REKLAMA
  1. bizblog
  2. Energetyka

Elektrownia atomowa w Polsce. Najpierw trzeba się uporać z mitami o energetyce jądrowej

Rząd na gwałt szuka alternatywy dla węgla nie dlatego, że tak chce, ale dlatego, że nie ma innego wyjścia. Bruksela coraz ostrzej skręca w zielone, a międzynarodowe instytucje finansowe gremialnie odwracają się plecami do „czarnego złota”. Atom to naturalne wyjście dla polskiej energetyki, ale wokół tego tematu narosło tyle mitów, że najpierw trzeba się z nimi uporać.

22.08.2020
9:33
SMR-male-reaktory-lokalizacja
REKLAMA

Rząd zapewnia, że węgiel przez dziesięciolecia będzie podstawą energetyki nad Wisłą, ale na słowach zwykle się kończy. Takie deklaracje najczęściej padają w kampanii wyborczej, kiedy liczy się gra na emocjach i sentymentach. Gdy wyborcza zawierucha minie, to jak za pomocą czarodziejskiej różdżki znikają obrońcy węgla. 

REKLAMA

Dobrym przykładem takiej taktyki potrójnej gardy, żeby tylko nikt nie zobaczył, jak naprawdę rzeczy się mają, jest Piotr Naimski, pełnomocnik rządu do spraw strategicznej infrastruktury energetycznej. To jeden z bardziej aktywnych członków gabinetu Mateusza Morawieckiego w rozmowach z górniczymi związkowcami i przedstawicielami spółek energetycznych, którzy do końca września mają wypracować plan „działania na przyszłość”, czyli w praktyce częściowej likwidacji górnictwa węgla.

Trudno o kogoś, kto równie uparcie szuka alternatyw dla węgla. Przecież to właśnie Piotr Naimski rozpoczął już dwa lata temu dialog z Amerykanami w sprawie elektrowni jądrowej w Polsce. 

Pierwsza elektrownia atomowa w Polsce w 2033 r.

Obecnie te rozmowy nabierają coraz poważniejszych kształtów, czego potwierdzeniem jest podpisanie umowy w dziedzinie rozwoju cywilnej technologii jądrowej z administracją Donalda Trump, który najwyraźniej w Polsce znalazł ulubionego partnera handlowego. Trudno się dziwić. Kupuje masowo i jeszcze o cenę się zbytnio nie targuje. Wystarczy magia „Made in USA” i już jest poklask.

Jeżeli wierzyć ostatnim doniesieniom z Ministerstwa Klimatu w grze pozostają ciągle Francuzi - lider energetyki jądrowej w Europie (druga na świecie, po USA, flota atomowa). Na tym etapie nie wolno też zapominać o Japończykach z Hitachi, Mitsubishi i Toshiba, którzy też są zainteresowani tego typu inwestycjami. I jak zapewnia Tomasz Nawacki, dyrektor Departamentu Energii Nuklearnej w Ministerstwie Klimatu, „nie ma jeszcze decyzji o wyborze partnera technologicznego”. 

To istotne, bo gra toczy się o potężne pieniądze. Polski Program Energetyki Jądrowej, który ma na celu „wdrożenie w Polsce energetyki jądrowej, co przyczyni się do zapewnienia dostaw odpowiedniej ilości energii elektrycznej po akceptowalnych dla gospodarki i społeczeństwa cenach, przy równoczesnym zachowaniu wymagań ochrony środowiska” zakłada, że partner technologiczny z zagranicy przejmie do 49 proc. udziałów w podmiocie zajmującym się projektami elektrowni jądrowych w Polsce. Gotowy jest też drogowskaz czasowy. Budowa pierwszej elektrowni jądrowej w Polsce (o mocy 1,0-1,5 gigawata) ma się rozpocząć w 2026 r. Jej uruchomienie zaplanowano zaś na 2033 r. 

Wtedy też, zgodnie z rządowym planem, mamy zacząć wyraźnie redukować emisję CO2 - do czego nas zmusza coraz bardziej Bruksela (takimi instrumentami jak chociażby europejski system handlu uprawnieniami do emisji). Ministerstwo Klimatu zakłada, że do 2030 r. udział węgla w polskim miksie energetycznym spadnie z dzisiejszych ok. 77 proc. do 60 proc. To z kolei ma pozwolić na ograniczenie emisji CO2 nawet o 30 proc. w porównaniu do wartości z 1990 r. W kolejnych latach, po 2033 r., rząd zamierza tylko przyspieszać ekspansję energii jądrowej. Do 2040 r. nad Wisłą ma działać w sumie sześć bloków jądrowych. Ma to kosztować budżet państwa ponad 100 mld zł. W 2043 r. łączna moc reaktorów wzrośnie do 6-9 gigawatów. To jedna dziesiąta produkcji energii elektrycznej w kraju.

Energia jądrowa, czyli bezpieczeństwo energetyczne

To działania, które mają na celu, czego zresztą rząd nie ukrywa, „unikniecie opłat za emisję CO2, wymaganych przez Unię Europejska, co oznacza korzyści ekonomiczne” są dobrze zaplanowane w Ministerstwie Klimatu. Szef resortu Michał Kurtyka przekonuje, że energetyka jądrowa nie tylko „przyspieszy redukcję emisji dwutlenku węgla”, ale także pomoże Polsce zapewnić bezpieczeństwo energetyczne poprzez zmniejszenie uzależnienia od importu węglowodorów, w tym znacznych ilości rosyjskiego węgla i gazu.

Piotr Naimski dokłada swoje i przekonuje, że po wprowadzeniu w życie tego planu energii jądrowej w Polsce, nasz kraj będzie posiadał niewiele ponad 20 proc. stabilnej i bezpiecznej energii produkowanej w elektrowniach jądrowych przez następne 60 lat. Udział węgla w tym czasie miałby spaść do zaledwie 32 proc.

Zdaniem przedstawicieli Ministerstwa Klimatu energia jądrowa nad Wisłą nie ograniczy się wyłącznie do sektora energii elektrycznej. Mają być prowadzone m.in. badania nad technologią wysokotemperaturowych reaktorów chłodzonych gazem (HTGR), które mają służyć przemysłowi chemicznemu i nawozowemu. Te obecnie opierają się na elektrowniach kogeneracyjnych, które będą musiały być wymienione w ciągu najbliższych 15 lat.

Podział miksu energetycznego na energię jądrową, wiatrową i słoneczną zakłada także firma doradcza McKinsey, która raportuje, że w niedalekiej przyszłości polski koszyk energetyczny będzie obejmował również energię jądrową o mocy do 10 gigawatów. Do tego jeszcze energia z wiatru i słońca oraz 18 GW z elektrowni gazowych (dzisiaj to 2 GW). 

Dwie trzecie elektrowni węglowych w Polsce ma ponad 30 lat. Do 2050 r. konieczna będzie ich wymiana. Stwarza to szansę na przejęcie technologii zeroemisyjnych

– czytamy jednoznaczną ocenę w raporcie McKinsey.

Atom najpierw musi wygrać z plotkami, potem z węglem

Zanim energia jądrowa w Polsce rozprawi się z węglem, co zakłada rządowy plan (chociaż nikt tego nie powie na głos), prędzej trzeba będzie zmierzyć się nieraz z przekłamaniem i z brakiem podstawowej wiedzy.

Bo bodaj żadna inna energia, jak właśnie ta z atomu nie pobudza wyobraźni i nie budzi przy okazji wielkiego strachu. Takie katastrofy jak ta wywołana trzęsieniem ziemi u wybrzeży Honsiu w 2011 r., kiedy w trzech reaktorach Elektrowni Atomowej Fukushima doszło do stopienia rdzeni, tylko determinują kolejne nieporozumienia i niechęć. Wg międzynarodowej skali zdarzeń jądrowych i radiologicznych awaria elektrowni jądrowej Fukushima I miała najwyższy poziom 7.

W takich przypadkach mamy do czynienia z uwolnienie znacznych ilości substancji promieniotwórczych, konieczna jest też ewakuacja terenów skażonych. Poziom 7 miała również katastrofa w Czarnobylu w 1986 r. I dotychczas żaden inni incydent w elektrowniach atomowych na całym świecie nie został tak maksymalnie oceniony. Bo też jak pokazuje historia: dochodzi do nich naprawdę rzadko.

Elektrownie jądrowe – zdaniem niektórych – zamiast chronić środowisko, tak naprawdę jeszcze bardziej je degenerują. Jednak trudno się z takim stwierdzeniem zgodzić.

Energia z atomu charakteryzuje się emisją do atmosfery naprawdę znikomych, śladowych wręcz ilości dwutlenku węgla. Przy tym jest znacznie wydajniejsza. Taką samą ilość energii z jednej tony węgla uzyskamy z jednego grama uranu.

Przeciwnicy energii jądrowej największy atak przypuszczają na odpady radioaktywne. Trzeba jednak stwierdzić, że ponad 90 proc. odpadów jądrowych na świecie uznaje się za odpady o niskim poziomie radioaktywności. Faktycznie jednak odpady radioaktywne od lat były kulą u nogi energii z atomu. W maju 2018 r. Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej przyznała, że Krajowa Agencja ds. Odpadów Radioaktywnych podjęła „kompleksowe zobowiązanie do zapewnienia bezpieczeństwa przy odpowiedzialnym podejściu do postępowania z odpadami promieniotwórczymi i wypalonym paliwem jądrowym”.

Jak wygląda ta procedura? Najpierw odpady muszą być przez kilka lat schładzane. Potem mają trafiać do zbiorników wodnych, gdzie dzieli się je na średnio i wysokoaktywne. Następnie przekształcane są w „nierozpuszczalną, stałą formę odpadów” w procesie zwanym witryfikacją, w którym miesza się je ze szkłem w temperaturze 1200 stopni Celsjusza. Potem tak przygotowany materiał przechowywany jest w pojemnikach ze stali nierdzewnej i pozostawiony do zestalenia.

Witryfikacja to proces trwający dziesiątki lat, kiedy odpady stają się na tyle bezpieczne, że można je właściwie usunąć. Właśnie w tym celu rząd francuski zezwolił na budowę podziemnego laboratorium skalnego o nazwie Przemysłowe Centrum Składowania Geologicznego. Wybudowanie 25 km kw. tuneli w północno-wschodniej Francji ma kosztować co najmniej 25 mld euro. Mogą one stać się ostatecznym miejscem składowania odpadów jądrowych we Francji od 2025 r.

REKLAMA

Niestety, rządy innych krajów nie kwapią się za bardzo z opracowywaniem własnych strategii składowania odpadów nuklearnych. Na przeszkodzie może stawać lokalny interes, jak miało to miejsce w 2013 r. w brytyjskim hrabstwie Cumbria, kiedy tamtejsza rada odrzuciła propozycję składowania odpadów jądrowych. Opieszałość rządów w tej mierze skrytykowała grupa ekologiczna Greenpeace, która w raporcie ze stycznia 2019 r. akcentował brak długoterminowego planowania postępowania z odpadami nuklearnymi.

Wychodzi na to, że polski rząd przyjął taktykę kilku zasłon. Dba o nastroje społeczne i bacznie wsłuchuje się w górnicze argumenty, ale wie, że Bruksela nie popuści i prędzej czy później trzeba będzie poszukać energetycznej alternatywy.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA