Felietony

Jak powinien wyglądać nadchodzący podatek od aut spalinowych? (i jak to sknocą)

Felietony 23.02.2024 212 interakcje
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 23.02.2024

Jak powinien wyglądać nadchodzący podatek od aut spalinowych? (i jak to sknocą)

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski23.02.2024
212 interakcje Dołącz do dyskusji

Nadchodzi podatek od aut spalinowych. Jego konstrukcja nie jest jeszcze znana, więc to dobry moment, żeby zwrócić uwagę władz na istotne kwestie i zasugerować kierowanie się zdrowym rozsądkiem.

Przypuśćmy, że ktoś posiada taboret. Ten taboret stoi u niego w pokoju i to tyle. Sam z siebie nie wykonuje żadnego ruchu i również nie przedstawia żadnego problemu ani zagrożenia. Nie ma więc istotnego powodu, aby właściciela taboretu obkładać podatkiem od posiadania taboretu. Zacząłem od tego, żeby uświadomić wszystkim czytającym ten tekst, że podatek od posiadania samochodu jest absurdalny w swoim założeniu. Jeśli samochód posiadasz, to nie oznacza, że nim jeździsz. Dopiero używanie samochodu spalinowego wiąże się z emisją spalin, niszczeniem drogi itp.

Dlatego podatek od aut spalinowych powinien brać pod uwagę przede wszystkim przebieg roczny

Zbieramy te dane już od 9 lat dla wszystkich pojazdów zarejestrowanych w Polsce. Skoro i tak co roku jeździ się na badanie techniczne, to stawka podatku powinna zależeć od tego, ile kilometrów się przejechało. Ktoś, kto pokonał 1000 km w rok, wyemitował pięć procent tego, co wyemitował ktoś, kto przejechał 20 tys. km. Nie ma więc żadnego powodu, żeby płacił taki sam podatek od samej możliwości jazdy.

Oczywiście, że podatek powinien być uzależniony od zużycia paliwa

Nie od pojemności czy masy pojazdu, ale od emisji CO2 na kilometr. W końcu to dokładnie chcemy opodatkować: emisję szkodliwych substancji. Zatem stawka powinna zależeć od emisji CO2, jaką dany samochód ma wpisaną w homologację. Jeśli nie ma, to można ją oszacować z pojemności i masy, ale to już rzadkie przypadki dotyczące jakichś 30-letnich gruzów. Innymi słowy: zupełnie inną stawkę podatku zapłaci właściciel Mercedesa GLS z silnikiem V8 i Forda Transita 2.0 Ecoblue, mimo porównywalnej masy tych pojazdów. Po prostu Transit mniej pali. Podobnie inną stawkę zapłaci właściciel Toyoty Camry 2.5 Hybrid i Volvo XC90 2.5 Turbo, chociaż pojemność skokowa jest taka sama – ale Camry emituje o wiele mniej dwutlenku węgla. Tym sposobem podatek będzie zachęcał do posiadania pojazdów jak najoszczędniejszych.

Kto powinien być z niego zwolniony?

Osoby niepełnosprawne, które nie bardzo mają wybór inny niż samochód. Auta zabytkowe i historyczne, bo ich udział w ruchu jest znikomy, a często ich właściciele mają kolekcje zabytków i trudno byłoby oczekiwać, żeby płacili podatek od każdego eksponatu w kolekcji. Pojazdy służb ratowniczych, pojazdy specjalne – śmieciarki, autolawety itp., ponieważ nie jeżdżą, żeby wozić właściciela, tylko służą konkretnym i potrzebnym społecznie celom. Nie ma powodu zwalniać skuterów i motocykli, ale podatek od ich używania powinien być znikomy, rzędu 21,37 zł rocznie.

A co powstanie?

Spodziewam się, że efektem prac rządu będzie jakiś potworek legislacyjny, stworzony w taki sposób, żeby z całą pewnością nie zaszkodzić bogatym. Zapewne posiadanie auta z normą Euro 6 będzie radykalnie obniżało podatek, tak że ostatecznie właściciel Micry z Euro 2 zapłaci tyle samo co użytkownik Forda Rangera Raptora z 2023 r. Grupy lobbyingu składające się z producentów nowych samochodów, jak np. Polskie Stowarzyszenie Paliw Alternatywnych skutecznym sposobem skłoni władze do zawarcia w konstrukcji podatku zachęty do zakupu nowego auta. Mogę się o to założyć, nawet o sto złotych.

Przy okazji chciałbym zwrócić uwagę, że rządowe dopłaty do zakupu samochodów elektrycznych z nieznanego powodu obejmują tylko auta nowe. Jeśli zezłomuję swoje Seicento i sprowadzę sobie Nissana Leafa z Norwegii, to nie mam szansy na dopłatę, chociaż przeszedłem na elektromobilność. A to dlatego, że nie zarobił na mnie żaden koncern. To tylko taka dygresja, gdyby ktoś miał wątpliwości, skąd pochodzą pieniądze na te dopłaty.

Nie boję się podatku od samochodów spalinowych. Boję się, że bogaci po raz kolejny kręcą bat na biedniejszych

Mamy to już w postaci stref czystego transportu, które pozwalają bogatym absolutnie bez żadnej opłaty robić to, czego uboższym się zabrania. Zamiast wprowadzić jednolitą opłatę wjazdową – jedyne logiczne i rozsądne rozwiązanie – całość skonstruowano tak, żeby przypadkiem zamożni nie ucierpieli. I tu będzie podobnie, i to jest to, co mnie martwi. Martwi mnie, że osoba zarabiająca 100 tys. zł na miesiąc zapłaci zero złotych podatku od swojej Tesluni, ale emeryt jeżdżący 20-letnim Golfem dostanie taki domiar, że od tej pory do przychodni będzie chodzić na piechotę. A to wszystko będzie się odbywało w otoczeniu frazesów o walce ze zmianami klimatu.

I jeszcze jeden wniosek, już ostatni

Podatek od aut spalinowych w kontekście „walki o klimat” jest błędnym rozwiązaniem. A to dlatego, że gdy zapłacę już ten podatek, to usankcjonuję swoje trucie i emitowanie. Zapłaciłem daninę, więc mogę pruć w atmosferę cząstki stałe wielkości pierogów i nikomu nic do tego. Powoduje to w ludziach błędne przekonanie, że można „wykupić się” z czegoś, co jest szkodliwe i tym sposobem to przestaje być szkodliwe.

Jedynym sposobem jest zakaz używania samochodów spalinowych na całym świecie. Ale to jeszcze nie w tej kampanii.

Zdjęcie główne: Pixabay – GDJ

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać