Lekkoatleci chcieliby być jak Lewandowski. Ale nie są. Więc wylała się fala żalu i pretensji
Jeśli polscy lekkoatleci utrzymają to tempo wylewania żalu i pretensji w mediach społecznościowych, to niech lepiej uważają, bo... większość Polaków na Igrzyskach w Rio będzie kibicowała sportowcom z Islandii.
Że kocham piłkę nożną to pewnie wiecie, a prywatnie jeżdżę na nartach, jestem trenerem Pokemon, no i lubię sobie od czasu do czasu zawędrować na basen (niestety mój dietetyk upiera się, że przez system "to teraz pizza i whiskey w nagrodę" nigdy nie będę chudy). Generalnie może nie wyglądam, ale lubię sport. Raz na dwa lata zdarza mi się też rzucić okiem na Igrzyska Olimpijskie, choć nie aspiruję w tej materii ani do miana znawcy, ani nawet poczciwego "Janusza". Nawet nie będę udawać, że rzucanie młotem (choćby złote) wzbudza we mnie jakiekolwiek emocje. Zawsze staram się kibicować oczywiście Polakom, choć moją sympatię można też stracić, tak się stało na przykład w tenisie męskim i żeńskim, gdzie pomimo polskich obowiązków, zwykle jakoś tak dziwnym trafem sympatyzuję z rywalami Isi i Jerzyka.
Poważnie zirytował mnie wczoraj wywiad z niejakim Adamem Kszczotem. Piszę niejakim z premedytacją, choć prawdą jest również, że nigdy wcześniej o nim nie słyszałem. Sportowiec jest, jak się okazuje, lekkoatletą, a parę razy był nawet Mistrzem Europy - poważna rzecz, chapeau bas - w biegu na 800 metrów. Jak już wspomniałem, nie interesuję się przesadnie ani ja, ani nikt z kręgu moich znajomych, tego typu dyscyplinami, tym niemniej osiągnięcia na bieżni oczywiście budzą moje uznanie. Złoty medal to złoty medal.
Niestety to chyba ostatnia dobra rzecz, którą w ostatnich godzinach mógłbym powiedzieć na temat (niejakiego) Adama Kszczota. A w każdym razie bardzo zdenerwowały mnie słowa, które wypowiedział w rozmowie z dziennikarzem Gazety Wyborczej:
Nie chcę się tu wdawać w przesadną dyskusję na temat tego czy trudniejszym sportem jest bieg na 800 metrów, czy też jednak bieganie średnio 10 kilometrów przez 90 minut w taki sposób, by balonik częściej był na połowie przeciwnika. Nie jestem też pewien czy naprawdę trudniejszy jest sport, który uprawia tysiąc osób na całym świecie czy jednak trudniej być w skali globalnej wybitnym w sporcie, który uprawia tysiąc osób... tylko na dowolnym z milionów osiedli. Myślę, że Jose Mourinho, Carlo Ancelotti czy nawet Adam Nawałka, profesjonalni skauci, eksperci ze stron takich jak Zonalmarking również dorzuciliby do tej dyskusji swoje trzy grosze, ale i one nie mają tutaj znaczenia.
Istotny jest natomiast ten niesmaczny trend, ponieważ (niejaki) Adam Kszczot w zasadzie jedynie wtórował (niejakiemu) Marcinowi Lewandowskiemu (jak sobie później doczytałem - również Mistrzowi Europy, chapeau bas), który pisał na Facebooku w trakcie Euro 2016:
Szanowni Panowie, przy całej sympatii i uznaniu do dokonań...
Ludzi nie można zmusić do tego, by nas podziwiali. Uwarunkowania kulturalne w Polsce są takie, jakie są - lekkoatletyka rzeczywiście nie cieszy się u nas dużą popularnością. Sami wybraliście sobie dyscypliny, które prawie nikogo nie obchodzą. Czy zawodowy brydżysta z sukcesami, o którym słyszało 40 innych osób grających w brydża też powinien z tego tytułu szukać pocieszenia na Facebooku?
Obwinianie mediów za ten fakt jest nie do końca słuszne. A może chcielibyście Panowie przywiązywać ludzi siłą przed telewizorami? Troszkę już w tych mediach pracuję, poznałem je z perspektywy twórcy, jak i wydawcy, więc wiem, że na widzach i czytelnikach nie da się wymusić zainteresowania tematem. Jest dokładnie odwrotnie - piszemy o tych tematach, o których chcą czytać. Nigdy w drugą stronę.
Jestem w stanie zrozumieć frustrację, gdy Michał Pazdan w dwa tygodnie staje się popularny niczym Coca Cola, a Robert Lewandowski zarabia rocznie tyle, co niejedno giełdowe przedsiębiorstwo. Ale to nie jest tak, że z powodu tego, że biegacie - nawet jeśli robicie to najlepiej w Europie - cokolwiek ze strony mediów, widzów i kibiców Wam się należy.
Czy Wasze bieganie jest ważniejsze od żołnierzy, którzy realizują rozmaite misje za granicami kraju (i także robią to dla Polski)? Czy Wasze bieganie jest ważniejsze od codziennej pracy nauczyciela, który w coraz trudniejszych warunkach stara się coś wlać w młode, niechłonne rozumy (i robi to także dla Polski)? A może Wasze bieganie jest ważniejsze niż lekarze, którzy ratują życia podatników (więc czynią to dla Polski)?
Czemu pracowita urzędniczka ZUS-u nie lamentuje na Facebooku, że z tytułu wykonywanej przez niej pracy (w tym przemielonej dla danej placówki rekordowej sterty makulatury) ludzie nie wkładają sobie chorągiewek w samochody? Czemu znany polityk nie domaga się popularności i kultu godnego nawet przeciętnych piłkarzy, bo w minionym tygodniu załatwił geopolityczny twist, który ustawi nas na długie lata?
Powodów jest kilka, przede wszystkim jednak - to głupie i nie wypada. To prawda, że czasem popularność zyskują osoby, którym kompletnie się ona nie należy, z kolei prawdziwa cnota przez cały czas poci się w cieniu. Ale też nikt nie może być sędzią we własnej sprawie, a telewidzowie i czytelnicy wypowiadają się dość jasno - oglądanie, jak biegacie, nie wzbudza w nas emocji.
Jest jeszcze jedna kwestia. Żaden sport nie jest aż tak niszowy, żeby charyzmatyczny czempion z prawdziwego zdarzenia nie był w stanie zarazić nim Polaków. Skoro Adam Małysz, mistrz nad mistrzami, był w stanie wnieść do naszych domów tak niedorzeczną w sumie dyscyplinę jak skoki narciarskie, to wszystkie jest możliwe, o ile tylko zostanie się sportowcem właściwego formatu. Małysza pokochaliśmy za emocje i dominację, której w tej skali nie dał nam chyba nikt inny w jakiejkolwiek dyscyplinie. Ale kochaliśmy go też za... niespotykaną skromność.