Euro 2016 - dzień #4. Czy Courtois zatrzymałby Del Piero? I czy Kapustki będą większe od Lewandowskich?
Mógłbym. Na pewno mógłbym nie raz zapłakać na meczu Interu Mediolan czy Reprezentacji Polski, ale tylko raz zdarzyło mi się po meczu piłki nożnej zalewać rzewnymi łzami - Francja-Włochy, finał Euro 2000.
Włochy, którym zresztą kibicowałem od samego początku, były rewelacją turnieju. Może nie aż taką jak Portugalia, w końcu każdy spodziewał się po przybyszach z Półwyspu Apenińskiego wysokiej jakości, ale półfinał z Holandią stał się jednym z moich ulubionych meczów w historii piłki nożnej w ogóle. Zakochałem się wtedy w Francesco Toldo, który zupełnie przypadkiem zastąpił kontuzjowanego Buffona i potwierdził pogłoski o nadludzkiej klasie włoskich golkiperów. Dudek Dance z późniejszego finału Ligi Mistrzów to było małe piwo w porównaniu z tym, jak Toldo bronił karne, a egzekwować miał kto - tamta Holandia to czasy Stama, de Boerów, Seedorfa, Davisa, Overmarsa, Bergkampa czy Kluiverta (choć nie dam sobie w tym momencie uciąć głowy czy cała paczka pojechała na turniej).
W finale też wszystko szło zgodnie z planem, niestety w 94. minucie spotkania Francuzi już w drugim turnieju z rzędu pokrzyżowali moim ulubieńcom szyki (wcześniej bezlitośnie dobili Brazylię z Ronaldo w składzie).
To pokolenie włoskich gigantów, idoli mojego dzieciństwa, swoim ostatnim tchnieniem zrewanżowało się Francuzom w 2006 roku - nawet z nawiązką, sięgając po Mistrzostwo Świata. Niemałą rolę w ostatecznym tryumfie odegrał wtedy Marco Materazzi prezentujący kwintesencję boiskowego sprytu, z którego było znane tamte pokolenie Włochów - a za co później tak bardzo ukochał obrońcę Interu Mediolan Jose Mourinho, choć piłkarskimi umiejętnościami z racji wieku zdecydowanie odstawał już od zdobywcy klubowego Pucharu Europy 2010.
Wiele czynników miało na to wpływ, na pewno metryka, gospodarcza zapaść Włoch, Calciopoli, ale po 2006 roku włoska piłka klubowa i reprezentacyjna znalazły się w kryzysie. Wytrawnych taktyków, wspaniałych techników, najlepszych napastników w całej Europie zaczynali zastępować piłkarscy przeciętniacy i to najczęściej z klubów z zaplecza samej ligi włoskiej. Prym w lidze zaczął wieść jak zawsze argentyńsko-brazylijsko-międzynarodowy Internazionale, ścigająca się z nim Roma wcale nie była pod tym względem wiele lepsza, reprezentanci Włoch nagle - zamiast tradycyjnie z najmocniejszych klubów Włoch i Europy (co przez długi czas było pojęciem tożsamym) zaczęli wywodzić się z Sampdorii, Udinese czy Palermo. Tendencja ta w ograniczonym zakresie trwa niestety do dziś.
Regres był zauważalny i bolesny, cyników boiskowych zastąpiły gapy, wirtuozów - fajtłapy, taktyków - dzieci we mgle.
Nie pomagał dyrygujący tym wszystkim komandor w postaci Andrei Pirlo czy będący zawsze na posterunku Gianluigi Buffon. Po przejściu z Milanu do Juventusu Pirlo przeżył jednak drugą młodość i stała się rzecz niesamowita. Włosi dobrnęli aż do finału Euro 2012, zupełnie nieoczekiwanie. Pirlo reżyserował jakby miało nie być jutra, a Mario Balotelli, choć w międzyczasie przepadł bez śladu gdzieś w Krakowie, postanowił udowodnić kibicom na całym świecie, że jest nie tylko idiotą. To był jak dotąd najlepszy miesiąc jego kariery i obawiam się, że tak już zostanie.
Finał Euro 2012 wskazał jednak jak dobitna była różnica klas i poziomów pomiędzy aktualnie mistrzowską Hiszpanią (choć pomimo zdobycia 4 bramek grającą chyba najmniej atrakcyjną piłkę od czasów Grecji), a Włochami, którzy niespodziewanie zaszli tak daleko w turnieju, nie posiadając argumentów sportowych ani piłkarskich.
Ja zawsze mam ten problem z Włochami, że choć do wielu z ich obecnych piłkarzy nie pałam sympatią, czasem wręcz darzę ich ostentacyjną niechęcią, to jednak kiedy już rozlegnie się ten pierwszy gwizdek - mimo zapowiedzi - po prostu nie potrafię im nie kibicować. Choć patrząc na dzisiejszą kadrę przychodzi mi do głowy tylko jedno określenie: przeciętniactwo. Po cichu powtarzam sobie, że tym ostatnim argumentem, który jeszcze trzyma mnie przy Włochach jest Gigi Buffon. I kiedy gwiazdor znienawidzonego przecież rywala Interu w końcu zakończy karierę zostanę zwolniony z raz danego drużynie Italii słowa.
Na drugim biegunie zagra dziś Belgia warta - według serwisu Transfermarkt - ponad dwukrotnie więcej niż Włosi.
Kiedy Włosi w 2006 roku świętowali wygranie Mundialu, najbardziej rozpoznawalnym piłkarzem Belgów był Emile Mpenza, którego prawdopodobnie i tak nie kojarzycie.
Niesamowita jest ta siła pokoleń w piłce nożnej. Wiecie, że kiedyś strach wszystkich w Europie wzbudzali Węgrzy, których cała 23-osobowa kadra jest warta mniej niż lewa noga Roberta Lewandowskiego?
I kiedy tak patrzę na młodego Zielińskiego, Kapustkę, ledwie 22-letniego Milika, tak sobie myślę, że po 30 chudych latach nawet w Polsce mamy w końcu szansę zbudować mocną reprezentację. I - kto by jeszcze cztery lata temu ośmielił się tak pomyśleć - być może "trio z Borussii" wcale nie było najlepszym, co mogło się nam przydarzyć, a jedynie fundamentem pod sukcesy w przyszłości. Jeszcze 6 lat temu nikt nawet nie patrzył w kierunku Polski, dziś dzięki Błaszczykowskiemu, Piszczkowi i Lewandowskiemu młodzi Polacy są uważnie obserwowani przez globalnych skautów, a ich wyceny od razu podawane są w grubych milionach euro.
Jest jeszcze jedna rzecz, o której warto pamiętać w kontekście reprezentacji.
Zmieniają się pokolenia, ale - co zadziwiające - zdecydowanie trudniej zmienić DNA drużyny. I tak jak momentami znakomita kadrowo reprezentacja Polski nadal ma dość poważny problem mentalny troszkę zahukanej drużyny, z podobnymi problemami w swojej głowie mierzą się cały czas niewątpliwie jeszcze bardziej uzdolnieni Belgowie. Z kolei niezależnie od tego jak bardzo niezdolni piłkarze przywdziewaliby koszulkę Squadra Azzurra, to i tak nie ma znaczenia, gdyż od czasu do czasu gdzieś tam w ich genach uaktywnia się instynkt boiskowych spryciarzy. Widzieliśmy go w szczególności na Euro 2012 i dziś powinna na niego uważać Belgia.