REKLAMA
  1. bizblog
  2. Społeczeństwo

Przed nami czas strajków, demonstracji i niepokojów. Niech tylko do Polaków dotrze, ile stracą

Robi się coraz drożej. A że taniej już nie będzie, to Polacy zamierzają ruszyć do pracodawców po podwyżki. I pal licho prywatne przedsiębiorstwa, bo tam odbywa się to na prostych zasadach. Naprawdę zaboli nas dopiero walka budżetówki, bo ta często nie ma innego wyjścia jak solidarnie zastrajkować.

17.11.2021
7:11
gornicy-europejski-zielony-lad-solidarnosc
REKLAMA

Już wstęp do fali protestów, która przetoczy się przez Polskę, uderzy nas w samo serce. To znaczy samo serce Polski, bo chodzi o Warszawę, w której do protestu szykują się kierowcy miejskich autobusów. Związkowcy z Miejskich Zakładów Autobusowych stwierdzili, że skoro nie udało się dojść do porozumienia z władzami miasta, to 24 listopada pracownicy pójdą oddać krew. Co jest właściwie równoznaczne z tym, że dostają dwa dni wolnego.

REKLAMA

Moglibyśmy domyślać się skąd taka gwałtowna reakcja związku zawodowego, gdyby nie to, że przyczyna została wyłożona postronnym widzom na talerzu.

Chodzi o inflację

Pierwsza podwyżka - 500 zł miała zacząć obowiązywać od 1 października 2021 r., Ale że w przyszłym roku NBP zapowiada wzrost cen w granicach 5 proc. r/r, kierowcy postanowili się zabezpieczyć i za jednym zamachem zagwarantować sobie drugą - 300 zł od 1 stycznia 2022 r. Łącznie mówimy więc o 800 zł brutto.

Nie jest to dużo biorąc pod uwagę podatek dochodowy i inflacyjny. W zasadzie mogłoby się okazać, że za rok o tej porze z podwyżek realnie nic nie zostanie.

Przyjmijmy sobie dla uproszczenia, że przeciętna płaca w Polsce to 4,2 tys. zł netto. Przy obecnej prawie 7-proc. inflacji oznacza to, że siła nabywcza wynagrodzenia spadła przez rok o prawie 300 zł. Za rok, przy 5 proc. inflacji ubędzie nam około 200 zł. No nieciekawie.

Właśnie dlatego mam wrażenie, że strajk kierowców to dopiero początek. W badaniu UCE Research i Syno Poland czytamy, że co czwarty Polak chce iść do szefa po podwyżkę jeszcze w tym roku. Następne 23 proc. się zastanawia, co daje nam całkiem spory potencjał, biorąc po uwagę, że z miesiąca na miesiąc wzrost cen będzie coraz bardziej odczuwalny - szczególnie jeśli chodzi o żywność i prąd.

Co na to druga strona, która te pieniądze będzie musiała znaleźć? Tu już takiego entuzjazmu nie ma, przynajmniej z punktu widzenia zatrudnionych. W badaniu na zlecenie ciekaweliczby.pl wyszły, że tylko jedna trzecia Polaków dostała w ostatnim roku wyższe przelewy.

Zdecydowana większość podwyżek płac nie przekroczyła wzrostu inflacji

W 2022 r. będzie podobnie. Firma Willis Towers Watson szacuje, że średni wzrost wynagrodzeń sięgnie 3,8 proc. Z ankiety cytowanej przez Puls Biznesu wynika też, że tylko co czwarta firma zamierza podnieść płace o ponad 4 proc. Średnią ciągnie więc w górę rynkowa szlachta w rodzaju programistów. W takich, mocno konkurencyjnych branżach przedsiębiorstwa mogą dać nawet o 5-7 proc. więcej w skali roku.

Resztę czeka batalia ze swoimi pracodawcami. W najgorszej sytuacji są pracownicy szeroko rozumianej budżetówki. Teraz zastrajkują kierowcy, potem urzędnicy pozamykają okienka, a na koniec nauczyciele, lekarze i pielęgniarki stwierdzą, że takie życie to oni mają gdzieś i czmychną za granicę.

REKLAMA

Samorządy będą zgrzytać zębami bo Nowy Ład wyjmie im z kieszeni miliardy złotych, więc brak kasy na podwyżki będzie najmniejszym zmartwieniem. Rząd stwierdzi swoim zwyczajem, że budżet jest w świetnej kondycji, ale w tej chwili pieniędzy akurat nie ma.

A Polacy odczują inflację w całej rozciągłości. Nawet ci, którym teraz wydaje się, że w przyszłości na niej zarobią.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja:
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA