Jak tak dalej pójdzie, to 2015 może być rokiem początku końca Twittera
Jeśli miałbym wymienić coś, co może być uznane za mój nałóg to bez wahania wskazałbym jeden serwis społecznościowy - Twitter. Poświęcam mu masę czasu. To moje główne źródło informacji. I obawiam się, że w tym roku będę musiał poszukać dla niego alternatywy.
Z Twitterem dzieje się coś niedobrego. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że ten rok będzie dla tego serwisu bardzo ciężki, a jeszcze cięższy dla jego najbardziej zaangażowanych użytkowników, czyli osób takich jak ja. Obawiam się, że nad nami zbierają się czarne chmury.
Straszliwym kataklizmem, który, jak się teraz wydaje, nieuchronnie nadciąga jest wprowadzenie algorytmu treści.
Zapowiedział go otwarcie nie kto inny jak główny spec od księgowości i zarabiania w Twitterze. No bo któż inny mógłby ogłosić, że „ćwierkacz” pójdzie w ślady Facebooka tylko, i aż, po to, żeby zwiększyć strumień pieniędzy płynący od reklamodawców kosztem doświadczenia użytkowników? To musiał być CFO.
Algorytm treści na Twitterze to dla tego serwisu samobójstwo.
Z jednego prostego powodu: jego brak sprawia, że to medium jest tak angażujące i wciągające. Nie wierzycie? Cóż, są na to naukowe dowody. Twitter jest dzisiaj w tym miejscu, w którym jest właśnie dlatego, że zapewnia swoim użytkownikom newsfeed, który nie jest dyktowany reklamowym algorytmem, lecz aktywnością użytkowników.
Oczywiście, Twitter mógłby jeszcze lepiej realizować swoją podstawową usługę. Natywne aplikacje na różne systemy i wersja webowa, moim zdaniem, powinny działać tak jak Tweetbot na iOS czy Talon na Androidzie - wyświetlać tweety w odwrotnej chronologii i to od miejsca, w którym skończyło się przeglądanie strumienia wiadomości. To najlepszy sposób konsumpcji tego medium, ponieważ dzięki niemu mam pewność, że nic ważnego mi nie umknie.
A jeśli Twitter wprowadzi algorytm wzorem edge ranka znanego z Facebooka i „zabije” API dla aplikacji, które nie będą go stosować to ja już nie będę widział sensu w korzystaniu z tego serwisu.
Jednakże, algorytm to nie jedyny kataklizm nadciągający w tym roku w stronę „ćwierkacza”. Drugi jest równie, albo i bardziej, złowieszczy. Imię jego to wściekli inwestorzy.
Zresztą to właśnie oni są odpowiedzialni za ten pierwszy kataklizm. Bo to przecież, aby zaspokoić ich oczekiwania menedżerowie Twittera zarządzili rozwój prac nad algorytmem treści.
Ale to tylko część zamieszania jakie będą wprowadzać w firmie w 2015 roku. Ot, spójrzmy chociażby na globalną ekspansję serwisu. Od jakiegoś czasu tajemnicą poliszynela jest to, że Twitter przestał już tak szybko zdobywać nowych użytkowników jak kiedyś. Dawniej był jedyną znaczącą alternatywą dla Facebooka, ale teraz konkurencja się poszerzyła. Instagram zaczyna być źródłem nie tylko celebryckich czy znajomkowych selfie, ale także kopalnią informacji. A wiedzę o tym, co dzieje się u znajomych pozyskujemy ze Snapchata.
Skoro trudniej jest walczyć o nowych użytkowników to zawsze można spróbować zawalczyć o reklamodawców. Przecież tego chcą wściekli inwestorzy, prawda? No to poszukajmy reklamowych dolarów na rynkach, której do tej pory były traktowane po macoszemu, czyli np. w Polsce, albo tam, gdzie inni będą w tej chwili bali się angażować ze względów wizerunkowych i politycznych, czyli w Rosji. Excel musi się zgadzać, a ewentualne kwestie związane z cenzurą i złą prasą jakoś się załatwi.
Pytanie tylko, czy to wystarczy, żeby zadowolić wściekłych inwestorów? Obawiam się, że nie.
No bo jak inwestorzy mają nie być wściekli skoro prezes firmy na nieco ponad rok po wejściu spółki na giełdę zaczyna sprzedawać należące do niego akcje, choć zarzekał się, że ani on, ani nikt z jego najbliższych nie będzie tego robił?
Z drugiej strony, nie ma się co dziwić Dickowi Costolo. Kurs akcji Twittera wydaje się znajdować na równi pochyłej. Też bym sprzedał swoje akcje, jakbym jakieś posiadał. Ale ja nie jestem prezesem tej firmy. Jeśli ja sprzedałbym swoje udziały w spółce, bo dokładnie tym jest sprzedaż akcji należących do Costolo, to pies z kulawą nogą by się tym nie zainteresował. Lecz jak robi to prezes Twittera to sygnał jest wyraźny - szef przestał wierzyć w zarządzaną przez siebie organizację.
Do czego to może doprowadzić? Pewnie do tego, że w 2015 roku zmieni się CEO Twittera. Może na lepsze, ale raczej na gorsze. Nie wyobrażam sobie, żeby następcą Costolo nie został ktoś, kto zostanie zmuszony przez inwestorów do przyspieszenia wdrażania takich rozwiązań, które sprawią, że Twitter będzie generował jeszcze więcej przychodów, jeszcze szybciej, tak, aby w końcu zacząć przynosić zyski.
A to oznacza tylko jedno - wprowadzenie jak najszybciej algorytmu treści i rozwój „komercyjnej” działalności Twittera, co może odbić się negatywnie na doświadczeniach użytkowników.
Jaki będzie tego skutek uboczny? Nie trzeba być geniuszem, żeby zauważyć, że część użytkowników sprawę zlekceważy. Ale nie ci najbardziej aktywni. O nie. My podziękujemy Twitterowi za współpracę, ponieważ zginie to, co w nim kochamy. Poszukamy alternatyw. Gdzie? Jeszcze nie wiem.
W każdym razie, nadciągające kataklizmy sprawią, że w 2015 roku Twitter zmieni się. I to bardzo. Może nawet nie zmieni się sama usługa, ale także struktura właścicielska firmy? Już pojawiają się głosy, że spółka powinna zostać wystawiona na sprzedaż i przejęta przez jakiegoś innego dużego gracza.
Mark Zuckerberg podobno już kiedyś chciał kupić Twittera, ale nic z tego nie wyszło. Kto wie jak będzie w 2015 roku? Nie zdziwię się jak do takiej transakcji dojdzie, ale jej finalizację będę już obserwował jako były użytkownik Twittera.
*Grafiki pochodzą z serwisu Shutterstock.