Płać tylko za to, co ci się spodoba. Tak działa Blendle, który chce uratować prasę
Czy można jeszcze uratować prasę drukowaną? Czy można skłonić ludzi, przyzwyczajonych do “darmowości” treści w Sieci, by płacili za artykułu? Twórcy Blendle tak twierdzą, ale ja po pierwszych chwilach spędzonych z amerykańską wersją ich usługi nie potrafię patrzeć tak optymistycznie.
Od wczoraj testuję wersję beta Blendle - usługi, którą nieco błędnie nazwałem “streamingiem dla prasy”, choć prawda jest taka, że znacznie bliżej mu do iTunesa. A szkoda, bo gdyby Blendle był serwisem streamingowym, miałby większe szanse na przyciągnięcie do siebie tłumów. W obecnej formie nadal pozostaje niszą - niemniej jednak bardzo ciekawą.
Przejście przez ekran konfiguracji wygląda bardzo podobnie do większości serwisów newsowych typu Flipboarda czy Kiosku Google. Tutaj jednak zamiast przebierać w niezliczonych serwisach internetowych, dostajemy do wyboru skromną (na razie) kolekcję cyfrowych wydań papierowych dzienników i czasopism.
Po dokonaniu wyboru pokaże się nam krótki opis interfejsu, oraz informacja o tym, że na start otrzymujemy 2,50 dol. na przeglądanie artykułów. Nie trzeba więc od razu podawać numeru karty płatniczej. 2,50 może się wydawać niewielką kwotą, ale w praktyce wystarcza na całkiem sporo, bo większość treści w Blende wyceniona jest między 0,09 a 0,19 dol.
Przeglądarkowy interfejs Blendle jest… cóż, specyficzny.
Przede wszystkim nie przewijamy tu góra-dół, a lewo-prawo, co zapewne ma symulować efekt przekładania kartek w gazecie. Można do tego przywyknąć, ale znacznie bardziej wolałbym np. efekt kart, jak we Flipboardzie.
W głównym panelu znajdziemy przegląd gazet, które obserwujemy. Bardzo ciekawie wygląda podgląd ich środka, gdzie po najechaniu na konkretny artykuł jego początek rozwija się w małym okienku obok treści. Na pasku nawigacji znajdziemy też artykuły polecane zależnie od naszych preferencji, polecenia społeczności Blendle, oraz polecenia redakcji Blendle, które najbardziej przypadły mi do gustu. Większość z nich jest trafna, a przy tym nad każdym polecanym artykułem znajduje się krótka notka, tłumacząca dlaczego właśnie ten tekst trafił do polecanych.
Aplikacja mobilna ma potencjał, ale wymaga poprawek.
Mobilnemu Blendle na Androida najbliżej estetycznie i funkcjonalnie do Kiosku Google. Artykuły są bardzo czytelnie pokazane, a nawigacja po aplikacji jest bardzo intuicyjna. W rozwijanym menu w lewym górnym rogu aplikacji wybieramy tematy, na które chcemy poczytać, a poniżej na belce segregowane są polecane i popularne artykuły, ulubione tytuły, z których najczęściej czytamy i zakładki.
Jeśli czegoś mi w tej aplikacji brakuje pod względem funkcjonalności i estetyki, to tylko opcji włączenia trybu ciemnego, który ułatwiłby czytanie wieczorami. Sporo jest za to do zrobienia względem stabilności działania aplikacji. Ta potrafi się ni z tego ni z owego zawiesić, wyłączyć, a także bardzo często wylogowuje konto użytkownika.
Jestem pewien, że to tylko problemy wieku dziecięcego, ale w tej chwili są one nieco zbyt dokuczliwe, żeby je przemilczeć.
Gwarancja satysfakcji albo zwrot pieniędzy.
Największym wyróżnikiem Blendle, tym, co odróżnia usługę od paywallów i subskrypcji, jest możliwość uzyskania zwrotu pieniędzy zapłaconych za poszczególny artykuł. U dołu każdego tekstu jest dedykowane temu menu, w którym możemy zażądać zwrotu, przy okazji podając przyczynę, dla której nie podobał nam się artykuł. Liczba możliwych zwrotów jest określona regulaminem, więc można już wybić sobie z głowy oszukiwanie systemu, ale sam fakt tego, że mamy taką możliwość, rodzi do usługi zaufanie.
Szczególnie że twórcy spełniają obietnicę o dobrej selekcji treści. Przez kilka godzin, które spędziłem w Blendle, nie znalazłem ani jednego artykułu o podstępnym tytule, żadnych clickbaitów, ani śladu reklamy. Płacę 0,19 dol. i cieszę się długim, świetnie napisanym, rozsądnym artykułem. Jestem sobie bez problemu w stanie wyobrazić, dlaczego ktoś miałby zostawić w Blendle swoje pieniądze.
Szkoda tylko, że na razie oferta czasopism i gazet jest tak uboga (ledwie 10 pozycji), ale z czasem z pewnością ta liczba będzie rosnąć. Pozostaje tylko pytanie, czy urośnie na tyle szybko, by klienci zechcieli się przekonać do skorzystania?
Bo w tej chwili jedyną zaletą Blendle jest właśnie ten prosty dostęp do drukowanych czasopism w formie cyfrowej i artykułów, które zazwyczaj nie są publikowane w Sieci, albo są publikowane z dużym opóźnieniem.
Jednak kto wie? W Holandii z Blendle korzysta 200 tys. osób miesięcznie, z czego 40 tys. to regularnie płacący subskrybenci. Płacący nie za paywall u pojedynczego wydawcy, ale za dostęp do rozlicznych gazet. Czyli da się.
Mam jednak wrażenie, że dla nas, Polaków, Blendle pozostanie jedynie ciekawostką. Nawet gdyby usługa kiedyś pojawiła się nad Wisłą (choć nie sądzę, by tak się stało), to oferuje za mało, żeby przekonać do siebie złaknionego “darmochy” Polaka.
A na dziś mogę Blendle polecić tylko tym osobom, które chcą być na bieżąco z prasą amerykańską - z tego powodu również i ja nie usunąłem jeszcze konta i będę się regularnie przyglądał temu, co usługa ma do zaoferowania. Tym bardziej, że wzorem tego, co robi np. Quartz, codziennie na maila wpadać mi będzie przegląd najciekawszych artykułów wartych przeczytania.
I po sobie widzę, że spoglądam na nie z ciekawością, a że kosztują - dosłownie - grosze, jestem skłonny zapłacić za te, które najbardziej mnie zainteresują.
Jeśli wyznajesz podobne podejście, warto dać Blendle szansę. Jeśli nie - ta usługa nie jest dla ciebie.