Ogrodnik January: Moda na fitness? Akurat... Geeków od komputera ruszy jedynie pożar serwerowni
Ostatnimi czasy jesteśmy wręcz zalewani nowościami z kategorii ubieralnych gadżetów do fitnessu. Giganci świata IT jako obiekt specjalnej troski wzięli na celownik nasze zdrowie i sportowy styl życia.
Począwszy od różnych Jawbonów, Fuel Bandów i Gear Fitów, poprzez mityczny Apple Watch, aż po ostatnią nowość, czyli Microsoft Band - wszyscy na wyścigi wypuszczają swoje wersje opasek i zegarków z funkcjami fitnessowymi. I co? Myślicie, że z tego powodu ludzkość wbije się w obcisłe i masowo ruszy w teren uprawiać jogging albo cycling? Wolne żarty...
Doświadczenie uczy, że tego typu gadżety leżą głównie w sferze zainteresowań geeków i nerdów. A jedynym, co jest w stanie sprawić, żeby ta kategoria ludzi ruszyła włochate dupska od komputera, jest poważny pożar serwerowni, przerwa w dostawie Internetu spowodowana runięciem ruskiego satelity albo przynajmniej wyprzedaż tabletów po 80 zł w pobliskiej Biedronce.
Reszta społeczeństwa nawet nie raczy wstać od telewizora, żeby się dowiedzieć, o co chodzi z tym całym fitnessem.
Scenariusz jest niestety łatwy do przewidzenia. Na fitnessowe gadżety rzucą się różni kreatywni profesjonaliści z agencji reklamowych i bywalcy modnych lokali, bo wypada w tym sezonie mieć na nadgarstku coś lajfstajlowego - obok indiańskiego amuletu z Chin i miedzianej bransolety do pobierania energii z Kosmosu. Ale nie liczyłbym na to, że każdy, kto wyda kasę na modny cyfrowy dodatek, rzuci się nagle w wir sportów ekstremalnych. Myślicie, że choć jedna osoba, która kupi sobie Galaxy Gear, Apple Watch czy Microsoft Band, nagle rzuci z tego powodu palenie, zacznie jeździć do pracy rowerem albo pójdzie się wspinać na Dupę Słonia w Dolinie Będkowskiej?
Będzie tak, jak zawsze. Ze sportowymi opaskami będą się masowo obnosić rozczochrane, garbate łajzy siorbiące godzinami lurę w Starbucksach, popalające Lucky Strike'y w uczelnianym kiblu i krzywiące sobie kręgosłupy noszeniem cały dzień torby z MacBookiem. W najlepszym razie cała ta fitnessowa galanteria będzie służyć do przechwalania się w szatni na siłowni i do lajfstajlowego snucia się po sali ćwiczeń w poszukiwaniu hantli o wadze poniżej 30 deko.
Obawiam się, że sportowe gadżety nie wyprowadzą ludzkości w teren, a pozostaną jedynie elementem miejskiego stylu i mody.
Będzie tak samo, jak z wypasionymi terenowymi SUV-ami, które w życiu nie widziały błota ani piachu i służą tylko do tego, żeby opalona właścicielka w białych kozaczkach nie musiała się martwić o podwozie podczas parkowania w poprzek klombu.
Zapewne na fali powierzchownej mody na zdrowy tryb życia sprzeda się wiele milionów tych urządzeń, ale nie liczyłbym na to, że przełoży się to na zmianę nawyków ludzkości odnośnie aktywności fizycznej. Moda to tylko moda i opaska na ręce wcale nie musi od razu oznaczać, że jej posiadacz jest sportsmenem i zapalonym miłośnikiem ruchu na świeżym powietrzu. Równie dobrze można sobie wmawiać, że każdy spotkany wieczorową porą zataczający się młodzieniec w dresie to obiecujący zawodnik kadry narodowej, wracający na miękkich nogach z wyczerpującego treningu.
Wiem, co mówię. Jeżdżę często na rolkach (prostacko i po dziadowsku - bez żadnych opasek, podpasek i innych fitnessowych protez) i regularnie widuję przy rolkostradzie na Błoniach dziewczyny, które przez bite dwie godziny siedzą na ławce, palą mentolowe cieniasy i plotkują, posiłkując się newsami z Facebooka, miziając tipsami po swoich białych iPhonach. I te dziewczyny przez cały ten czas mają na sobie komplet ochraniaczy i bardzo fajne rolki na nogach! Potem kiepują, wstają z ławki przejeżdżają jakieś 15 metrów do zaparkowanych nieopodal samochodów i wracają do domu dumne ze swego sportowego trybu życia. Jak widać, sportowe gadżety wcale im w tym nie przeszkadzają...
Druga sprawa to rzeczywista przydatność wszystkich tych smart-opasek i smart-zegarków do uprawiania sportów. Pominąwszy żenujący czas pracy na baterii i całkowitą nieprzydatność na dłuższe wyprawy, niewiele z nich jest naprawdę dostosowana do intensywnego kontaktu z wilgocią, słonym potem, udarami czy wysoką temperaturą.
Tak lansowany jako urządzenie fitnessowe Apple Watch nadaje się do aktywności fizycznej, jak parnik do eksploracji Rowu Mariańskiego.
Ani nie jest w pełni wodoszczelny, ani ergonomiczny, a stercząca koronka zapewne odpadnie przy pierwszym zahaczeniu nadgarstkiem o pojemnik na kompost w czasie ekstremalnego parkuru po przydomowym ogródku. Jeśli zegarek Apple będzie równie wybredny na warunki atmosferyczne jak napakowany czujnikami wilgoci iPhone, to całe to pokazywanie go na spoconych, umięśnionych przedramionach opalonych sportowców można uznać jedynie za marketingową zagrywkę pod gusta gejowskiej klienteli.
A jak będzie naprawdę? Normalnie, jak zawsze. Optycznie przybędzie sportowych gadżetów w Starbucksach, modna zrobi się opalenizna na sufrera albo na wspinacza, a najczęstszym komunikatem w modnej aplikacji treningowej do spamowania znajomych wynikami, będzie tekst: "Adrian pokonał dziś w ciągu 14 godzin dystans 4120 metrów, z czego 4 km samochodem, 60 m windą, a resztę pieszo w biurze. Spalił 8 kalorii idąc do automatu z batonami energetycznymi..."
Ogrodnik January - Z zawodu grafik, projektant i ogólnie tzw. artysta – absolwent krakowskiej ASP. Dyrektor kreatywny własnej pracowni graficznejMłyn Artystyczny. Z zamiłowania gadżeciarz, z powołania bloger. W sieci obecny od zeszłego wieku. Prześmiewca, samozwańczy tester technologii, poszukiwacz dziury w całym. Od 2010 roku autor bloga Applefobia, gdzie ośmiesza absurdy, demaskuje mitologię, kpi z fanbojstwa i zdrapuje pozłotkę z aluminium. W wolnym czasie czyta książki, gra na gitarze, jeździ na rolkach i fotografuje. Oczywiście nie wszystko na raz…
*Zdjęcie główne pochodzi z serwisu Shutterstock.