę, proszę!!!) aparat o możliwościach i korpusie D500 z pełnoklatkową matrycą, konkurencji zostanie tylko schować miotły, bo Nikon posprząta wszystko. A ja jako pierwszy ustawię się w kolejce.
Jeżeli brak pełnej klatki nie jest jednak przeszkodą, to ok. 8500 zł za korpus Nikona D500 będzie wspaniale wydaną kwotą pieniędzy.
Decydując się na ASP-C zamiast pełnej klatki pamiętajmy tylko o odpowiednim doborze obiektywów. Na szczęście na rynku nie brakuje wspaniałych konstrukcji dedykowanych małym matrycom – szczególnie Sigma 18-35 i 50-100 mm f/1.8 to dwa obiektywy warte uwagi.
Na koniec pozwolę sobie na małą uwagę odnośnie obiektywu kitowego, 16-80 f/2.8-4, z którym sprzedawany jest Nikon D500, a którym fotografowałem na potrzeby testów przez większość czasu spędzonego z aparatem.
W telegraficznym skrócie – nie kupujcie. Wybierzcie samo body, bez obiektywu, a oszczędzone pieniądze lepiej będzie wydać na stałoogniskowego Nikorra 35 mm f/1.8. Kit Nikona nie jest „zły” per se, a do tego oferuje bardzo użyteczny zakres ogniskowych, ale jednak jakość wykonania jest mocno przeciętna, podobnie jak optyka. Szczególnie boli względnie niska ostrość obrazu. W centrum kadru jest akceptowalna, ale już na brzegach jest stanowczo za miękko.
Czy mogę dodać coś więcej, po dwóch tygodniach z Nikonem D500? Tak, oto 5 luźnych przemyśleń:
- podświetlenie lewego rzędu przycisków (którego nie ma w D610 czy D750) to niesamowicie użyteczny dodatek, z którego korzystałem codziennie
- akumulator lekką ręką wystarcza na cały dzień fotografowania lub ok. 3 godzin nagrywania wideo w Full-HD.
- elektroniczną stabilizację obrazu w wideo lepiej wyłączyć; podczas nagrywania „z ręki” stabilizowanymi obiektywami wprowadza tzw. „jitter” przy ruchu poziomym
- szkoda, że nie jest dostępna wersja aparatu z dwiema kartami SD lub dwiema XQD. Różnica szybkości obydwu formatów znacząco przyspiesza zapychanie buforu, gdy fotografujemy jednocześnie do dwóch kart.
- kluczowe jest odpowiednie dobieranie trybów AF, szczególnie w trybie ciągłym, do danej sytuacji. Tryb grupowy nie spisze się, gdy obiekt biegnie w naszą stronę, zaś 3D-tracking średnio sprawdza się w ruchu poprzecznym (niby oczywistość, ale przez zły dobór trybów łatwo jest winić aparat za złe działanie).
Podsumuję mój czas spędzony z Nikonem D500 tak, jak zatytułowałem pierwsze wrażenia, jeszcze z Akademii Forda i Nikona:
Ach, gdybyś był pełną klatką…
PS. Nie wspominam w tekście ani słowem o SnapBridge i łączności bezprzewodowej, gdyż pomimo usilnych prób i 3 różnych telefonów nie udało mi się zainstalować niezbędnej aplikacji. Na dwóch telefonach w ogóle nie mogłem jej pobrać, na trzecim nie udało się uruchomić. Nie uważam jednak tej funkcji za jakkolwiek istotną w profesjonalnym aparacie, a tym bardziej mogącą rzutować na decyzję zakupową.
PPS. Wszystkie zdjęcia przykładowe zostały wykonane Nikonem D500 z obiektywami Nikkor 16-80 f/2.8-4, Nikkor 35 mm f/1.8 oraz Tamron 45 mm f/1.8. Zdjęcia przedstawiające Nikona D500 wykonano zaś Nikonem D610 i obiektywem Tamron 45 mm f/1.8.