Wiadomości

Janusz Korwin-Mikke w momencie kolizji nie miał uprawnień do prowadzenia auta. To znaczy miał, ale nie miał

Wiadomości 30.12.2020 361 interakcji

Janusz Korwin-Mikke w momencie kolizji nie miał uprawnień do prowadzenia auta. To znaczy miał, ale nie miał

Piotr Barycki
Piotr Barycki30.12.2020
361 interakcji Dołącz do dyskusji

Janusz Korwin-Mikke miał wypadek samochodowy, którym obnażył słabość państwanapisał w tytule swojego tekstu Paweł. Minęło kilka dni i… mógłbym wykorzystać dokładnie ten sam tytuł. Przy czym tym razem temat tekstu będzie zupełnie inny. 

Wyjaśnijmy może na początku dwie rzeczy, żeby nie było wątpliwości:

  • tak, bohaterem tego tekstu będzie (przez jakiś czas) Janusz Korwin-Mikke,
  • tak, tematem tego tekstu będzie już raz opisywane zdarzenie drogowe z jego udziałem,
  • tak, to zasadniczo była kolizja, nie wypadek. I to z kategorii tych zdecydowanie niegroźnych w skutkach.

A skoro już wszystko jasne, to przejdźmy od razu do sedna, czyli do tego, że…

Janusz Korwin-Mikke nie tylko nie miał przy sobie fizycznie prawa jazdy.

W poprzednim tekście krytyki doczekał się funkcjonujący od niedawna system pozwalający zdalnie sprawdzić to, czy kontrolowany kierowca posiada odpowiednie uprawnienia. W przypadku zdarzenia z udziałem Korwin-Mikkego nie zadziałał zbyt dobrze i w sumie nie było wiadomo, czy takie uprawnienia ma, czy też nie. Sprawa trafiła więc do dalszej analizy.

Dziś, jak informuje RMF FM, okazało się, że Janusz Korwin-Mikke nie ma takich uprawnień. Owszem, zostało mu wydane prawo jazdy, ale w 2007 r. utracił uprawnienia ze względu na przekroczenie limitu punktów karnych. Żeby je odzyskać, musiałby stawić się na specjalnym kursie (z którego kompletnie nic nie wynika, poza tym, że trzeba zapłacić), na którym nigdy się nie pojawił.

Tak, w 2007 r. Czyli od 13 lat Janusz Korwin-Mikke nie ma uprawnień do prowadzenia pojazdów. Aczkolwiek…

I tutaj robi się naprawdę ciekawie. W odpowiedzi na wpis serwisu Polsat News, Janusz Korwin-Mikke opublikował na Twitterze skan postanowienia sądu z 2010 r., który nakazuje zwrot prawa jazdy.

Na jakiej podstawie? Niestety na skanie nie ma pełnego uzasadnienia, ale po opublikowanym fragmencie można założyć, że odwołano się do czegoś w rodzaju niedokładności pomiarowej fotoradarów lub innych urządzeń mierzących prędkość, sąd uznał, że faktycznie nie są one w 100 proc. dokładne i tak dalej, i tak dalej. Zarządzono więc zwrot dokumentu potwierdzającego odpowiednie uprawnienia – i przy okazji przywrócenie samych uprawnień.

Od tego czasu, jak podaje Korwin-Mikke, ten dokument – tj. kopia postanowienia sądu – wystarczyła chociażby podczas policyjnych kontroli.

Co zmusza do zadania kilku trudnych pytań (i obnażenia słabości państwa).

Po pierwsze – dlaczego mimo postanowienia sądu prawo jazdy i uprawnienia nie zostały przywrócone? Ale to mało motoryzacyjne, więc to sobie zostawmy np. na Bezprawnika.

Po drugie (już bardziej motoryzacyjne) – czy Janusz Korwin-Mikke nie jeździł w ogóle samochodem między 2007 a 2010 rokiem jakim cudem taki dokument wystarczał przez 10 lat podczas policyjnych kontroli? Czy policjanci za każdym razem sprawdzali we właściwym urzędzie, czy faktycznie prowadzono taką sprawę i została ona zakończona właśnie w taki sposób, jak opisuje to przedstawiany dokument? I czy robili to przed czy po ewentualnych próbach weryfikacji, czy prowadzący posiada odpowiednie uprawnienia?

Próbuję sobie – czysto teoretycznie i pewnie niezgodnie z procedurami – wyobrazić taką sytuację. Janusz Korwin-Mikke jest zatrzymywany do kontroli. Nie ma przy sobie prawa jazdy, więc policja na swoje sposoby sprawdza, czy ma uprawnienia. Zakładając, że system nie sprawia problemów (jak ostatnio), okazuje się, że uprawnienia ma, ale cofnięte. I wtedy pojawia się, mający dzisiaj już grubo ponad 10 lat, odpis z sądowego postanowienia, że owszem, nie ma, ale powinien mieć, tylko że nie ma, po czym wszyscy uznają, że wszystko jest w porządku i wracają do swoich zajęć. Kierowca autobusu nie klaszcze, bo robią to dwie niewidoczne ręce wolnego rynku (uf, udało się zmieścić tego suchara).

To prowadzi do ostatniego pytania: co w ogóle daje odbieranie prawa jazdy?

Przy niemal każdym poważniejszym wykroczeniu drogowym pojawiają się regularnie komentarze wnioskujące o najwyższy (według niektórych) wymiar kary: odbierać prawo jazdy od ręki i tyle. Ostatnio przez Polskę przetoczyła się burza związana z planami, żeby odbierać uprawnienia za przekraczanie prędkości poza terenem zabudowanym o 50 km/h, co miałoby ukrócić drogowe piractwo i zesłać na Polskę drogowy ład, pokój i porządek.

To teraz popatrzmy na to, jak to odbieranie prawa jazdy działa faktycznie. Janusz Korwin-Mikke teoretycznie nie ma uprawnień do prowadzenia pojazdów od 13 lat. Nawet w sumie nie teoretycznie – tak jest w praktyce. Równocześnie od 13 lat prowadzi batalię o odzyskanie tych uprawnień, a od 10 jeździ bez nich, ale za to z wyrokiem sądu, który policji wystarczał do tej pory w zupełności.

Czyli w skrócie: dopóki czegoś poważniejszego (o ile za poważniejsze można uznać drobną kolizję) albo medialnego nie przeskrobiesz, to mało kto zainteresuje się tym, czy masz te uprawnienia czy nie. Zresztą widać to chociażby po kilku ostatnich przypadkach. Generalnie jak nie prujesz 160 km/h po terenie zabudowanym, to pewnie można jeździć bez prawa jazdy te 10 albo 13 lat bez większego problemu – nawet jeśli nie mamy odpowiedniego odpisu z sądu.

Odebranie uprawnień byłoby pewnie skuteczne w pełni tylko w jednym przypadku – gdyby ich brak w jakiś magiczny sposób blokował możliwość uruchomienia samochodu. Ale raz, że nie jest to wykonalne bez rażącego naruszenia prywatności, a dwa – pewnie i tak po tygodniu odkrytych zostałoby 50 sposobów, jak taką blokadę obejść.

Możemy więc dalej odbierać prawa jazdy na prawo i lewo – osoby, które będą chciały jeździć bez takiego dokumentu i tak pewnie wsiądą za kółko, a potem stwierdzą, że nie rozumieją, o co chodzi. 

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać