REKLAMA

Sprawdziłem nowe Zdjęcia Google. To świetne narzędzie z jedną pokaźną wadą

Zaprezentowana wczoraj podczas Google I/O nowa aplikacja Zdjęcia w pierwszej chwili wydawała się ideałem. Nowy przemyślany interfejs, wyszukiwarka i przede wszystkim darmowa nielimitowana przestrzeń na zdjęcia i filmy – to najważniejsze plusy dodatnie. Jak zwykle w praniu wyszło jednak kilka plusów ujemnych. Oraz Google Plus(ów).

Sprawdziłem nowe Zdjęcia Google. To świetne narzędzie z jedną pokaźną wadą
REKLAMA
REKLAMA

Zacznijmy od początku. Google należą się duże brawa za udostępnienie nowej aplikacji właściwie od razu po wczorajszej konferencji. Aplikacje na Androida i iOS pojawiły się już po chwili, zaś na nową webową odsłonę Zdjęć Google musiałem poczekać do godziny 23. Mimo wszystko, czapki z głów. Wszystko działa i jest dostępne w języku polskim.

Dlaczego dyskwalifikacja?

Po instalacji aplikacji zobaczyłem ładnie animowany tutorial, który oprowadził mnie po najważniejszych funkcjach i zmianach. Następnie przyszedł czas decyzji. Aplikacja pyta o rozmiar przesyłanych zdjęć i filmów. Do wyboru mam wysoką jakość z nielimitowanym miejscem lub oryginalne pliki, ale z ograniczeniem do 17 GB współdzielonym z innymi plikami na Dysku Google oraz z Gmailem.

W głowie zaświeciła mi się czerwona lampka, i jak się okazało, słusznie. Rzut oka na warunki korzystania z aplikacji zdradził plan Google’a. Owszem, każdy użytkownik dostaje nielimitowaną przestrzeń na zdjęcia o rozdzielczości do 16 Mpix i na filmy Full HD. Tyle tylko, że wszystkie materiały są kompresowane! Oryginalne pliki są przechowywane tylko w limitowanym (w domyśle: płatnym) planie.

Dla porównania, Flickr oferuje 1 TB przestrzeni na filmy i zdjęcia. Granica między nielimitowanym miejscem, a jednym terabajtem jest w praktyce iluzoryczna, bo większość użytkowników nie zapełni nawet ułamka tej przestrzeni.

Różnica między tymi serwisami jest jednak zasadnicza. Flickr w darmowej wersji nie kompresuje materiałów, co potwierdziłem prostym testem. Wrzuciłem to samo zdjęcie w pełnej rozdzielczości, o wadze 6,52 MB, na Flickra i na Zdjęcia Google. Następnie pobrałem tę fotografię z obu serwisów. Efekt? Zdjęcie z Flickra miało nadal 6,52 MB, a zdjęcie z serwisu Google’a jedynie 3,58 MB. Kompresja zjada więc prawie połowę danych! Małym minusem Flickra jest fakt, że zmienia on nazwę pliku podczas pobierania zdjęcia. Zdjęcia Google tego nie robią.

Nie oznacza to jednak, że Zdjęcia Google nie mają plusów. Wręcz przeciwnie

Nowe aplikacje Zdjęć są naprawdę świetne, zarówno w wydaniu na Androida jak i na iOS. Co więcej, w przypadku Androida mogę wybrać foldery do synchronizacji, a więc do Zdjęć Google mogą się automatycznie dodawać screenshoty, fotki wysłane w Messengerze, czy te obrobione w VSCO. Mało tego – synchronizacja działa między systemami, więc mamy tu fantastyczny pomost miedzy Androidem i iOS! Trzeba jednak uczciwie przyznać, że aplikacje Flickra również umożliwiają międzysystemową synchronizację.

W efekcie mój wybór jest następujący – Zdjęcia Google doskonale sprawdzą się w roli backupu wszystkich zdjęć znajdujących się na moim telefonie (nie tylko tych wykonanych aparatem). Wygodny podgląd na komputerze i iPadzie to naprawdę wielka zaleta.

Tyle tylko, że kompresja sprawia, że w serwisie Google’a nie będę przechowywał zdjęć zrobionych tym „dużym” aparatem. Nie po to inwestuję niemałe kwoty w dobry korpus i jeszcze lepszy obiektyw, żeby Google zjadało mi na dzień dobry połowę jakości! Wybrane zdjęcia z „dużego” aparatu nadal będę synchronizował z Flickrem. Wam również to polecam, bo nawet w przypadku zwykłych wakacyjnych zdjęć z kompaktu, szkoda tracić detale i jakość.

Osobliwe dodatki

Nowości w aplikacjach jest naprawdę sporo. W sytuacji kiedy aplikacje są darmowe, nie ma większego sensu, bym je opisywał – każdy zainteresowany może je sprawdzić sam. Jest jednak kilka kwestii, które wymagają omówienia.

ipad

Po kilkudziesięciu minutach zabawy z aplikacją nadal nie rozgryzłem Asystenta. To nowa funkcja, która podpowiada, co można zrobić ze zdjęciami. Sugestie pojawiają się na kartach podobnych do tych z Google Now. Asystent może podpowiedzieć, by utworzyć folder, kolaż, albo nałożyć efekt.

Niezrozumiałą dla mnie opcją są powiadomienia Asystenta, które są domyślnie włączone (na szczęście można je wyłączyć!). Smartfon wibruje i pika, bo aplikacja Zdjęć Google wysyła mi powiadomienie, że wymyśliła „nowe stylizowane zdjęcie”. Jednym kliknięciem mogę je zaakceptować. Nie rozumiem kryterium doboru zarówno zdjęć do obróbki, jak i sugerowanych efektów. Wygląda to bardzo przypadkowo, a powiadomienia są zwyczajnie irytujące.

Z kolei webowa odsłona Zdjęć Google bardzo przypomina obcowanie z aplikacją tabletową. Wszystkie elementy interfejsu są duże i rozlokowane w sposób charakterystyczny dla aplikacji mobilnych. Najbardziej widać to na przykładzie menu ustawień, gdzie przełączniki są wyciągnięte żywcem z Androida Lollipop. Generalnie widać, że aplikacja ma być możliwie najprostsza w obsłudze.

zdjecia-google-3

Autonomia?

Przed premierą aplikacji Google Zdjęcia mówiło się o tym, że będzie ona odcięta od serwisu Google+. I faktycznie - choć na początku pojawiały się drobne błędy, to ostatecznie zdjęcia nie synchronizują się z Google+, niezależnie od tego, czy pochodzą z aplikacji mobilnej czy webowej. Z kolei po wybraniu zakładki „Zdjęcia” w serwisie Google+ jesteśmy przenoszeni na nową stronę photos.google.com i dostajemy następującą informację:

REKLAMA

To krok w dobrą stronę, bo Google w końcu chce zrobić porządek ze swoimi usługami fotograficznymi. Mimo wszystko nadal nie jest idealnie. Nadal mamy Dysk Google, mamy albumy w Google+, a w końcu mamy nowe Zdjęcia Google. Autonomia tych ostatnich jest jednak wyraźnie zaznaczona.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA