Felietony

Motoblender 31: Volkswagen Garbus za milion dolarów

Felietony 06.10.2018 106 interakcji
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 06.10.2018

Motoblender 31: Volkswagen Garbus za milion dolarów

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski06.10.2018
106 interakcji Dołącz do dyskusji

Witam w sobotę i zapraszam na Motoblender. To takie zestawienie wiadomości motoryzacyjnych, w którym autor nie sili się ani na odrobinę obiektywizmu. Odpalamy je już okrągły, 31. raz.

Zaczynamy z uderzeniem od Garbusa za milion dolarów. Jego wyjątkowość polega na tym, że ma przebieg ok. 35 km – tyle nakręcił od 1964 r. W dodatku jest to wariant amerykański w ładnej konfiguracji: czarny z czerwonymi siedzeniami i ze wskaźnikiem paliwa w kabinie (to nie było seryjne wyposażenie). Jakaś rodzina w Oregonie trzyma to auto od 54 lat i teraz wpadli na pomysł, żeby je sprzedać. Cena wywoławcza to milion dolarów.

Jest to ciekawy przypadek, ponieważ po raz kolejny pokazuje, że to, co przypisujemy sobie jako typowo polskie cechy – tzn. „januszerkę” i absurdalne zawyżanie cen – ma miejsce na całym świecie. W każdym kraju znajdzie się debil, który wystawi Garbusa za milion dolarów. Żeby to jeszcze był jakiś Garbus typu „ostatni ocalały przedwojenny prototyp w oryginalnym stanie”, albo Garbus z osobistym podpisem Adolfa Hitlera, to może, ewentualnie znalazłby się drugi świr, który zapłaciłby kwotę 6-cyfrową. Ale siedem cyfr i to w dolarach za zwykłego Garbusa, który wyróżnia się tym, że ktoś go zmarnował, bo nim nie jeździł? I znowu będzie ten sam problem, wydasz bańkę i masz auto, którym szkoda jeździć, ale musisz je konserwować, bo ono traci na wartości od zakurzenia się. Co za bzdura. Kupiłbym tego Garbusa i jeździł nim na UBER EATS.

motoblender

Januszerka nie powiodła się, jeśli chodzi o Nivę, o której pisaliśmy

Za tego bezwartościowego gruchota RM Sotheby’s żądał 100 tys. dolarów. Ostatecznie jednak przeprowadzono licytację bez ceny minimalnej. Auto poszło za 5175 euro. Czyli do zaplanowanej wartości zabrakło ok. 94 tys. dolarów. Najwyraźniej aż tylu świrów jednak nie ma. To i tak kupa forsy za ten beznadziejny złom. Naprawdę na rynku nie brakuje Niv, można wybierać i przebierać, modyfikować, motać i tuningować, a to wszystko za grosze. Warto też zauważyć, że 9 lat temu auto zmieniło właściciela za 4600 euro, czyli aktualny posiadacz zarobił na nim 575 euro. To pewnie wystarczy mu na jakiś kolejny atrakcyjny projekt, np. Fiata 125p z 1989 r. z nasmarowanym pędzlem na boku napisem REKORD albo Stratopoloneza Caro bez plusa.

Mercedes będzie wycinał niepopularne modele z gamy

Motoryzacja rezygnacji – to hasło, które wymyśliłem i ono się coraz częściej sprawdza. Owszem, pojawiają się jakieś nowe modele, ale producenci coraz częściej deklarują, że z czegoś rezygnują, coś skreślają z oferty, wycinają i zmniejszają gamę. BMW rezygnuje z range extendera, Kia porzuca modele 3-drzwiowe. Mercedes też się dołączył. Szef działu R&D, Ola Kallenius, słusznie zauważył, że portfolio Mercedesa poszerzane jest od 20 lat i jak tak dalej pójdzie, to do 2022 r. będą mieli w ofercie 40 modeli. Tak dalej być nie będzie i przyjdzie powyrzucać z gamy te mniej popularne auta. Prawdopodobnie chodzi tu np. o roadstery typu SLC. Ja jednak mam nadzieję, że gama tego producenta zostanie uszczuplona o następujące przejawy triumfu marketingu nad rozumem:

motoblender

Jakby ktoś nie wierzył, to to naprawdę są dwa osobne modele w gamie, wyglądające identycznie, a różniące się tylko wielkością. SUV-y coupe. Mój „ulubiony” typ samochodu. Wybór ludzi, którzy chcą pokazać zarazem, że są ostentacyjnie bogaci (SUV, Mercedes), jak i głupi jednocześnie (wybrali mniej praktyczny, ale droższy model). Tak, wiem – ZYSKOWNOŚĆ – ale jest jeszcze coś takiego jak wizerunek. Mercedes kojarzy się z elegancją. Mercedesami jeżdżą głowy państw. Mercedes kojarzy się z tradycją. To tak jakby można było pójść do salonu marynarek Armaniego i wyjść stamtąd w dresie.

Podczas salonu w Paryżu zaprezentował się chiński producent: GAC

Ostatnio na technologicznej stronie Spider’s Web pojawił się bardzo ciekawy tekst o Chinach, słusznie pokazujący jak dalece uzależniliśmy się od Chińczyków i ich zdolności produkcyjnych. Samochody są w tym momencie jednym z ostatnich bastionów nie-chińskiej produkcji na świecie. Ale to też tylko kwestia czasu. Chińczycy są coraz lepsi w samochodach, i taki GAC jedynie to pokazuje – to zresztą jedna z marek o najszybszej ekspansji na rynki pozachińskie. Sprzedaje tam na razie tylko 10% swojej produkcji, ale ten wskaźnik ma docelowo urosnąć do 50%. Pokazanie SUV-a marki GAC w Europie na prestiżowych targach jednoznacznie pokazuje dalsze kierunki rozwoju.

To wcale nie jest tak, że Chińczycy odpuścili sobie Europę, jeśli chodzi o samochody. Po prostu robią to sprytnie. Z jednej strony przejmują marki europejskie (Volvo) i inwestują mnóstwo forsy w ich utrzymanie i rozwój. Saab zmarł, Volvo pod chińskim zarządem bije rekordy sprzedaży. Z drugiej są producentami komponentów dla największych koncernów (twoje DSG w Volkswagenie wyprodukowano w Chinach) albo nawet całych samochodów (Honda Jazz). Skoro udało się przekonać nabywców do chińskiej elektroniki i ludzie kupują z entuzjazmem sprzęty Huawei czy Xiaomi, tak samo będzie i z samochodami. Zwłaszcza kiedy auta elektryczne staną się głównym nurtem – Chińczycy będą na to przygotowani i będą oferować o wiele tańsze „elektryki” niż producenci z Europy czy Japonii. I w sumie niezbyt mi to przeszkadza. Chiny już prawie są i z pewnością będą niekwestionowanym liderem świata. Europa sama jest sobie winna.

A tu ten GAC. Naprawdę niezły. Jakby miał znaczek Mitsubishi, nikt by nawet nie mrugnął.

motoblender

Ciekawy przypadek dotknął nową Hondę CR-V z silnikiem 1.5 turbo

Już sama obecność silnika 1.5 turbo pokazuje, że Chińczycy rozdają karty. To właśnie w tym kraju „progi podatkowe” dla pojemności skokowych silnika wynoszą 1,5 l i 4,0 l, przy czym ta druga pojemność to chyba maksimum co tam obecnie można sprzedawać, ale tego nie jestem pewien. Wróćmy więc do CR-V. Chodzi o to, że w pewnych warunkach może dochodzić do przelewania się paliwa do miski olejowej, przez co olej jest rozcieńczony i gorzej smaruje, a do tego rośnie jego poziom. Honda uważa, że to poważne zagrożenie, bo może dojść do zatarcia silnika i utraty mocy. Niektórzy twierdzą że problem wynika z wadliwej konstrukcji wtryskiwaczy. Honda nie zajmuje w tej sprawie stanowiska, ale zaprasza właścicieli na darmową naprawę. Polegającą nie wiadomo na czym.

Chciałem jednak zwrócić uwagę, że problem paliwa przedostającego się do oleju jest niezwykle powszechny w Europie i żaden producent nigdy nawet nie zająknął się o naprawie, twierdząc że to naturalny proces. Chodzi oczywiście o diesle z tzw. suchym filtrem sadzy, gdzie proces wypalania opiera się na podniesieniu temperatury silnika przez dotryśnięcie dodatkowej dawki paliwa. Wtedy pojawiają się charakterystyczne podwyższone obroty, a ilość paliwa jest tak duża, że nie zdąża spalić się całe i część przecieka sobie do miski olejowej. Co kilka tysięcy km trzeba zmienić olej, bo jest go za dużo i jest zbyt rozcieńczony. I nie ma na to skutecznego lekarstwa, bo problem wynika z naturalnego zużycia choćby pierścieni tłokowych. Można je sobie wymienić, jak ktoś umie. W każdym razie jest to rozpowszechnione zjawisko i w odróżnieniu od Hondy, żaden producent europejski nie przyznał, że jest to ewidentna wada projektowa. Zwłaszcza że tacy producenci jak Peugeot czy Renault poradzili sobie z DPF-ami inaczej i tam ten kłopot nie występuje.

Problem mają też Priusy

2,4 mln aut wezwano na aktualizację oprogramowania, która ma usunąć problem możliwej utraty mocy i przejścia w tryb awaryjny. To Toyota wyprodukowała już 2,4 miliona Priusów? Nie do wiary.

I to już wszystko w dzisiejszym motoblenderze, choć tematów do omówienia jest jeszcze sporo – ale poświęcimy im osobne wpisy na Autoblogu.

 

 

 

 

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać