Samochody używane / Ciekawostki

Hot rod w wydaniu angielskim, czyli Standard z Jaguarem

Samochody używane / Ciekawostki 07.05.2018 633 interakcje
Mikołaj Adamczuk
Mikołaj Adamczuk 07.05.2018

Hot rod w wydaniu angielskim, czyli Standard z Jaguarem

Mikołaj Adamczuk
Mikołaj Adamczuk07.05.2018
633 interakcje Dołącz do dyskusji

Samochody typu hot rod kojarzą nam się ze Stanami i tamtejszymi zlotami, pełnymi palonej gumy, hamburgerów i otyłych facetów w skórach. Ale jeden taki pojazd jest właśnie wystawiony w Polsce na sprzedaż. Choć… wymaga jeszcze „nieco” uwagi.

Czym tak naprawdę są hot rody? W dużym uproszczeniu: to samochody wytworzone do 1949 r., które ktoś potwornie obniżył (mowa również o linii dachu – czasami aż nie da się wsiąść), poszerzył i wsadził im olbrzymie silniki. Do nadwozi, które przez dziesięciolecia jeździły napędzane przez małe, kilkunastokonne motory, nagle wsadzono olbrzymi, często wystający nad maskę motor V8.

Taki nurt w tuningu rozpoczął się zaraz po wojnie.

Hot-Rod-6

Wtedy młodzi ludzie, których nie było stać na nowe, szybkie auta, modyfikowali to, co mieli. Robili to, by startować w amatorskich wyścigach na pasach startowych opuszczonych lotnisk, których po wojnie w USA zostało mnóstwo.

Niedługo później rozpoczęła się era relatywnie niedrogich i dostępnych muscle carów. Nie trzeba było ich modyfikować, bo były szybkie już po wyjeździe z fabryki. Hot rody stały się niszą. Ale szeroką i taką, która silnie wpłynęła na amerykańską kulturę masową.

Tego typu samochody są lubiane także w Australii i w Skandynawii.

Mowa zwłaszcza o rozkochanej w starej amerykańskiej motoryzacji Szwecji. W Polsce samochody typu hot rod są widywane sporadycznie, głównie przy okazji różnego rodzaju zlotów. Co nie znaczy, że nie da się tu żadnego kupić. Na Allegro trafiłem na egzemplarz podpisany jako „Standard Flying 12 Hot Rod na chodzie”.

Jest to projekt „w proszku”.

Hot-Rod-2

Powstał na bazie przedwojennego samochodu Standard Flying 12. To dość ciekawe, ponieważ większość aut typu hot rod została – z oczywistych względów – zbudowana na samochodach produkcji amerykańskiej. Tymczasem Standard to firma brytyjska. Działała do 1963 roku, zaś opisywany model wszedł na rynek w 1935 r. Egzemplarz, o którym mówimy, jest o rok młodszy. Ma kierownicę po „właściwej” stronie.

Pod maskę trafił tu silnik 4.0 V8.

Hot-Rod-5

Na tle niektórych projektów, wykorzystujących 5- czy nawet 7-litrowe motory, ten może wydawać się skromny. Ale to i tak potwornie wielki silnik, jak na samochód przedwojenny. Zestawiono ją z automatyczną skrzynią biegów. Zawieszenie i kilka podzespołów zaadaptowano z Jaguara. Nie ma się jednak co oszukiwać – taki wóz nie ma szans dobrze skręcać. Od zarania dziejów, hot rody służą do jazdy na wprost.

To nie jest gotowy hot rod, a raczej czyjeś marzenie o hot rodzie.

Hot-Rod-4

Właściciel zaznacza, że w aucie zamontowane zostały: „nowa przekładnia kierownicza listwowa do Hot Roda, układ wydechowy ze stali nierdzewnej, nowa rama podwozia i inne dodatki”. Auto „pali i jeździ”. Mimo tego, wystarczy spojrzeć na ten egzemplarz, by zobaczyć, że wymaga jeszcze wiele pracy, nim stanie się błyszczącym magnesem na spojrzenia osób odwiedzających zloty.

Jeśli chodzi o cenę, tego typu auta bardzo trudno jest wycenić. Nie ma cenników ani tabel określających, ile kosztują tak zmodyfikowane pojazdy zabytkowe. Nie da się też wycenić ich, dodając do siebie wartości poszczególnych zamontowanych części.

Wydaje mi się jednak, że obecna cena – 62 999 – jest przesadzona. Dla porównania, na popularnej Giełdzie Klasyków we wrześniu zeszłego roku wystawiono seryjnego Standarda Flying 12 z 1939 roku w bardzo dobrym stanie za 48 000 zł. Był to egzemplarz po renowacji, zarejestrowany na „żółte blachy”.

Oczywiście – nie miał pod maską silnika V8.

Hot-Rod-3

Ten hot rod trafi z pewnością do zupełnie innego klienta niż ten, który szuka aut przedwojennych w oryginalnym stanie. Tyle że ktoś, kto go kupi, musi najpierw sprawdzić, czy obecne prace zostały wykonane z głową, a później włożyć jeszcze w ten egzemplarz wiele czasu i pieniędzy, by go dokończyć. Sam remont karoserii może być studnią bez dna. Nie wystarczy włożyć wielki silnik do pordzewiałej, przedwojennej skorupy, by móc „wołać” za to ponad 60 tysięcy.

Ale może przy tym projekcie mógłby wykazać się Edd China? Tym razem miałby szansę naprawdę się popisać – a nie tylko wpasć „na gotowe”, jak w przypadku Golfa, którym ostatnio się zajął.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać