Jaki rodzaj bomby stworzyli Koreańczycy i co to właściwie oznacza dla świata?
Korea Północna przeprowadziła testy bomby wodorowej. Według różnych szacunków wybuch miał moc od 50 do nawet 100 kiloton trotylu. Jedno jest pewne - był znacznie potężniejszy niż podczas poprzednich prób.
Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna oficjalnie potwierdziła w niedzielę, że przeprowadziła testy bomby wodorowej. W zasadzie to tylko formalność, bo wybuch zarejestrowały sejsmografy w różnych zakątkach świata. Chińska agencja informacyjna Xinhua opublikowała na Twitterze wideo, na którym widać skutki wstrząsów w przygranicznym mieście Yanji. Magnituda wstrząsu miała wynosić nawet 6,3, a według źródeł w Seulu 5,7.
Korea Północna przeprowadziła szóstą próbę broni termojądrowej. Japończycy twierdzą, że test zaowocował wybuchem 10 razy silniejszym niż podczas próby z września 2016 r. Celem reżimu w Pjongjangu jest wykorzystanie głowic termojądrowych do uzbrojenia międzykontynentalnych pocisków balistycznych.
Jaki rodzaj bomby zbudowali Koreańczycy?
Bomba wodorowa nazywana jest również termojądrową. W przeciwieństwie do ładunków, jakie wybuchły w Hiroszimie czy Nagasaki, pierwszoplanowej roli nie odgrywa rozszczepienie atomów plutonu czy uranu. W bombie wodorowej następuje synteza termojądrowa. Jądra wodoru (lub ich izotopy) łączą się w jądra helu. W obu przypadkach wydzielane są znaczne ilości energii, ale to bomba wodorowa uznawana jest za bardziej niszczycielską.
Synteza termojądrowa zasila nasze Słońce. Jądra pierwiastków lżejszych zamieniają się w jądra pierwiastków cięższych. Słońce jest gwiazdą ciągu głównego i obecnie syntetyzuje wodór w hel. Energia w postaci ciepła i światła jest owocem tej reakcji.
Reakcja termojądrowa wymaga bardzo wysokich temperatur. Powód jest prosty - jądra atomowe mają dodatnie ładunki, zamiast więc się łączyć, odpychają się. Przy odpowiedniej temperaturze - w ogromnym uproszczeniu - nabierają one odpowiedniej prędkości, by zacząć się zderzać i mogła zajść fuzja.
Żeby jądra atomowe osiągnęły odpowiednią prędkość do zajścia syntezy termojądrowej, w bombach wodorowych wykorzystuje się materiał rozszczepialny. Koreańczycy przyznali, że ich ładunek miał mechanizm dwufazowy. Co to znaczy? Że do zainicjowania fuzji termojądrowej konieczna jest wcześniejsza reakcja łańcuchowa materiału rozszczepialnego. Najczęściej uranu i plutonu.
Po raz pierwszy bombę wodorową zdetonowali Amerykanie.
Działo się to 1 listopada 1952 r. na atolu Eniwetok na Oceanie Spokojnym. Siła wybuchu bomby Ivy Mike była równoważna 10,4 megatonom trotylu. Niecały rok później, w sierpniu 1953 r. test własnej bomby wodorowej przeprowadzili Rosjanie.
Najsilniejszy jak dotąd wybuch ładunku termojądrowego miał miejsce w 1962 r. Rosyjska bomba Car miała moc około 50 megaton trotylu. Została zrzucona przez rosyjski samolot Tu-95 nad wyspą Nowa Ziemia, zlokalizowaną na Oceanie Arktycznym. Wybuchła ona na wysokości około 4 km. Grzyb atomowy miał wysokość 60 km.
Jak mierzy się moc broni jądrowej i termojądrowej?
W przypadku broni jądrowej i termojądrowej stosuje się tak zwany równoważnik trotylowy. Dzięki niemu wylicza się, ile trotylu potrzeba, by osiągnąć równoważną ilość energii dla danego wybuchu jądrowego czy termojądrowego.
Bomby zrzucone na Hiroszimę i Nagasaki miały odpowiednio moc 16 kiloton trotylu i 22 kiloton. Podczas koreańskiego wybuchu wydzieliła się energia od 50-60 do nawet 100 kiloton, w zależności od szacunków. Czyli nawet 5 razy więcej niż w Nagasaki.
Co te liczby oznaczają? Dość sugestywnie pokazuje to strona Ground Zero. Poniżej zobaczyć możecie, co by się stało, gdyby na Warszawę spadła bomba o mocy 21 kiloton. Taka, jak w Nagasaki. Najciemniejsze koło pokazuje zasięg zniszczeń całkowitych. Nieco jaśniejszy obszar to strefa zniszczeń ciężkich, a najjaśniejszy, strefa zniszczeń średnich.
Dla porównania zobaczmy teraz, jakie skutki miałby wybuch bomby o mocy 400 kiloton trotylu. Takiej, jaka została zdetonowana przez Rosjan w 1953 r. Amerykanie nadali jej nazwę Joe 4.
Koreańczycy chcą uzbroić międzykontynentalne pociski balistyczne.
New York Times opublikował niedawno interesujący schemat potencjalnego zasięgu koreańskich rakiet. W 1984 r. pozostawała w nim duża część Japonii, północno-wschodnia część Chin i fragment terytorium Mongolii. W maju 2017 r. koreańskie rakiety miały teoretyczną możliwość osiągnięcia celów w Rosji, mniej więcej do wysokości gór Ural. W ich zasięgu mogłyby się znajdować: wschodnia część Indii i większość Azji Południowo-Wschodniej. W tym wariancie jednym z celów mogłaby być również wyspa Guam, będąca terytorium zależnym Stanów Zjednoczonych.
Amerykańska prasa przypomina jednak, że koreański program rakietowy, mimo wielu wcześniejszych porażek, rozwija się dość szybko. W lipcu tego roku przeprowadzono testy rakiety międzykontynentalnej, której trajektoria teoretycznie pozwalałaby na osiągnięcie Alaski.
Szacuje się, że KRLD dysponuje nawet tysiącem rakiet balistycznych. Większość z nich to pociski krótkiego zasięgu, maksymalnie 500 km. Źródła wywiadowcze donoszą, że trwają prace nad pociskami w zasięgu których może znaleźć się większość terytorium Stanów Zjednoczonych, ale też Londyn. Na szczęście powyższych wyliczeń nie potwierdziły jeszcze żadne zaobserwowane testy.
Droga do osiągnięcia gotowości bojowej przez koreańskie rakiety jest jeszcze długa. Niemniej, stojący na czele kraju Kim Dzong Un realizuje na tyle konsekwentnie swój plan, że źródła zbliżone do wywiadu sugerują, że wcześniejsze szacunki dotyczące tempa rozwoju koreańskiego programu rakietowego były zbyt konserwatywne.
Póki co zarówno przywódcy europejscy, jak i Amerykanie chcą zaostrzenia sankcji wobec KRLD. Znany z braku powściągliwości w wyrażaniu opinii Donald Trump, mówił na początku sierpnia, że odradza grożenie Stanom Zjednoczonym, bo Koreę Północną czeka ogień i furia, jakiej świat nie widział.