O tym jak Roman Giertych prawie zmusił Fakt.pl do odpowiadania za swoich czytelników
Roman Giertych jako bohater polskiej sceny politycznej budzi bardzo mieszane emocje, jednak jako mecenas Giertych jest jednym z najbardziej uznanych adwokatów w kraju. W swojej batalii przeciwko Fakt.pl niemal udało mu się zakwestionować konstrukcję notice and takedown, która znajduje odzwierciedlenie nie tylko w polskim, ale i m.in. europejskim czy amerykańskim ustawodawstwie.
Fundamentem myślenia o prawie w sieci jest zasada, że hostingodawca lub administrator strony internetowej nie mogą, a w każdym razie nie powinni odpowiadać za poczynania swoich użytkowników. Wyobraźcie sobie jak niespokojny sen mieliby Przemek Pająk czy Mateusz Nowak na myśl o tym, że ktoś z Was, gdzieś tam, w środku nocy, pod artykułem sprzed pięciu lat, na przykład wkleja jakieś niecne rzeczy. Albo Mark Zuckerberg zobligowany do kontrolowania wszystkich postów na Facebooku. Albo twórcy YouTube'a, którzy z urzędu kontrolują osobiście każdy filmik, czy aby nie narusza praw autorskich (choć ci ostatni akurat starają się w choć ograniczonym zakresie kontrolować takie rzeczy za pośrednictwem specjalnych systemów skanowania treści).
Wraz z rozwojem internetu stało się oczywiste, że kontrolowanie użytkowników stron stałoby się niemożliwe, a nakładanie na administratorów takich obowiązków byłoby - nieludzkie. Pojawiły się nawet, zapewne słuszne, głosy, że nakładanie takie wymogu byłoby prostą drogą do wprowadzenia cenzury w sieci, bo jaka byłaby pierwsza decyzja Spider's Web, w sytuacji, gdy musiałby prawnie odpowiadać za Wasze komentarze? Oczywiście - rezygnacja z pozostawienia pola na Wasze wypowiedzi. W wielu aspektach internet cofnąłby się do lat 90-ych, ograniczając do roli pozbawionej interakcji platformy publikacji treści.
- O notice and takedown wspominałem Wam już, gdy polski fotograf chciał pozywać Apple za to, że jeden z niezależnych producentów aplikacji na iOS wykorzystał jego zdjęcie
Dlatego też w 1998 roku potrzebę ochrony administratorów stron i hostingodawców dostrzegli Amerykanie, chwilę potem rozwiązanie to wdrożyli Europejczycy, a jeszcze chwilę później, już na gruncie lokalnym, Polacy. Przepisy te są stosunkowo zrozumiałe bez głębszej analizy, natomiast zachęcam do zapoznania się z nimi dla celów dalszej dyskusji:
Roman Giertych, eks-polityk, prawnik, ale też osoba publiczna, w rezultacie czego bywa bohaterem prasy bulwarowej. Jak relacjonują Wirtualne Media, znanemu adwokatowi nie spodobało się, że pod artykułami na łamach fakt.pl w komentarzach naruszane są jego dobra osobiste i bazując na przepisach kodeksu cywilnego oraz prawa prasowego pozwał wydawcę serwisu oczekując skasowania komentarzy, opublikowania przeprosin na łamach popularnych serwisów internetowych oraz wypłaty zadośćuczynienia.
W odpowiedzi wydawca - Ringer Axel Springer Polska - powołał się na ustawę o świadczeniu usług drogą elektroniczną uwalniając od odpowiedzialności za poczynania swoich użytkowników. Sporne komentarze miały być natomiast pokasowane z chwilą otrzymania odpisu pozwu. Powództwo Romana Giertycha zostało oddalone w pierwszej instancji, zostało też oddalone w toku apelacji, jak również złożona do Sądu Najwyższego skarga kasacyjna nie spotkała się ze zrozumieniem sądownictwa.
Wydaje mi się, że również w toku swojej batalii, a co duże media relacjonujące sprawę przeoczyły, mecenas Giertych z art. 14 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną, zdecydował się również na złożenie skargi konstytucyjnej. Możemy w jej uzasadnieniu przeczytać jakie argumenty przyświecały popularnemu prawnikowi.
Trybunał Konstytucyjny ostatecznie również zdecydował się na umorzenie postępowania.
Niezwykle utalentowany na sali sądowej mecenas Giertych jest jedną z tych nielicznych osób, które w istocie, z perspektywy zaledwie adwokata, są w stanie zmieniać sposób interpretacji prawa. W tej sprawie w mojej ocenie nie miał racji, co na szczęście potwierdziły trzy kolejne sądy oraz Trybunał Konstytucyjny, jednakże kreatywność przyjętej argumentacji może wzbudzać podziw. Prawnik najpierw próbował podkreślić równość portalu internetowego z papierowym tytułem prasowym, a następnie obrócić to na swoją korzyść wykorzystując niedoskonałość ustawy, która w tym roku będzie świętowała swoje 31 urodziny. Moim zdaniem ten karkołomny projekt mógłby nawet mieć szanse powodzenia, gdyby nie mocne osadzenie n&t w międzynarodowym prawie.
Nie wydaje mi się, by konstrukcja notice and takedown była Romanowi Giertychowi obca czy niezrozumiała. Cała sprawa pokazuje raczej pewnego rodzaju desperację i determinację osób publicznych, które - cóż - w polskim internecie nie mają łatwo.
Jakub Kralka – prawnik, specjalizuje się we własności intelektualnej i problemach prawa cywilnego, wspiera nowe media, artystów, startupy i e-commerce, autor bloga Techlaw.pl – Prawo Nowych Technologii. W lutym szczególnej uwadze polecam Zmasowany atak copyrightowych trolli - moje stanowisko oraz dział prawo autorskie.
Więcej wieści na temat Prawa Nowych Technologii w serwisie Facebook. O prawie i nowych technologiach mikrobloguję też w serwisie Twitter: @jakubkralka.
*Zdjęcia pochodzą z Shutterstock