Dziękuję za ostatnie 6 lat, czyli wylogowałem się z mediów społecznościowych
Po sześciu latach przygody przyszła pora się pożegnać - zamknąłem konto na Twitterze. Dwa i pół roku po tym, jak zrobiłem to z samo z Facebookiem. Jak jest? Jednym słowem: polecam.
Z Facebookiem dałem sobie spokój na początku 2015 roku. Postanowiłem się wylogować, bo uznałem, że serwis niewiele mi daje, a bardzo dużo zabiera. Zabiera czas, a w zamian daje nieinteresujące i często nieaktualne wiadomości.
Konto na FB jest mi potrzebne do administrowania facebookową Stroną Spider’s Web, więc je zachowałem, ale prywatnie już go nie używam. Czasem odpiszę na jakąś wiadomość, którą zobaczę podczas pracy nad fanpage’em SW, ale to tyle. Nie przeglądam tablicy, nie udzielam się w komentarzach, nie sprawdzam powiadomień. Nie mam też aplikacji mobilnych Facebooka, co przekłada się na jeszcze jedną zaletę - smartfon wytrzymuje na jednym ładowaniu o kilka godzin dłużej.
Pod tekstem z 2015 roku - “Odstawiłem Facebooka – jestem czysty” - niektórzy pisali mi, że odejście z FB i jednoczesne zostawienie aktywnego konta można porównać do alkoholika, który nie pije, ale pod zlewem ma kilka butelek. No cóż… porównujcie to do czego chcecie, ale dla mnie liczy się jedno - efekty.
A efekty są takie, że po dwóch latach bez Facebooka mam znacznie więcej czasu na rzeczy ważne, a jednocześnie nie czuję, żeby cokolwiek mnie omijało.
Z Facebookiem się udało. Jak będzie z Twitterem?
Konto na Twitterze zawiesiłem kilka dni temu - zamknąłem je na kłódkę, skasowałem zdjęcia, usunąłem bio, itd. Po dłuższej chwili wahania zdecydowałem się również na usunięcie aplikacji mobilnej z telefonu. Aplikacji, która była dla mnie bardzo ważna, bo skrót do niej miałem w docku, żeby zawsze mieć do niej szybki dostęp.
Przez kilkanaście pierwszych godzin palec odruchowo szedł w miejsce, gdzie przez lata był Twitter - tymczasowo dałem tam aplikację galerii zdjęć, ponieważ tuż obok mam skrót do aparatu, dlatego takie ustawienie wydawało mi się logiczne.
I co to dało? Sporo dowiedziałem się o… sobie.
Gdy tylko miałem chwilę wolną, próbowałem włączyć Twittera.
Gdy tylko chwytałem telefon do ręki, aby sprawdzić powiadomienia, sprawdzałem je i… próbowałem włączyć Twittera.
Gdy tylko chwilę czekałem, aż ktoś odpisze mi na Slacku, to aby nie czekać bezczynnie… próbowałem włączyć Twittera.
Łapałem się na tym na każdym kroku. Kilka razy na godzinę, kilkanaście razy z samego rana i kilkadziesiąt razy w ciągu dnia.
Ten przypadkowy test i dziesiątki niepotrzebnych uruchomień galerii zdjęć pokazały mi, że jestem/byłem uzależniony. Wchodziłem na Twittera w każdej wolnej chwili. Czytałem i przewijałem ekran palcem jak w jakimś amoku. Niemal bezwiednie, niemal bez potrzeby. Siedziałem i przewijałem. Stałem i przewijałem. Leżałem i przewijałem. Szedłem i przewijałem. Jak jakieś bezmózgie zombie.
Moment, w którym zdałem sobie sprawę, że byłem/jestem uzależniony od Twittera, mocno mną wstrząsnął. Myślałem o sobie jako o człowieku, który ma kontrolę nad swoim życiem, a tu nagle się okazało, że jakaś aplikacja miała kontrolę nade mną. Niezwykle frapujące uczucie.
Dlatego zrobiłem małą zmianę - w miejsce, gdzie miałem wcześniej aplikację Twittera, a później przez chwilę aplikację Zdjęcia, ustawiłem skrót do aplikacji Feedly.
Powiedziałem sobie: chcesz o czymś czytać? To czytaj wiadomości z serwisów i blogów, które zdecydowałeś się obserwować.
W pewnym sensie na Twitterze robiłem też to samo - obserwowałem wiele serwisów newsowych i informacyjnych, ale nie tylko je. Znacznie więcej obserwowanych stanowiły konkretne osoby, a to oznaczało, że śledziłem nie tylko informacje i wiadomości, ale również opinie, długie rozmowy, krótkie pyskówki oraz prywatne zdjęcia. Czyli całą masę treści, które zabierały mi sporo czasu, a niewiele dawały w zamian. Zupełnie jak jakiś czas temu na Facebooku.
Co przelało czarę goryczy?
Od jakiegoś czasu Twitter zaczyna się bawić w Facebooka, a aplikacja proponuje coraz więcej treści, których użytkownik nie zamawiał. Taka zmiana nie była mi na rękę.
Twitter, w którym się zakochałem, podsyłał mi treści wyłącznie od osób, które zdecydowałem się obserwować.
Dzisiejszy Twitter notorycznie wpycha użytkownikowi wypowiedzi zupełnie obcych osób tylko dlatego, że ktoś z twitterowych znajomych je polubił. Sorry, ale mnie to nie interesuje.
Jak strasznie słabo działa to całe rekomendowanie polubionych tweetów zauważyłem dobitnie w ciągu kilkunastu ostatnich dni, kiedy to kilku obserwowanych przeze mnie twitterowiczów obchodziło urodziny. Solenizanci odbierali masę tweetów z życzeniami i oznaczali je serduszkami. Twitter uznał, że powinieniem przeczytać dziesiątki życzeń, które zaadresowano do różnych osób. A tak się złożyło, że ja miałem je w nosie.
Kumulacja twitterowych życzeń urodzinowych dla - tak naprawdę - często obcych osób, którymi uraczyła mnie aplikacja, otworzyła mi oczy na to, że na Twitterze sporo czasu tracę na czytaniu o totalnych pierdołach.
To pomogło podjąć decyzję o wylogowaniu.
Czy skasowałem konto?
Nie.
Czy skasuję konto?
Nie wiem. Na razie jest mi potrzebne, bo do kilku usług loguję się właśnie za jego pośrednictwem. Muszę to jakoś odkręcić.
Możliwe, że Twittera zostawię sobie do odczytu i będę zaglądał tylko na komputerze - w TweetDecku, w którym zarządzam twitterowym kontem Spider’s Web, mam włączoną kolumnę z obserwowanymi profilami przez moje prywatne konto. Na razie tam nie zaglądam.
Za główne źródła wiadomości służą mi teraz Feedly, Flipboard oraz reddit. I ten stan rzeczy bardzo mi się spodobał.