Sprawdziłem betę Call of Duty: WWII. Oto największe wady i zalety tej strzelaniny
Odpalam Call of Duty: WWII i mimowolnie wyszczerzam zęby. Ależ mi tego brakowało! Ależ tęskniłem za drugowojennym teatrem konfliktu! Chwilę potem mina mi rzednie, bo dostaję serię po plecach. Cóż... pewne rzeczy niestety się nie zmieniają.
Na serwerach Call of Duty: WWII spędziłem kilkanaście długich godzin. Tryb wieloosobowy znajduje się w stadium zamkniętej bety, którą ograłem na konsoli PlayStation 4. To była emocjonująca i niezwykle absorbująca przygoda, ale… wciąż nie jestem do końca kupiony. Dokonuję za to bilansu największych zalet i wad, abyście mogli mieć ogląd, czego spodziewać się w pełnej wersji gry:
Zaleta: Druga Wojna Światowa (duuh)
Koniec z odrzutowymi plecakami! Koniec z egzo-szkieletami! Koniec z mechanicznymi cyborgami biegającymi na czterech łapach. Call of Duty nareszcie zrywa z science-fiction, wracając do swoich korzeni. Otoczka Drugiej Wojny Światowej najzwyczajniej w świecie cieszy. Dźwięk wyrzucanego ładownika podczas przeładowania karabinu M1 Garand to najpiękniejsza melodia, jaką może sobie wymarzyć starszy fan sieciowych strzelanin.
Jestem przekonany, że drugowojenny teatr działań przyciągnie tych, którzy reagowali alergicznie na futurystyczne klimaty. Wojna aliantów oraz sił osi zatrzyma na serwerach takie osoby jak ja, które odbijały się od poprzednich części. Chociaż mechanika, tempo oraz rozmiar nowego CoD-a średnio mi odpowiadają, nieustannie gram dalej. Właśnie za sprawą otoczki Drugiej Wojny Światowej.
Wada: Druga Wojna Światowa
Wybór przedziału czasowego 1939 - 1945 to najlepsza możliwa decyzja. Inną kwestią jest jakość realizacji. Napiszę to z przykrością, ale Call of Duty: WWII nie jest tak klimatyczne oraz epickie jak dwa pierwsze CoD-y. Gdzieś uleciała ta otoczka męstwa, braterstwa oraz poświęcenia znana z Kompanii Braci czy Medal of Honor. Brakuje muzyki chwytającej za serce w menu, a także klimatycznego interfejsu.
Producenci Call of Duty: WWII podchodzą bardzo swobodnie do historycznej dokładności. Nie ma żadnego problemu, aby rozpocząć rozgrywkę jako czarnoskóry żołnierz Wermachtu o idealnie niemieckiej dykcji, z amerykańskim karabinem M1 Garand przy pasie. Naziści mogą przebierać wśród alianckiego wyposażenia, a Brytyjczycy i Jankesi korzystają z dobrodziejstw niemieckiej myśli zbrojeniowej. O wiele ciekawiej było w pierwszych odsłonach Call of Duty, gdzie alianci oraz siły osi mieli oddzielny arsenał.
Zaleta: Koniec z przeciwnikami odradzającymi się na plecach!
Poprzedni CoD miał notoryczne problemy z pozycjonowaniem punktów wskrzeszeń. Bywało, że system lokował nas dosłownie kilka metrów od przeciwnika. Ten oczywiście nie był świadomy, że wróg magicznie teleportuje się mu za plecy, z błogosławieństwem producentów. Było to niezwykle frustrujące. Mogłeś być najlepszy na serwerze, a i tak ktoś zawsze mógł posłać ci serię między łopatki.
Z wielkim, ale pozytywnym zdziwieniem muszę stwierdzić, że w becie Call of Duty: WWII nie ma tego problemu. Nigdy nie zdarzyło się, aby przeciwnik nagle wskoczył mi na plecy, dostając mnie na talerzu niczym przystawkę w ramach przeprosin za śmierć sprzed kilkunastu sekund. Bardzo, bardzo ważna zmiana na plus. Dzięki niej gra nie budzi już takiego poczucia niesprawiedliwości, losowości oraz bezsensowności.
Wada: Mapy mniejsze niż kiedykolwiek wcześniej
Pomimo ulepszonego systemu respawnów wciąż będziecie notorycznie obrywać po plecach. Wszystko ze względu na rozmiar map, które są tyciusieńkie. Byłem wręcz zszokowany, jak bardzo ograniczono powierzchnię sieciowych aren. Rodzi to bardzo, bardzo poważne konsekwencje, które dla jednych są zaletą, dla mnie gigantyczną wadą.
Im mniejsza mapa, tym bardziej musisz być mobilny. Stojąc w miejscu, przeciwnicy zawsze wejdą ci na plecy. CoD od wielu lat jest cyrkiem roztańczonych małp, które biegają zataczając koła, żonglując strefami odradzania. Liczyłem, że wraz z powrotem do Drugiej Wojny Światowej to się zmieni. Gdzieżby. Mapy są mniejsze niż kiedykolwiek, a w klasycznym trybie TDM mieści się maksymalnie 12 graczy. Poprawcie mnie, jeżeli się mylę, ale wydaje mi się, że pierwszy CoD z 2003 pozwalał na większe starcia.
Wada: Architektura map oraz zagospodarowanie przestrzenne
Mapy są mniejsze nie tylko pod względem powierzchni, ale również kondygnacji. Architekci poziomów robili wszystko, co możliwe, aby ograniczyć rolę snajperów i kamperów. Zapomnijcie o wygodnych gniazdach strzeleckich. Gdy gdzieś znalazłem już jakieś okno, to zaraz naprzeciwko niego wyrasta potężny komin. Byle tylko strzelec wyborowy nie miał zbyt wielkiego pola do popisu. Do tego każdy budynek i każde piętro ma przynajmniej dwa, jak nie trzy wejścia. Wszystko po to, aby napędzać dynamikę, mobilność i rotację graczy.
Chociaż na mapach zdarzają się wysokie budynki, architekci poziomów jasno dają do zrozumienia, że te pełnią rolę jedynie kosmetycznego ozdobnika. Wchodząc do dwupiętrowej kamienicy, od razu wita mnie blokada gruzu zastawiona na schodach. Żeby nie daj Boże ktoś się nie zasiedział na górze. Rozumiem, że przy maksymalnie 12 graczach na mapie mogłoby to spowodować pustki na głównym, rotacyjnym odcinku frontu.
Wada: Najlepsza snajperka? Karabin maszynowy. Najlepsza strzelba? Karabin maszynowy
Następstwem ciasnych map, kontaktowej walki, wielkiej rotacji oraz braku kondygnacji jest spłaszczenie uniwersalizmu broni. Strzelcy wyborowi oraz posiadacze strzelb to gatunek na wymarciu. Sam, biegając z karabinem M1 Garand, czułem się jak szalony wyrzutek.
W Call of Duty: WWII wszyscy biegają z niemieckim STG 44. Komplet dodatków, takich jak uchwyty, stabilizatory oraz celowniki, pozwala dostosować tę broń do krótszych i dłuższych dystansów. Z STG 44 można prowadzić pojedynki snajperskie, można biegać za miotaczami płomieni, a żaden dystans nie jest nam straszny. Miejsca, w których precyzja tego karabinu staje się niewystarczająca, mogę policzyć na palcach jednej dłoni.
Zaleta: Rozwój postaci i arsenału lepszy niż w Battlefield 1
Battlefield 1 to bardzo dobra gra z bardzo nudnym rozwojem postaci i jeszcze gorszym arsenałem zabójczych narzędzi. Awansowanie z poziomu na poziom nie przynosi tam prawie żadnej satysfakcji i nie oznacza niczego konkretnego. Zupełnie inaczej, niż w Call of Duty: WWII. Tutaj non stop coś się dzieje. Non stop coś odblokowujemy.
Poza ścieżką awansu żołnierza dochodzi ścieżka awansu dywizji (swojego rodzaju klasa postaci) oraz indywidualne poziomy każdej broni. Rozwój każdego z tych obszarów odbywa się równolegle i odblokowuje odmienną zawartość. Jestem wielkim zwolennikiem dostawania dodatkowych akcesoriów do broni, im częściej jej używasz. To satysfakcjonujący system, który usuwa niepotrzebny element losowości. Dzięki świadomości nagród na 12, 20 i 50 poziomie, wbijanie rang ma sens. No i oczywiście wciąga.
Zaleta: Tryb Wojny
Pewną namiastką wojny totalnej, odskocznią od ciasnych map i walki w zwarciu jest nowy tryb Wojna. Ten polega na realizowaniu podzielonego na etapy scenariusza. Jedna drużyna atakuje, druga się broni. Linia frontu przesuwa się w jedną lub drugą stronę, a w zależności od aktualnego etapu gracze muszą realizować inne zadania. Raz jest to obrona/wysadzenie magazynu z amunicją, kiedy indziej budowa mostu/obrona rzeki.
W nowym trybie licznik zabójstw i śmierci ma drugorzędne znaczenie. Najważniejsze jest realizowanie celów. Co świetne, scenariusz stawia graczy w nietypowych sytuacjach, podczas których wcześniej marginalizowane bronie, jak strzelby czy karabiny snajperskie, nareszcie nabierają zastosowania. To naprawdę udana odskocznia od klasycznych trybów. Dowód, że Call of Duty: WWII jest czymś więcej, niż tylko drugowojennym modem do poprzedniej odsłony gry.