Relacje

Brytyjskie ograniczenia prędkości są szalone. Nie udało mi się żadnego złamać

Relacje 30.07.2023 178 interakcji
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 30.07.2023

Brytyjskie ograniczenia prędkości są szalone. Nie udało mi się żadnego złamać

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski30.07.2023
178 interakcji Dołącz do dyskusji

Przez trzy dni w Wielkiej Brytanii próbowałem zrobić „Anarchy in the UK” i złamać jakieś ograniczenia prędkości. Nie udało mi się. Nic dziwnego, że tam wszyscy jeżdżą przepisowo. 

Wyobraźcie sobie prosty odcinek drogi przez pole. We Francji czy Holandii można byłoby go przejechać z prędkością 80 km/h. W Niemczech – 90 km/h. W Polsce postawiono by na nim ograniczenie do 50 km/h, ponieważ kilometr dalej znajduje się używany raz na tydzień wyjazd z pola, którym czasem wyjeżdża traktor. Tymczasem w Wielkiej Brytanii na takim odcinku można jechać 96 km/h.

Przejechałem kilkaset kilometrów po brytyjskich drogach w trzy dni

Na wszelki wypadek od razu powiem, że nie miałem żadnego problemu z przestawieniem się na ruch lewostronny. Jest to śmiesznie proste i nie wymaga niczego poza powtarzaniem sobie w głowie „do lewej, do lewej” i trzymaniem się lewej krawędzi. Reszta przychodzi naturalnie, nawet ronda i skrzyżowania da się całkiem łatwo ogarnąć. Poza tym kultura jazdy Brytyjczyków (mówię o tych takich „rdzennych” Brytyjczykach) jest wysoka, występuje też wyrozumiałość dla kierowcy grata na obcych tablicach.

Jednak tym, co mnie istotnie zszokowało, były ograniczenia prędkości

W Polsce występują one co kilkadziesiąt metrów i każde jest inne. Dopuszczalna prędkość zmienia się nieustająco i z taką częstotliwością, że przestajesz na to zwracać uwagę i jedziesz tak jak wszyscy. O problemie dewaluacji znaczenia znaków drogowych pisałem już parę razy, ale władze zdają się tego problemu absolutnie nie zauważać. W Polsce ograniczenie prędkości jest ustawione tak, że łamanie go o 20 km/h właściwie nie powoduje żadnego zagrożenia drogowego. Na 50 jedziemy 70, na 30 – 50 i tak dalej. Jazda z prędkością przepisową bywa bardziej niebezpieczna niż nadążanie za ruchem, czego wiele razy doświadczyłem, padając ofiarą agresji ze strony kierowców busów i aut ciężarowych. Nie respektują oni żadnych ograniczeń prędkości i jadą cały czas tyle ile się da.

W Wielkiej Brytanii jest zupełnie inaczej. Ograniczenia prędkości owszem są, ale rzadkie i ustawione w taki sposób, że prędkości dopuszczalnej i tak nie osiągniesz. Właściwie całą drogę z Harwich do Grimsthorpe (ok. 200 km) przejechałem znacznie poniżej ograniczenia. W miasteczkach można jechać 48 km/h i za sprawą infrastruktury oraz wąskiej jezdni na serio nie mamy ochoty jechać szybciej. Przejść dla pieszych z zebrą jest mało, choć nie tak mało jak w Niderlandach.

Poza miastem w Wielkiej Brytanii najczęściej można jechać 96 km/h

Czyli 60 mil na godzinę. Jednak mało która droga umożliwia osiągnięcie choćby 90 km/h. Jezdnia jest wąska, pozbawiona pobocza i ograniczona najczęściej żywopłotem lub ścianą roślinności. Z rzadka trafia się prosty odcinek, prawie cały czas jedziemy w zakręcie lub zbliżamy się do zakrętu. Wielokrotnie łapałem się na tym, że z przyzwyczajenia jechałem 60-70 km/h, wiedząc że w Polsce taki odcinek miałby z sześć ograniczeń prędkości – stałyby przed każdym zakrętem, przed każdym połączeniem dróg, przed każdą górką.

Na autostradzie można jechać 70 mil, czyli 112 km/h. To zupełnie wystarczająca prędkość do komfortowej jazdy. Trafiają się ludzie jeżdżący szybciej, ale to rzadkość – co chwilę występuje bowiem odcinkowy pomiar prędkości.

To kwestia zaufania władzy do obywateli i na odwrót

W krajach, gdzie występuje zaufanie na linii władza-obywatele, nie trzeba wszystkiego bez ustanku regulować. Obywatele sami wiedzą co robić, żeby nic nie odwalić. Nakaz jest prosty: masz jechać tak, żeby nikogo nie zabić, ani siebie, ani żadnej osoby postronnej. Nie znaczy to, że wypadki nie występują w ogóle, bo w hrabstwie Lincolnshire widzieliśmy wypadek na skrzyżowaniu, gdzie jedno auto zostało staranowane przez drugie wyjeżdżające z drogi podporządkowanej. Jednak wszelkie statystyki potwierdzają, że Wielka Brytania to jeden z najbezpieczniejszych krajów na świecie, jeśli chodzi o ruch drogowy.

W Polsce władza nienawidzi ludzi, a ludzie władzy

Dlatego stawiany jest milion znaków drogowych, które ludzie ignorują (bo ustawiła je wstrętna, wredna władza), a ta władza przymyka na to oko, bo ignorowanie tych znaków jest też w jej interesie, ale raz na jakiś czas wysyła policję, żeby karała za niestosowanie się do tych znaków. Wszystko to jest postawione na głowie. Żadne znaki nie powstrzymują nikogo przed łamaniem przepisów, jeśli panuje na to ogólne przyzwolenie, a infrastruktura na to pozwala. To tak, jakby postawić budkę z hot dogami, a przed nią zakaz jedzenia hot dogów. Wielka Brytania to dobry przykład, że bezpieczeństwo na drogach można osiągać bez kaskadowych ograniczeń prędkości.

ograniczenia prędkości wielka brytania

Potrzebne są: odpowiednio zaprojektowana infrastruktura z odpowiednio wąską jezdnią, brak społecznego przyzwolenia na szaloną jazdę i przekonanie, że władza reguluje ruch drogowy dla dobra i bezpieczeństwa obywateli. Pierwszą rzecz możemy sobie zbudować, drugi element tej układanki pojawia się u nas, choć bardzo powoli (stąd i spadek liczby wypadków), a trzeciego nie będziemy mieć nigdy.

Czytaj również:

Wielka Brytania za 10 lat zakaże sprzedaży wszystkich aut spalinowych. I hybryd też

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać