Przegląd rynku

Ludziom się odkleiło. Oto klasyki w cenach prosto z planety Chciwość

Przegląd rynku 29.05.2023 150 interakcji
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 29.05.2023

Ludziom się odkleiło. Oto klasyki w cenach prosto z planety Chciwość

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski29.05.2023
150 interakcji Dołącz do dyskusji

Trudno wycenić auto zabytkowe. Łatwo natomiast wycenić je tak, żeby stać się pośmiewiskiem. Nadmierna chciwość prowadzi do poczucia, że traktuje się kupujących jak idiotów, którzy nie mają dostępu do internetu.

Nie wątpię, że gdzieś tam na świecie istnieją takie przypadki, gdy ludzie przepłacają za auto zabytkowe. Może zależy im na danym egzemplarzu lub mają zbyt mało danych aby porównać ceny i padają ofiarą naciągaczy. Większość kupujących umie jednak zrobić podstawowe wyszukiwanie danego modelu i stwierdzić, za ile on przeważnie „chodzi”. Wydawałoby się, że im więcej osób korzysta z internetu, tym mniej będzie przypadków na zasadzie „wystawię auto 10 razy drożej, niż powinienem, może akurat ktoś, coś”. Nic bardziej mylnego, jest ich nadal mnóstwo. Wszystkie kończą się tak samo, tj. rozczarowaniem sprzedającego, ale to dobrze. Oczywiście nie należy pomijać tutaj czynnika czasu: gdyby ktoś w 2006 r. wystawił Malucha za 25 tys. zł, śmiechom nie byłoby końca. W 2023 r. ta cena już tak nie bawi. Ale bawią inne, a zatem zapraszam na przegląd.

Trzeba odróżnić ofertę zawyżoną od absurdalnej

Zawyżona to taka, że można ewentualnie znaleźć idealne egzemplarze w podobnych pieniądzach, po prostu ktoś wystawia auto w złym stanie w cenie wozu odrestaurowanego lub dobrze zachowanego. Wiadomo, że w tej cenie nie sprzeda, ale nie ma też co bezlitośnie toczyć beki. Takim przykładem jest niebieskie Capri za 85 000 zł. Widać wyraźnie, że wóz wizualnie jest słaby, ale z drugiej strony, to wersja 3.0 GXL. Widzisz pan, to jest ten wzmocniony. Gdyby to był wariant 4-cylindrowy, można by ryczeć ze śmiechu, w przypadku V6 można rozważać jakieś negocjacje. Podobnie jest z tym Jeepem Wagoneerem w wersji 327. Kosztuje 170 000 zł. To za dużo, sprzedający pewnie za mocno zapatrzył się na tę ofertę, ale to trochę inna liga renowacji i atrakcyjności wizualnej. Nie wspominając o grupie docelowej nabywców w USA i w Polsce. Ale nie zdziwię się, jak ktoś zapłaci za tego Jeepa 100 tys. zł, czyli znegocjuje cenę o jedyne 40 procent.

Mocni zawodnicy bywają na Facebook Marketplace. Ostatnio na jednej z grup, którą obserwuję, pojawiło się Renault 5. Auto jak auto, typowa piątka drugiej generacji, miałem kiedyś taką. Ta jest nawet zarejestrowana jako zabytek. To zabawny wóz, ale nie ma w nim niczego porywającego. Cena? Zdaniem sprzedającego rozsądną ofertą jest… 32 tys. zł. Łatwo rozpoznać takie ogłoszenia na grupach, bo przeważnie występuje pod nimi wysyp komentarzy „z czym się na głowy zamieniłeś?”, dzięki czemu osoby niezaznajomione z tematyką cen aut zabytkowych mogą szybko się zorientować, że coś jest not yes.

Absurdalne oferty nie omijają też aut bardzo drogich

Na przykład Maserati Shamal, które jest wystawione w Polsce za 150 tys. euro. Wydawałoby się, że wszystko w porządku, przecież to bardzo rzadki samochód, musi być drogi. Jednak szybkie sprawdzenie cen w Wielkiej Brytanii i Niemczech potwierdza, że taki Shamal nie cieszy się jakimś przesadnym zainteresowaniem nabywców. Realne ceny z licytacji to ok. 60 tys. euro. Obydwa czerwone Shamale wystawione w Niemczech kosztują po 95-98 tys. euro. Wniosek: firma A!W Forged szuka jelenia, który nie wie, ile to jest warte i myśli, że dużo. No cóż, powodzenia.

Nie byłbym sobą, gdybym nie sprawdził cen Mercedesa klasy S W140

Za spore pieniądze chodzą głównie egzemplarze z V12, ewentualnie V8 + bogate wyposażenie. Nie ma co liczyć na dobrą sumę za 3.2. A już w szczególności nie ma co liczyć na dobrą sumę za rzędową szóstkę i brak klimatyzacji. 52 900 zł za srebrną klasę S z krótką budą i bez klimy to oferta z kategorii plucia na kupujących. Sprzedający bez skrupułów kłamie w ogłoszeniu, pisząc, że auto ma bogate wyposażenie. Po przejrzeniu zdjęć stwierdzam, że jedyną domówioną tu opcją były tylne nawiewy, a i tego nie jestem pewien. Tempomat był seryjny z automatyczną skrzynią biegów, a wymienianie wspomagania kierownicy jako bogatego wyposażenia w klasie S to wbijanie śrubokręta w mózg. Panie handlarzu, jeżeli ten egzemplarz ma bogate wyposażenie, to może pokaże pan jakieś W140 z ubogim wyposażeniem?

100 słów o cenach klasyków z PRL

Chciałbym zlokalizować miejsce, w którym stoi ten Maluch za 50 tys. zł. Wydaje mi się, że wiem, ale możliwe, że się mylę. Ogólnie ceny Maluchów są szalone, a liczba ofert z kosmosu – ogromna. Wyróżniam handlarza wystawiającego Malucha za 80 000 zł (nowy kosztował 13 500 zł) z „fabrycznie nowym” przebiegiem 1139 km. Jazda próbna po przyfabrycznym torze musiała być strasznie długa. Polecam też Malucha po swapie, ze zmienionym wnętrzem i zawieszeniem, za jedyne 50 tys. zł. Zdjęcia mają 6 x 4 piksele, sprzedający przeprasza za jakość zdjęć – a powinien za cenę.

Co do Fiatów 125p, chyba spadło zainteresowanie, bo uspokoiły się też ceny najbardziej szalonych ofert. Najdroższy Fiat 125p kosztuje 55 tys. zł i ma ku temu powód, bo to model „przedseryjny” z małym wlotem, najstarszy i najbardziej poszukiwany. Realna cena za 125p to 15-25 tys. zł. Jedyna oferta, z której się uśmiałem, to ta: czterdzieści tysięcy za bardzo późne FSO 1500 z najgorszych czasów FSO. Już ze zdjęć jest upacykowanym gratem, za to ma naklejkę Pioneer. Sprzedający za nic nie odpowiada, bo to ogłoszenie „grzecznościowe”. Z grzeczności dla kupujących bym je zdjął.

Pozostają jeszcze Polonezy. Moim zdaniem żaden Polonez nie jest wart więcej niż 5 tys. zł, ale to moje osobiste animozje. Animozję do klientów mają też chyba osoby wystawiające Caro z silnikiem Rovera za 50 tys. zł, bez opisu, bo po co. Podoba mi się też rozmach sprzedającego, który za dwa Polonezy Caro żąda 98 tys. zł. Przecież to jest idealna ilustracja tego dowcipu o bacy i psu za 50 tys. zł, którego zamienił na dwa koty warte po 25 tys. zł każdy.

Specjalną nagrodę chciałem przyznać panu Pawłowi

Wystawia on Audi 80 „w idealnym stanie bendzyna” w cenie 99 tys. zł. To interesująca zagrywka, ale uznałem że to zupełny absurd i postanowiłem wyświetlić film, który sprzedający wspomina w opisie. Tam w komentarzach do filmu pojawia się zupełnie inna cena: 20 tys. zł. Obie są z kosmosu w podobnym stopniu, chociaż nie zdziwię się, jak zobaczę idealne B3 (generację wcześniej) za 20 tys. zł i ktoś faktycznie je kupi. B4 – raczej na razie nie widzę szans. Chyba że za 99 000 zł.

Z drugiej strony trafiają się klasyki bardzo ciekawe i w cenach mocno atrakcyjnych. Jeśli odrestaurowany Maluch kosztuje 32 tys. zł, to niezwykle rzadkie Alpine A310 za 70 tys. zł to raczej okazja. Nie mówiąc o Rollsie za 45 tys., na żółtych blachach i z kierownicą po lewej. Albo o Mercedesie „Pontonie” na czarnych tablicach. Po prostu niektórzy chcą sprzedać, a inni sondują rynek i sprawdzają, na jaki poziom trollowania nabywców mogą sobie pozwolić.

Czas jednak na ostatniego zawodnika, który zwycięża cały przegląd ofert, miażdżąc rywali

Zdjęcia w postaci zrzutów ekranu z telefonu: są.

Nawet nie skadrowane, przez co widać na nich napis po ukraińsku: Roman Przewoźnik (tak mi się wydaje), co sugeruje że zdjęcia przysłał laweciarz, który ma to auto przywieźć.

Handlarz tego auta nie posiada. Nie jest zarejestrowane w Polsce i zapewne nawet w Polsce nie przebywa.

Ostatnio były dwie takie Wołgi w podobnym stanie w cenie 15-25 tys. zł do renowacji.

Cena: 162 tys. zł (nie 16 200, myślałem, że to pomyłka)

TAK SIĘ SPRZEDAJE KLASYKI!

Czytaj również:

Rynek klasyków zaskakuje mnie coraz mocniej. Auto na sprzedaż, ale musisz je naprawić i oddać

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać