Wiadomości

Przepraszam, że pana rozjechałem, nie miał pan telefonu. Amerykański pomysł na bezpieczeństwo na drogach

Wiadomości 09.11.2021 68 interakcji

Przepraszam, że pana rozjechałem, nie miał pan telefonu. Amerykański pomysł na bezpieczeństwo na drogach

Piotr Barycki
Piotr Barycki09.11.2021
68 interakcji Dołącz do dyskusji

Nagle paradowanie ze smartfonem w okolicach przejść dla pieszych nie będzie powodem do wstydu, a jednym z elementów dbania o własne bezpieczeństwo. 

A przynajmniej tak to widzą – albo przynajmniej chcą zbadać – Amerykanie, i to z błogosławieństwem najwyższych tamtejszych władz. Jak donosi Forbes, w najbliższym czasie mają zostać zlecone i oczywiście opłacone badania, które będą dotyczyć możliwości komunikacji samochodów z rowerzystami i innymi niechronionymi uczestnikami ruchu. Czyli można założyć, że w grę wchodzą również piesi.

Wyjątkowo nie chodzi tutaj o uniesiony w górę kciuk czy inny wystawiony palec.

Badania, które potrwają mniej więcej dwa lata, skupiać się będą na komunikacji trochę bardziej nowoczesnej, czyli na wciągnięciu pieszych i rowerzystów w sieć komunikacji V2X, gdzie V to oczywiście samochód, a X to… wszystko inne.

Cel takiego podłączenia wszystkiego i wszystkich do sieci? Oczywiście bezpieczeństwo. Samochód – a już szczególnie autonomiczny lub oferujący jazdę w jakimś stopniu zautomatyzowaną – wiedziałby dzięki temu, kto i gdzie jest, a także – gdzie może się za chwilę znaleźć. I to wszystko nawet w sytuacji, kiedy kamery i inne czujniki danego pieszego lub rowerzysty nie widzą albo zrobiłyby to ze zbyt dużym opóźnieniem albo cyfrową wątpliwością.

W teorii brzmi pięknie. I w teorii można to łatwo ogarnąć.

W końcu każdy ma smartfona, prawda? Więc dlaczego taki smartfon nie miałby pełnić roli takiego czujnika, który przekazuje samochodom informacje o naszym położeniu, jeśli jest szansa, że zrobi się niebezpiecznie? A jeśli nie mamy smartfona, to – jak prognozował chociażby Panasonic – taki czujnik można ukryć wszędzie – może w lampce rowerowej, może w rowerowej nawigacji, a może nawet w lasce wspomagającej poruszanie się.

Cudownie. Wszyscy są bezpieczni, nikt nie umiera na drodze.

Tylko jest jeden mały problem.

Albo właściwie dwa.

Pierwszym z nich jest to, że jeszcze nikt dokładnie nie wie, czym powinien być nasz czujnik-komunikator, żeby to miało ręce i nogi. Smartfon? Jasne, super, chyba że się rozładuje, zepsuje, zawiesi albo po prostu zapomnimy go z domu. Jakiś inny czujnik, który można wrzucić do kieszeni i mieć zawsze przy sobie? Jako osoba, której udało się zgubić AirTaga, nie jestem przesadnym entuzjastą. Nie mówiąc już o tym, że nie widzę jakoś tłumów pędzących po urządzenia, które w jakiś sposób ujawniają ich lokalizację. To się po prostu nie stanie.

Z tego z kolei wynika drugi problem. Można założyć, że część osób – jeśli takie czujniki weszłyby w życie – chętnie by się w nie wyposażyła, chociażby w postaci smartfona. Te osoby będą względnie bezpieczne, o nich będą wiedzieć autonomiczne samochody, a normalne auta odpowiednio wcześnie wyświetlą swoim kierowcom ostrzeżenie, żeby uważać, bo ktoś np. wchodzi na przejście.

Konsekwencja? Nauczymy się, że jeśli kogoś nie ma w systemie, to znaczy, że nikogo nie ma i nie trzeba się przejmować albo zachować wzmożonej czujności. Tak samo, jak przeważnie nie spodziewamy się, że poza przejściem dla pieszych ktoś nagle wejdzie na jezdnię – w końcu nie powinno go tam być, więc przestajemy zwracać na to uwagę. I teraz wyobraźmy sobie, że idziemy na spacer albo przejażdżkę rowerem bez smartfona (albo go nie mamy), pomiędzy kierowców i samochody, które są przyzwyczajone do tego, że czekają na sygnał o czyimś istnieniu.

Oczywiście gdyby taki sprzęt – niekoniecznie w formie smartfona – pojawił się na rynku, byłbym jedną z pierwszych osób, która by go kupiła. Zawsze miło mieć jakąś większą szansę na przeżycie. Szkoda tylko, że działoby się to w pewnym stopniu kosztem szansy na przeżycie tych, którzy na coś takiego nie mogą sobie pozwolić albo wręcz nie wiedzą o istnieniu tego.

I co z tym zrobić?

Przemycić odpowiedni chip w szczepionce, to akurat proste. Skoro raz się udało, to pewnie uda się kolejny raz – chociaż w sumie nie wiem, czy się udało, bo nadal nie mam 5G.

Inną opcją, która też jest rozważana już od dłuższego czasu, jest zrzucenie odpowiedzialności komunikacyjnej na infrastrukturę. Amerykanie rozważali to lata temu, ale wyszło, że w sumie nie ma co badać, bo nie ma na rynku odpowiedniego osprzętu, więc analizy były czysto teoretyczne. Od tego czasu trochę się zmieniło, ale dalej brzmi to trochę jak „byłoby fajnie, tylko trzeba przebudować cały świat, ale poza tym ok”.

W sumie to i tak lepszy pomysł niż kurtka wyświetlająca emoji

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać