Polskie Lords of the Fallen jest bezkonkurencyjne. To najlepsze RPG na next-geny – recenzja Spider’s Web
Napiszmy to sobie jasno i wyraźnie – Lords of the Fallen jest cholernie dobrą grą, która nie ma żadnej sensownej konkurencji na konsolach nowej generacji. Polacy z CI Games roznieśli rywali, awansując do kategorii twórców gier z wyższej półki. Ze szczytu jest jednak bardzo łatwo spaść i rodzimi producenci muszą teraz zrobić wszystko, aby swoją najnowszą produkcję odpowiednio wypolerować.
Nim przejdę do *ochów* i *achów* nad samą grą, muszę wylać z siebie nieco żółci spowodowanej głupimi, całkowicie zbędnymi błędami i wadami rodzimej produkcji. Tych mogłoby nie być, gdyby poświęcono kilka tygodni więcej na testy oraz ostateczne szlify. Najbardziej frustrującym zgrzytem jest wysypywanie się gry do ekranu głównego w losowych momentach.
Walka z tak zwanym „bossem”, któremu upuściłem już ponad połowę krwi, szarża w jego kierunku z okrzykiem bojowym i wysoko uniesionym młotem, potężny zamach i… powrót do ekranu głównego PS4. Musicie sobie wyobrazić, jak frustrujące i jak męczące może to być przy tak wymagającym tytule, jakim jest Lords of the Fallen. Inne, pomniejsze błędy to fizyka przeciwników po pozbawieniu ich życia czy wykrywanie kolizji z obiektami. Drobnica, która powinna zostać wyeliminowana podczas ostatecznych testów.
Mimo tych mankamentów Lords of the Fallen to na ten moment najlepsza gra cRPG, w jaką mogą zagrać posiadacze Xboksa One oraz PlayStation 4.
Oczywiście konkurencja nie jest ani zbyt liczba, ani zbyt silna. Gra CI Games broni się jednak sama i jest pełnoprawnym, wartościowym i godnym waszego czasu produktem. To Tytuł przez wielkie T, który ma graczowi naprawdę wiele do zaoferowania. Wszyscy fani Dark Souls będą w niebie, podobnie jak miłośnicy wymagających, zręcznościowych tytułów.
To niesamowite, ile ten twór ma wspólnego z grami From Software! Grając w Lords of The Fallen miałem wrażenie, że powróciłem do Demon’s Souls. Jasne, otoczka była inna, ale samo sedno mechaniki – to wypisz wymaluj wzór wyznaczony przez serię Dark Souls. Pomysł ze zmęczeniem i energią, utracone punkty doświadczenia do zebrania w miejscu zgonu, odradzający się przeciwnicy i punkty kontrolne, uniki, parowanie, nawet korzystanie z mikstur czy rozbijanie beczek – wszystko to wręcz bezczelna kopia dzieł Japończyków z From Software.
Lords of the Fallen jest do bólu odtwórcze. Produkcja powiela sprawdzone schematy innych twórców i wnosi naprawdę mało od siebie. Co jednak z tego, skoro wszystko zagrało tutaj jak w zegarku?
Machanie mieczem, uskakiwanie przed ciosami przeciwników, chowanie się za tarczą czy kontry – to wszystko kropka w kropkę rozgrywka znana z Dark Souls. Lords of the Fallen wymaga od nas refleksu, znajomości ruchów przeciwnika, pokory, cierpliwości oraz sporych pokładów umiejętności. To na pewno nie jest gra dla niedzielnych graczy, którzy mają ochotę pomachać toporem na lewo i prawo. Jeden zamach, drugi, trzeci i już jesteś odsłonięty, bez sił oraz podany na tacy oponentowi. No i klops.
Podobnie jak w Dark Souls, również tutaj cały świat jest przeciwko tobie. Wszystko chce cię złapać, dopaść i rozszarpać. Zginąć jest banalnie łatwo, z kolei każdy pokonany metr i każda oczyszczona z maszkar komnata to niemały sukces. Jeżeli masz ochotę usiąść z padem w ręku przed czymś z charakterem, przed czymś z pazurem, co nie traktuje gracza jak idioty – w końcu znajdziesz coś dla siebie. Lords of the Fallen nie wybacza, nie toleruje słabości oraz nagradza jedynie w ostateczności.
Mimo ostrego temperamentu gra jest łatwiejsza od serii From Software. Dla weteranów Dark Souls pierwsze przejście tego tytułu będzie niemal jak spacer po parku.
Wszystko za sprawą kilku ułatwień, dzięki którym niedzielni gracze nie uciekną od razu sprzed ekranu telewizora, płacząc i skomląc. Po pierwsze, korzystanie z punktów kontrolnych, zapisywanie rozgrywki, uzupełnianie mikstur leczniczych oraz regenerowanie życia nie wskrzesza poległych przeciwników. Ci wstają z grobu jedynie po zmianie lokalizacji przez gracza albo na skutek jego śmierci. Ogromna zmiana względem Demon’s Souls, oczywiście na rękę dzierżyciela kontrolera.
Po drugie, walka jest mniej wymagająca. Jasne, wciąż trzeba grać z głową, obserwować przeciwnika, reagować na jego ruchy i szukać luk w defensywie. Mimo wszystko prowadzony przez gracza heros jest znacznie bardziej wytrzymały, kondycja regeneruje się szybciej, z kolei picie mikstur leczących trwa o wiele, wiele krócej. Ponadto oponenci należą do bardziej przewidywalnych, z kolei ich paleta ruchów jest niezbyt okazała. Po kilku pierwszych godzinach będziecie z nich czytać jak z otwartej księgi.
Po trzecie w końcu – MAGIA! Tej może (a raczej musi) używać każda z postaci, niezależnie od wybranej klasy. Wiedza tajemna służy graczowi zarówno jako wsparcie, jak również moc ofensywną, w zależności od rozwijanych zaklęć. Bardzo szybko się przekonacie, że bez magii ani rusz. Błyskawicznie przedstawiłem swoją postać pod typowo defensywny ekwipunek oraz ofensywną magię. Efekt? Nawet bossowie drżeli przed moim Harkyrem. No dobrze, nie wszyscy, ale kilku na pewno!
Niezaprzeczalnym atutem gry od Polaków z CI Games jest warstwa wizualna. Na Lords of the Fallen aż chce się patrzeć. Grze daleko do mistrzostwa w wymiarze czysto graficznym, ale tytuł ocieka klimatem.
Niektóre tekstury biją po oczach skandalicznie niską rozdzielczością. Część z budynków woła o pomstę do nieba. Pancerze mogłyby być nieco bardziej wyraziste. Lords of the Fallen bez wątpienia nie jest żadnym kamieniem milowym w branży gier, ale powiadam wam – takich widoków, jakie zobaczycie w dziele CI Games, próżno szukać w innych produkcjach. Górskie szczyty, czarne dziury, mroczne wymiary demonów czy pełne pajęczyn katakumby – naprawdę jest na czym zawiesić oko.
Surowy klimat oraz mroczne otoczenie idealnie wpasowuje się w silnie inspirowany dziełami Blizzarda wygląd postaci. Te są potężne, noszą ogromne pancerze, wielgachne topory i tarce tak duże, jak oni sami. Szkoda tylko, że same uniwersum Lords of the Fallen jest ubogie narracyjnie. Dostajemy kilka ciekawych wątków, ale większość z nich bardzo łatwo przeoczyć, nie wsłuchując się zbytnio w nieciekawie podane, czytane na głos zwoje pergaminu.
Pomimo kilku niedoskonałości, frustrujących wpadek oraz kopiowania pomysłów od innych Lords of the Fallen spełnia swoje zadanie – daje piekielnie dużo frajdy!
W ten tytuł aż chce się grać! Pokonanie dzieła CI Games idąc po sznurku za głównym wątkiem fabularnym zajęło mi około 20 godzin. Lords of the Fallen to jedna z niewielu gier, które po prostu muszę rozegrać po raz drugi. W tej produkcji aż roi się od jaskiń i lochów do których nie trzeba wchodzić. Mam ochotę wcisnąć nos w każdy zakamarek i zbadać każdy metr kwadratowy śmierdzących katakumb.
Producenci obiecali 50 godzin potrzebnych na to, aby wykonać każde zadanie poboczne oraz zajrzeć w każdy kąt. Jestem w stanie uwierzyć, ale i tak z chęcią przekonam się na własnej skórze. Szkoda tylko, że fabuła w tym tytule jest tak miałka. Na całe szczęście nie opowieść, a wymagająca rozgrywka jest esencją tej gry. Sam wpadłem w jej sidła po uszy, chociaż jedno nie podlega żadnej wątpliwości – Dark Souls 2 pozostaje niepokonane.
Lords of the Fallen to na ten moment najlepsza gra action-RPG na Xboksa One oraz PlayStation 4. To również najlepsza dotychczas wydana polska produkcja w tym roku i najbardziej wymagający, zręcznościowy tytuł. Dziełu CI Games można zarzucić naprawdę wiele, ale nie można odebrać mu jednego – daje ogromną dawkę frajdy. Jestem kupiony.