Z takich gadżetów korzystałby każdy geek, gdyby żył w latach 80-tych
Młoda kobieta siedzi przed komputerem, na uszy założone ma słuchawki, a kabel od nich ciągnie się do kieszeni. Mogłoby się wydawać, że sprawa jest jasna - słucha muzyki z telefonu. Gdy jednak wstaje, okazuje się, że na końcu przewodu znajduje się wielki, pudełkowaty przedmiot, we wnętrzu którego nie ma płyty, ani karty pamięci. Nic dziwnego - to popularny w latach 80-tych Walkman, a kobietą tą jest Cameron Howe z serialu „Halt and Catch Fire”. Cofnijmy się więc w czasie i sprawdźmy, jak mógł wyglądać w tamtej dekadzie dzień typowego geeka.
Ci, którzy z racji wieku nie mogli korzystać z nowych technologii w latach 80-tych, z pewnością nieraz zadawali sobie pytanie jak można było żyć w tamtych czasach. Bez smartfonów, tabletów, czy stałego połączenia z Internetem. Dziś poranne spakowanie sprzętów, które będą niezbędne w ciągu dnia, zajmuje przeważnie nie więcej niż kilkadziesiąt sekund. Zabieramy smartfon, chowamy go do kieszeni i już - jesteśmy gotowi na większość wyzwań. Wtedy jednak nie było tak łatwo.
Weź telefon - o ile go udźwigniesz
Nie zmieniło się jedno - o ile pozwalał nam na to budżet lub wymagało tego stanowisko, koniecznie musieliśmy zabrać ze sobą telefon. Myli się jednak ten, kto zakłada, że transportowanie go było w latach 80-tych czymś prostym. Nawet wprowadzony na rynek pod koniec tamtej dekady (1987 rok) model Nokii - Cityman 900, określany mianem kompaktowego, miał prawie 20 cm wysokości i blisko 8 cm grubości, ważąc prawie 800 gramów.
Kosztował przy tym krocie, wiec nic dziwnego, że stał się symbolem ludzi sukcesu - biznesmenów, menedżerów, albo po prostu osób bogatych na tyle, że mogli - tak samo jak robią to dzisiaj - mieć to, co najnowsze i najlepsze.
„Ceglasty” wygląd telefonów z tamtego okresu stał się zresztą na tyle rozpoznawalny, że kilka lat temu udało się wskrzesić modę na obudowy w tym kształcie, dedykowane jednak dla jak najbardziej współczesnych telefonów. Bez wątpienia były one jednak przeznaczone dla tych, którzy nigdy w życiu nie musieli trzymać tych prawdziwych cegieł przy uchu.
Trochę łatwiej mielibyśmy, gdybyśmy poczekali do 1989 roku. Wtedy właśnie pojawiła się inna ikona rynku mobilnego - Motorola MicroTAC. Telefon o wiele mniejszy, a przy tym nie tylko z wysuwaną antenką, ale na dodatek z klapką, która potem przez długie lata była stałym fragmentem mobilnego krajobrazu.
Niestety za redukcję wymiarów i masy trzeba było zapłacić nie tylko gotówką, ale też zgodą na kompromisy, w tym m.in. całkowity brak ekranu.
Na rękę - najbardziej kultowy smartzegarek w historii
Uzbroiliśmy się więc w telefon, ale niestety był on wtedy w stanie wykonać tylko dwa zadania - nawiązać połączenie albo je odebrać. A skoro mieliśmy telefon, prawdopodobnie nasze stanowisko wymagało od nas sporo liczenia - jak poradzić sobie z tym zadaniem, nie pakując do teczki osobnego kalkulatora?
Oczywiście korzystając ze smartzegarka, i to takiego, który z całą pewnością kojarzy każdy, nawet jeśli do lat 80-tych jest mu bardzo daleko, albo w ogóle się na nie nie załapał.
„Zegarek, który zastępuje wszystko” - takim hasłem reklamowało Casio jeden ze swoich najbardziej kultowych modeli - C-80. Trudno jest niestety zgodzić się z tym hasłem, tym bardziej, że w rzeczywistości mógł on w najlepszym przypadku zastąpić zegarek (z obsługą dwóch stref czasowych), kalkulator i stoper.
Czy faktycznie naręczny kalkulator mógł zastąpić dedykowane urządzenie? Miniaturowe przyciski, niewielki wyświetlacz oraz ograniczone możliwości nie nastawiały zbyt pozytywnie, ale do prostych czy nawet odrobinę bardziej skomplikowanych obliczeń z całą pewnością wystarczył.
Czasem niewiele trzeba, żeby stać się legendą i to taką, jaką jeszcze przez długie lata nie stanie się nawet Apple Watch.
Muzyka za pas
Mamy już telefon, zegarek, który obiecuje wszystko, ale nadal czegoś brakuje. Czegoś, co byłoby w stanie uprzyjemnić monotonną drogę do pracy. Muzyki.
Odsiecz nadchodzi jednak szybko i bez wątpienia jest sporego kalibru. Ważący 300 gramów TPS-L2 od Sony, wprowadzony na rynek w Stanach Zjednoczonych na samym początku lat 80-tych, rozpoczyna trwającą niemal trzy dekady (zakończenie produkcji w 2010) piękną historię kasetowych odtwarzaczy oznaczonych jako Walkman.
Względnie niedrogie i zawrotnie jak na tamte czasy kompaktowe (poprzednik TPS-L2 był trzy razy cięższy) oferowały to, czego potrzebowali klienci - muzyki na wynos.
Problem, przynajmniej z dzisiejszej perspektywy, pojawiał się w momencie, kiedy nie mogliśmy się zdecydować, czego akurat chcemy słuchać. Mogliśmy zabrać ze sobą zapas kaset, ale i tak byliśmy już od stóp do głów obwieszeni sprzętem. Mogliśmy też po prostu przez dni, tygodnie, a może i miesiące słuchać tej samej kasety, którą oczywiście trzeba było w odpowiednim momencie przekładać, żeby wysłuchać „strony B”.
I, co może dziś wydawać się nierealne, wielu osobom całkowicie to wystarczyło.
Wprawdzie niedługo później pojawił się też pierwszy Discman, ale każdy kto z niego (lub jego nieskończonych kopii) próbował korzystać np. podczas biegu, wie doskonale, czym kończyły się takie zabawy. „Klasyczne” kasety wypadały w tym pojedynku o wiele lepiej.
Analogowy Instagram
Nie zostało nam już zbyt wiele miejsca w torbie, ale przecież kto wie, czy idąc do pracy albo wracając z niej nie zdarzy się coś niesamowitego. Można więc zaryzykować i zabrać ze sobą aparat - w końcu nie mamy go w telefonie.
Niestety, aby osiągnąć standardowy dziś rezultat, mieliśmy do wyboru właściwie jedną opcję - Polaroid z serii 600 (660). Instagramowe podejście było już wtedy kuszące - wybieramy cel, klikamy i po jakimś czasie możemy cieszyć oczy wykonaną przez nas fotografią - kwadratową, w białej ramce.
Dziś nie musimy już machać telefonem, aby zdjęcie „wyschło”.
Droga do pracy nie musi być nudna
Został nam już do zabrania tylko jeden sprzęt, który dodatkowo uprzyjemni długą podróż autobusem. Konsola, ale taka, która zmieści się do kieszeni.
Taka, której nazwę rozpozna natychmiast absolutnie każdy - od najmłodszej do najstarszej osoby. Gameboy.
Malutki, monochromatyczny ekranik, słabiutkie podzespoły, zaledwie jedna gra na starcie. Komu to przeszkadza? Nikomu, skoro można oderwać się od szarej rzeczywistości i grać ile tylko zechcemy. Nawet, jeśli tylko w Tetrisa.
Oczywiście w latach 80-tych ten scenariusz był możliwy tylko pod warunkiem, że mieszkaliśmy w Stanach Zjednoczonych. Inaczej pozostawała nam wciągająca konsola przenośna z grą Wilk i Zając (i masa jajek).
Czas jednak zbierać się do pracy, bo z obciążeniem (aż strach liczyć) na takim poziomie marsz na przystanek z całą pewnością zajmie nam sporo czasu.
A ta ikonka zapisywania to co oznacza?
To co dziś jest jedynie symbolem zapisu dokumentu czy stanu gry, kiedyś było o wiele mniej symboliczne, a bardziej dosłowne. Klikaliśmy na obrazek dyskietki i dany plik… tak, zapisywał się na dyskietce.
Docierając do pracy widzimy to, co widziały w tamtym okresie prawdopodobnie miliony innych pracowników biurowych. Charakterystyczne pojemniki pełne kwadratowych, plastikowych prostokątów, przechowujących nasze najważniejsze służbowe zapiski, notatki i dokumenty. Często po jednym pliku na każdej z nich.
Oczywiście na każdej widnieje zapisana ołówkiem na specjalnej naklejce lista plików, którą trzeba było przy każdej zmianie aktualizować, aby uniknąć pomyłek. W końcu choć dane były cyfrowe, wyszukiwanie było już niemal całkowicie analogowe.
Ile było z tym problemów wie każdy, kto próbował znaleźć odpowiedni plik na jednej z 200 posiadanych i niepodpisanych dyskietek.
Sporym utrudnieniem był także stosunek fizycznego rozmiaru do pojemności tego typu nośników. Pierwsze dyskietki (w latach 80-tych już praktycznie całkowicie wyparte) miały przekątną taką, jak wiele współczesnych tabletów - 8 cali, ale potrafiły pomieścić w najlepszym przypadku nieco ponad 1 MB danych. Ich składowanie stawało się przy pewnej skali koszmarem.
W talach 80-tych udało się już ten problem w pewnym stopniu rozwiązać. 8-calowce zniknęły, a ich następcy - 5,25”, ustępowali pola kolejnej, jeszcze mniejszej generacji. To właśnie te, mierzące po przekątnej 3,5” dyskietki pamiętają większości nawet młodsi użytkownicy komputerów.
Niestety przez cały ten okres niespecjalnie zwiększała się pojemność tego typu nośników. Ostatecznie i tak spory dysk był w stanie przechować zaledwie 1,44 MB danych, ale przynajmniej łatwiej było znaleźć dla nich odpowiednie miejsce.
Czas na film!
Po ciężkiej pracy należy się relaks, zaczynamy więc od filmu, o ile oczywiście mamy najnowsze osiągnięcie techniki, czyli magnetowid i odpowiedni zbiór kaset, po które możemy wybrać się do wypożyczalni (wtedy jeszcze istniejących).
Jeśli jednak mamy wystarczająco dużo szczęścia (i pieniędzy) otwieramy po prostu ogromną szafę koło telewizora i z uwagą wybieramy odpowiednią, wielką kasetę, mieszczącą zaledwie jeden film w bardzo przeciętnej jakości (240p, jeśli nie liczyć wersji HQ).
Pozostaje nam już tylko przewinąć ją do początku, bo oczywiście poprzedni oglądający o tym zapomniał, i już - jesteśmy gotowi na seans. Trzeba przy tym zaznaczyć, że kasety VHS miały jedną związaną z tym właśnie przewijaniem ogromną zaletę - czy powróciliśmy do filmu po jednym dniu czy po pięciu latach, zawsze zaczynaliśmy odtwarzanie od tego samego momentu.
A - byśmy zapomnieli - bez przewijania na podglądzie, żeby nie popsuć taśmy!
Czas na grę!
Film skończony, a zostało jeszcze sporo czasu do pójścia spać. Wyciągamy więc naszego błyszczącego nowością NES-a i wciągamy się w niesamowite przygody Mario. Oczywiście znów pod warunkiem, że posiadamy fundusze na taką konsolę i możliwość zakupu, inaczej pozostaje pójście na targowisko i zakup Pegasusa.
Tak czy inaczej zabawa jest przednia. Nawet nie wiemy, kiedy zapada późna noc, a my nie potrafimy odpuścić sobie kolejnej rundki w Micro Machines.
Nie wierzysz? Możesz przekonać się sam
Technologie lat 80-tych dla wielu młodszych osób są jedynie mglistym obrazem, opowieściami, które przecież nie mogą być prawdziwe - w końcu smartfony, tablety i potężne konsole są na rynku „od zawsze”, a wcześniej… wcześniej nie było nic.
To jednak oczywiście nieprawda i dość łatwo jest się przekonać o tym, że kiedyś Walkman czy dyskietki były nie tylko standardem, ale i dla wielu obiektami westchnień.
Nie jest nam do tego jednak potrzebny żaden wymyślny wehikuł - wystarczy cofnąć się do tamtych czasów oglądając polecany przez nas serial „Halt and Catch Fire” na kanale CBS Europa. Nie tylko ze względu na fabułę, sylwetki bohaterów, czy osadzenie całości w bliskim większości Czytelników świecie IT, ale ze względu na niesamowitą dbałość o wszystkie technologiczne smaczki z tamtego okresu.
I jest to przy tym propozycja dla obydwu grup - tych, którzy w latach 80-tych z nowych technologii korzystali i tych, którzy chcą się o nich czegoś dowiedzieć. Pierwsi z sentymentem będą wychwytywać każdego pojawiającego się w rękach Cameron Walkmana, natomiast drudzy zobaczą, że już wtedy można było chociażby zabrać muzykę ze sobą wszędzie, gdzie tylko się chciało, a dyskietka nie była tylko symbolem w programie, a faktycznym nośnikiem.
Warto więc zarezerwować sobie chwilę już dziś o 21:00 i odbyć albo podróż sentymentalną, albo zobaczyć, jak musieli sobie radzić ludzie w tych „dzikich czasach”.
Drugi odcinek serialu „Halt and Catch Fire” o 21:00 na kanale CBS Europa.
Czytaj również:
* Część zdjęć pochodzi z serwisu Shutterstock.