10 lat temu TVP pokazała najlepszy serial w historii. Oto 5 cech, za które uwielbiam LOST: Zagubieni
Wczoraj minęło 10 lat od kiedy stacja TVP1 pokazała pierwszy odcinek serialu LOST: Zagubieni. Po 6 sezonach, które kompletnie wbiły mnie w fotel i tydzień po tygodniu przenosiły na nieznaną wyspę nadal nie mogę zapomnieć o Jacku, Locku i spółce.
Zagubieni to jedna z tych niewielu rzeczy za które Telewizji Polskiej jestem bardzo wdzięczny, a oto (niepełna) lista rzeczy, za które twórców - Jeffreya Abramsa, Damona Lindelofa, Carltona Cuse'a - wynoszę pod niebiosa.
Rozmach rodem z Hollywood
Weekend zaczynał się w czwartek, nieco po godzinie 20-tej, kiedy w telewizji pojawiła się nieznana wcześniej nad Wisłą forma. Niby jest to serial, ale zrealizowany z rozmachem, który przyćmiewał nawet niektóre hollywoodzkie produkcje.
Do dziś pamiętam niezrównany, dwuodcinkowy pilot, którego żaden z dotychczasowych seriali nie pobił. Kosztował on stację ABC 14 mln dol. W rodzime kinematografii droższy jest tylko wielce drogi sercu rodaków obraz Quo vadis.
Zagadki i cliffhangery
Czy Ben mówi prawdę, czy manipuluje? Czym jest Wyspa? Czym jest Czarny Dym? Kate wybierze Jacka czy Sawera? To ostatnie to oczywiście żart.
Każdy odcinek przynosił coraz to nowe pytania, zostawiając widza samego w gęstej jak mleko mgle. Dziś takich seriali już nie ma…
Przypomnijcie sobie tylko moment kiedy zdenerwowany Lock pod osłoną nocy wybrał się do włazu, aby tam szukać sensu dla swojej egzystencji na wyspie. W ostatniej scenie odcinka ktoś/coś zaczęło do niego świecić z dołu. Po co? Otwierać właz i ryzykować? A kto go tu w ogóle zostawił?
Coraz to nowe koła napędowe
Przez pierwsze dwa sezony byli to tajemniczy Inni, później zbliżanie się do wydostania się z Wyspy i Dharma, Frachtowiec, Futurospekcje i przenosiny w czasie.
Każdy nowy sezon zaskakiwał odjechanymi pomysłami na świetne wykorzystanie pomysłowych motywów, które nie pozwalały się nudzić, ani przez sekundę.
Niesamowita obsada
To, że aktorzy stają się więźniami jednej roli może świadczyć, że grają zwyczajnie słabo, albo, że tak dobrze zagrali jedną postać, że w oczach widzów już na zawsze nią pozostaną.
Matthew Fox to Dr Jack Shephard, a Terry O'Quinn to John Locke. Szkoda, że tylko Evangeline Lilly “udało się wybić” (oglądać ją mogliśmy choćby w najnowszym Hobbicie).
Zakończenie
Aby nie zdradzać fabularnych smaczków… Są dwa typy zakończeń: a) wyjaśniają wszystko i nie pozostawiają czytelnikowi wolnej ręki do interpretacji; i b) otwarte, po których jeszcze wiele się zdarzyć może.
Wolę te drugie, bo nie zabijają w nas twórczej inwencji do samodzielnego tłumaczenia sobie, gdzie też mogli na końcu znaleźć się bohaterowie.
Co sprawiło, że Zagubieni stracili dużą część fanów?
Najczęściej powtarzanym zarzutem jest zagmatwanie scenariusza. Scenarzyści wprowadzali do gry – już nie tylko na wyspę, ale i na okręt i do świata zewnętrznego – nowe postaci, mieszali linie czasu i przerzucali się wspomnieniami i przebłyskami przyszłości.
Dla wielu było tego za dużo, ale ja lubowałem się w roztrząsaniu zagadek i nawiązaniach do kultury popularnej, ale i „poważnej nauki”. Na bieżąco śledziłem doniesienia z planu i razem z innymi fanami przewidywałem co scenarzyści mogą zaserwować w kolejnym epizodzie.
Z perspektywy czasu widzę, że Zagubieni, a także Prison Break, czy późniejsze Heroes, pokazały Polakom, że serial nie musi być kręconą w kartonowym pudle operą mydlaną, a opowieścią doskonalszą w formie od filmu.
Dzisiejsze „serialowe żniwa” z nowymi produkcjami pokroju Narcos czy Mr. Robot pokazują, że kierunek obrany przez branżę rozrywkową jeszcze nie zaczął zjadać swoich dzieci, jak to zwykle czyni rewolucji.
Tak, Zagubieni byli dla mnie rewolucją.