REKLAMA
  1. bizblog
  2. Felieton

Pytanie na zamknięcie tygodnia: wolicie kasy z kasjerami czy samoobsługowe?

Przez długi czas opierałem się korzystaniu z kas automatycznych. Ba, mówiąc precyzyjniej, często o nich w ogóle zapominałem, bo stały zazwyczaj w rogach dużych marketów. A teraz? Nie wyobrażam sobie bez nich zakupów.

11.07.2021
7:53
Pytanie na niedzielę: wolicie tradycyjne kasy czy samoobsługowe?
REKLAMA

Wczoraj była sobota, a jak sobota to znaczy dzień przed dniem niehandlowym. Czyli trzeba było zrobić zakupy na najbliższe dwa tygodnie. Ich resztki będę znajdował potem na swoim osiedlowym śmietniku mniej więcej od środy. Ale nie o to mi właściwie chodzi. Polacy jak zwykle rzucili się do dyskontów, blokując dostęp do wszystkich kas jednocześnie. Nie pomogły żadne krzyki i dzwonki wzywające dodatkowy personel.

REKLAMA

Sklepy mają po prostu swoją przepustowość

Po drodze okazuje się oczywiście, że jedna pani nie wczytała się w regulamin promocji, czuje się oszukana, poniżona i żąda rozmowy z kierownikiem. Później przy kasie pojawia się pan z odliczoną kwotą w pięcio- i dziesięciogroszówkach. Nie żebym miał coś przeciwko pozbywaniu się drobnych (choć lepiej robić to na przykład w automacie NBP), ale wybieranie w takim celu godzin szczytu wydaje mi się mocno aspołeczne.

Dalszy scenariusz pewnie znacie. Komuś zacina się terminal, zamieszanie wykorzystuje podchmielony pan, który nagle wbije się w środek kolejki, tłumacząc, że ma w koszyku tylko kilka suwenirów podtrzymujących jego samopoczucie.

Tak, sobotnie popołudnia to jedne z tych dni, w których prędzej dobijemy się z kartką awizo do okienka pocztowego, niż zapełnimy lodówkę. Wystarczy, że na 10-15 klientów trafi się jeden pieniacz i już możemy być pewni, że ze sklepu wyjdziemy zmęczeni i spoceni jak pasażerowie PKP z czasów przed obowiązkową rezerwacją miejsc.

W takich chwilach kasy samoobsługowe to czyste dobro. Nie da się z nimi pokłócić, bo każdą pretensję odeprą stoickim: „Konieczne zatwierdzenie”. Chłodno i bez emocji. Mogą też skontrować delikwenta pasywno-agresywnym „Należy podać ilość”. Subtelne, ale stanowcze postawienie do pionu. Maszyna pokazuje, kto tu rządzi. Jajka kosztują tyle, ile wczyta jej się na kodzie kreskowym.

Nie chcesz, nie kupuj

Obsługa ci nie pomoże, bo zanim dotrze z interwencją, ochłoniesz i sam uznasz, że nie warto szarpać się ze sztuczną inteligencją. To znaczy na ile ona jest inteligentna to nie wiem. Z pewnością na tyle, żeby wiedzieć, iż wdawanie się w spory z niezbyt rozgarniętymi klientami jest poniżej jej godności. A to już coś.

Wyprowadzić ją z równowagi możemy tylko w jeden sposób. Gdy krzywo ułożymy karton z mlekiem w strefie pakowania. No, ale każdy ma swoje limity. Postarajmy się nie oceniać. Ja doceniam za to jedno - dzięki tej najwyższej formie zobojętnienia (właściwej chyba tylko starszym sprzedawcom pracującym w sklepach pamiętających czasy środkowego PRL-u) zakupy przebiegają błyskawicznie. Bo, jak wspominałem, nie pogadasz.

Rozpłynąłem się w peanach nad kasami samoobsługowymi, ale oczywiście mam też świadomość ich wad. Największą jest chyba to, że są zbyt małe, by zapłacić w nich za coś więcej niż zakupy na 2-3 dni i to dla przeciętnego singla. W przypadku rodzin odpadają, chyba że komuś chce się fatygować do sklepu prawie codziennie. Gdyby sławne strefy pakowania były ze dwa razy większe, straciłbym chyba całkowicie motywację do ustawiania się w kolejce do taśmociągu.

Drugim problemem jest to, że skanowanie produktów samemu jest dość mozolne. Gdy próbuję znaleźć kod na kartonie z sokiem, kątem oka widzę, jak kasjer kończy obsługiwać pięcioosobową familię z dwoma wypchanymi wózkami żarcia. Zanim odłożę sok i przejdę do szukania bułek w systemie, zdąży już wydać papierosy, rozliczyć naklejki za świeżaki i przywitać kolejną osobę. No tak to mi się już mniej podoba.

Optymalne byłoby tu zastosowanie takich kas, jakie możemy znaleźć w Decathlonie. Wiecie, takie wielkie pudło, do którego wrzuca się całą zawartość koszyka, a kasa sama ogarnia co i w jakich ilościach chcesz kupić. I o dziwo się nie myli. Domyślam się jednak, że w przypadku sklepu spożywczego podobne rozwiązanie jest dużo trudniejsze do zastosowania.

Dlatego na razie podział jest prosty. Kupuję tradycyjny zestaw Polaka na piątkowy wieczór i weekend? Idę do zwykłej kasy. Muszę zrobić zakupy na wiele dni do przodu? Szukam kasjera, który mnie obsłuży.

W każdym innym wypadku walę jak w dym do automatu

I nagle zorientowałem się, że układam sobie plan wycieczki do sklepu w taki sposób, żebym mógł uniknąć stania w kolejce. Okazuje się, że "produkty wymagające zatwierdzenia" nie są mi tak potrzebne do życia, jak myślałem, a z pewnych dóbr można zrezygnować, jeżeli... nie zmieszczą mi się w kasie samoobsługowej.

Nie jestem pewny, czy taki był zamiar sieci handlowych, ale kupuję teraz mniej.

Inna sprawa, że w przyszłości wszystko może wrócić do normy. Mam nadzieję, że wady kas samoobsługowych rozwiążą sklepy bezkasowe. Takie, o których pisałem w kontekście ostatnich eksperymentów Amazona. Wchodzisz, zabierasz, wychodzisz.

W przypadku sklepów o dużej powierzchni (nawet takiej jak Lidl czy Biedronka) to optymalny układ. Jeżeli chcesz pogadać sobie z panią czy panem sprzedawcą o tym, czy szynka jest świeżutka, przejdź się do osiedlowego sklepu mięsnego.

Lamenty nad zwolnieniami pracowników też mnie jakoś nie ruszają. Sprzedawcy wciąż będą potrzebni, nawet jeżeli zostaną zredukowani do obsługi klientów premium. Jeśli chodzi o resztę, sklepy mają przecież potężne problemy ze znalezieniem chętnych do pracy. Złowieszczego wpływu technologii na rynek pracy szukałbym w innych miejscach.

REKLAMA

A jak u was? Przekonaliście się do kas automatycznych czy wnerwiają was ich choroby wieku dziecięcego? A może cała moja paplanina jest dla was kompletnie abstrakcyjna, bo nie pamiętacie już kiedy widzieliście zakupy, które nie zostały przyniesione przez kuriera z Glovo? Dajcie znać.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja:
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA