Felietony

Motoblender 16: róbmy to, zanim dotrze do nas, że to bez sensu

Felietony 24.06.2018 141 interakcji
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 24.06.2018

Motoblender 16: róbmy to, zanim dotrze do nas, że to bez sensu

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski24.06.2018
141 interakcji Dołącz do dyskusji

Zapraszam na Motoblender. To już szesnasty raz podsumowuję niusy motoryzacyjne mijającego tygodnia w najbardziej subiektywny sposób.

Na początek coś o Volkswagenie. Volkswagen zawsze wywołuje skrajne reakcje. Tym razem poszło o jeden z nadchodzących modeli: T-Roc w wersji cabrio. Jurgen Stackmann, szef sprzedaży marki Volkswagen, powiedział tak: „po prostu poczuliśmy, że chcemy go zrobić. Wiemy, że rynek na takie auto jest mały i będzie sprzedawało się w niewielu krajach, ale mieliśmy głęboką potrzebę opracowania tego modelu. Nieźle, Jurgen. Właśnie przyznałeś, że Volkswagen robi samochody na zasadzie „szybko, róbmy to, zanim dotrze do nas, że to bez sensu”. Można zresztą wymienić z pamięci sporo takich modeli z grupy Volkswagena. Touareg V10 TDI. Audi Q7 V12 TDI. Audi A2 3L TDI. Skoda Fabia Scout. Jest ich naprawdę sporo. Teraz dołączy do nich T-Roc, który pozwoli spalić trochę forsy, potrzebnej Volkswagenowi na zapłatę 1,2-miliardowej grzywny za aferę z dieslami. Jakbym miał 1000 zł do wydania i 1000-złotową grzywnę do zapłaty, to też wolałbym wziąć tego tysiaka i zrobić z nim coś głupiego, a grzywną martwić się później. Dawaj Jurgen, róbcie tego T-Roca. Nie mogę się doczekać.

Chevrolet wkurza Trumpa

Chevrolet pokazał nowego crossovera, którego nazwał Blazer, czyli jak za dawnych, dobrych czasów. Nie byłoby może to aż takie ważne, bo wszak ten samochód w Polsce nie będzie dostępny, ale ciekawe jest to, że zdecydował się – mimo skrajnie niesprzyjającego klimatu politycznego – produkować go w Meksyku. Amerykański związek zawodowy pracowników przemysłu motoryzacyjnego (UAW) dostaje szału, a Donald Trump gestykuluje w charakterystyczny dla siebie sposób z dezaprobatą. Chevrolet odpowiada: nasze amerykańskie fabryki pracują na 100% wydajności. Jedyne wolne moce przerobowe mamy w Meksyku. A w ogóle to będziemy sobie robić co uważamy i możecie nas pocałować w kolektor ssący.

Publikacja informacji o produkcji Blazera w Meksyku jeszcze jakiś czas temu nie wzbudziłaby żadnej reakcji. Teraz jest to jawnie polityczna deklaracja ze strony Chevroleta. Spójrzcie jak za sprawą populistyczno-protekcjonistycznej polityki administracji Stanów Zjednoczonych zwykła korporacyjna decyzja o wykorzystaniu mocy produkcyjnej danej fabryki staje się „policzkiem w twarz” dla związków zawodowych.

Chevrolet Blazer

Smartfony w miejsce kluczyków

Wiele wskazuje na to, że nie uciekniemy od samochodów otwieranych smartfonami. Produkcja dodatkowych akcesoriów w postaci pilotów do otwierania auta przestaje mieć sens. Czołowi producenci samochodów dogadują się z czołowymi producentami smartfonów, żeby wszystkie samochody działały na tej samej zasadzie co Tesla albo auta na minuty. Są z tym związane dwa problemy. Pierwszy jest w sumie mało ważny. Kluczyki samochodowe w ostatnich latach wyewoluowały z typowych kluczy w dezajnerskie piloty, czasem naprawdę zaskakujące – jak kluczyki do Porsche w kształcie samochodu albo smartfonowe kluczyki w BMW. Teraz cały ten projektancki wysiłek rozpłynie się jak łzy w deszczu. No ale trudno, tak bywa, projektanci mieczy też trochę stracili na znaczeniu po okresie średniowiecznym.

Drugi problem jest znacznie groźniejszy. Jeśli jedynym sposobem otwarcia naszego samochodu będzie aplikacja w smartfonie, to strata smartfona będzie równała się utracie kluczyków do auta. Tyle że jak ukradniesz komuś kluczyki, to najpierw musisz znaleźć jego wóz. Tutaj aplikacja będzie go lokalizować sama. Drugi problem to to, że pewnego dnia aplikacja może przestać działać. Po prostu potrzebna będzie aktualizacja za jedyne 100 dolców. Oczywiście nie musisz aktualizować niczego, po prostu nie będziesz mógł jeździć swoim samochodem. Proste i logiczne.

Norwegowie tak pożądają samochodów elektrycznych, że są gotowi czekać 2 lata po wpłacie zaliczki

Hyundai dość mocno niedoszacował popytu na elektryczną Konę. Właściwie to popłynął po całości, bo zebrał 20 000 zamówień, a jest w stanie na chwilę obecną dostarczyć ok. 7000 pojazdów. Reszta? Czekać. „Zobaczymy, co da się zrobić”. Co jeszcze lepsze, zamówienia zamknięto i zostaną one znowu otwarte 2 lipca, ale norweski importer Hyundaia spodziewa się tak dużego popytu, że z góry informuje potencjalnych klientów o nawet dwuletnim okresie oczekiwania. Skąd tak szalony sukces Kony? Po pierwsze: atrakcyjna cena, po drugie: wciąż duże zniżki w obciążeniach podatkowych dla właścicieli aut elektrycznych, po trzecie jest to jeden z niewielu „zwykłych” samochodów elektrycznych. Nie udziwniony model o wyglądzie lekko uładzonego konceptu. Po prostu wóz na prąd, a w dodatku crossover. W przywoływanym artykule Hyundai został wysoko oceniony za komunikację z klientami, zwłaszcza w porównaniu z Teslą. Wielu klientów wpłaciło ponad 1000-dolarową zaliczkę na model 3 nawet już 2 lata temu i od tej pory firma z USA taktycznie milczy.

Ze zdziwieniem stwierdziłem, że w Europie działa centrum badawcze diesli dla General Motors

GM wycofało się z Europy po sprzedaży Opla. Nie zdecydowano się na reintrodukcję Chevroleta. A mimo to wciąż utrzymuje się w Turynie ośrodek badawczy, którego celem jest opracowywanie nowoczesnych diesli. To pozostałość po kooperacji Fiat-GM w zakresie silników. Ciekawe, czy tamtejsi pracownicy wiedzą o tym, co dzieje się ze statystykami sprzedaży diesli? Okazuje się, że wiedzą, i uważają że to chwilowy trend spowodowany skandalem Volkswagena. Pierpaolo Antonioli, szef ośrodka, twierdzi że diesle jeszcze powrócą, a na pewno mają przed sobą sporą przyszłość jeśli chodzi o rynki pozaeuropejskie i samochody dostawcze oraz użytkowe. Ostatnio nawet opracowano tam rzędową „szóstkę” Duramax 3.0 do amerykańskich pickupów. Trochę jak w filmie „Underground”, oni dalej myślą, że na powierzchni rządzą diesle.

To niezłe, że Włosi opracowują w Europie silniki Diesla dla krajów poza Europą na zlecenie amerykańskiej korporacji. Oto prawdziwa, zglobalizowana motoryzacja.

Skoro już mowa o globalnej motoryzacji, Turcy mówią jej „nie”

Turcy chcą mieć znowu własną, narodową markę. Kilka poprzednich podejść nie udało się. Marka Devrim nie wystartowała w ogóle, Anadol produkował kilka koszmarków na bazie Forda, a Tofas był po prostu licencyjnym Fiatem 131. Teraz jednak prezydent Erdogan naciska, żeby się ogarnąć i zrobić własny, turecki samochód elektryczny z range extenderem. Coś mi to przypomina, tylko nie wiem co. Może wiem, tylko nie napiszę. Tak czy inaczej, przedsięwzięcie tureckie idzie jak krew z nosa. W 2015 r. kupili licencję na auta elektryczne od NEVS, czyli spadkobiercy Saaba. Od tego czasu zbudowali dwa prototypy wyglądające jak Saab 9-3 pożeniony z Cadillakiem BLS oraz właśnie zatrudnili jakiegoś gościa, który kiedyś pracował w Boschu, więc pewnie wie jak budować samochody elektryczne. Normalnie jak w filmie „Pociąg życia”.

W projekt zaangażowanych jest pięć ogromnych tureckich przedsiębiorstw, a i tak nic nie chce z tego wyjść i to już po raz kolejny. Spójrzcie na tę różnicę: tam w Volkswagenie jakiś gość mówi, że zrobili sobie samochód bez sensu, bo po prostu bardzo im się podobał. Tu, mimo wielkich nakładów i wysiłków, efektów brak. A jest jeszcze gorzej, bo prezydent zapowiedział już, że kupi sobie ten niepowstały jeszcze nowy turecki samochód. Nie można go zawieść, bo inaczej on zawiezie nas i to raczej nie tam gdzie chcemy. (tak, znam różnicę między „zawieść” a „zawieźć”, ale dobrze pasowało do gry słów).

I na koniec: Focus rozpozna dziury w jezdni

Liczyłem na jakiś system, który Ford stworzył na bazie miliardów trylionów petabajtów danych, skatalogował wszystkie dziury w jezdniach na całym świecie, sprawdził ich wymiary i głębokość i na tej podstawie będzie np. piszczał, kiedy kierowca zbliży się do dziury. Ale nie. System opiera się na czujnikach, które rozpoznają, kiedy samochód wjeżdża w dziurę (wcześniej jej „nie widzą”). Wówczas amortyzator maksymalnie się usztywnia, żeby uniknąć wpadnięcia zbyt głęboko. Ford przyznaje, że system będzie działał raczej z tyłu, bo tył będzie miał więcej czasu na przygotowanie się. Ale to zwykle uderzenie z przodu jest najgroźniejsze.

Niezły pomysł, tylko wymaga jeszcze dopracowania. Ciekawe, czy jak się będzie jechało na wstecznym, to wtedy przód zyska więcej czasu na przygotowanie się? Jazdę na wstecznym polscy handlarze samochodami mają opanowaną jak mało co. Potrafią przejechać na wsteku kilkadziesiąt tysięcy kilometrów podczas jednej wycieczki z Niemiec do Polski wozem kupionym na handel.

Ford Focus

 

 

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać