Piotr Lipiński: ANALOGOWI I CYFROWI, czyli nasze yin u yang
Odezwały się do mnie głosy z przeszłości. I wcale nie zamierzam z tym iść do lekarza.
Są ludzie analogowi i są ludzie cyfrowi. Ta myśl towarzyszy mi od tygodnia. A zaczęło się od prostej decyzji: sięgnąłem po stare taśmy magnetofonowe.
Cała moja zawodowa przeszłość mieści się w dwóch sporych pudłach. Co kiedyś miało swoje zalety, a dziś ma swoje wady.
W tych dwóch pudłach spoczywają taśmy audio, na których nagrywałem wywiady z bohaterami moich tekstów. Tematy w tych pudłach są całkowicie pomieszane – wyciągam i po kolei słucham wspomnień żołnierzy spod Lenino i spod Monte Cassino. Włączam opowieści kata lat stalinizmu a po chwili słucham głosów jego ofiar.
Zagłębianie się w te pudła to pewnego rodzaju podróż wehikułem czasu.
Całkiem sporo głosów należy do ludzi, którzy już nie żyją. I jest to jeden z powodów, dla których w ogóle sięgnąłem po te nagrania.
Niedawno Wojciech Jagielski, znakomity reporter i korespondent wojenny, powiedział mi, że powinienem jak najszybciej zdigitalizować te nagrania. Bo przecież przez wiele lat pracy zarejestrowałem wypowiedzi wielu ważnych świadków polskiej historii. Na dokładkę sam ostatnio potrzebowałem wygrzebać z tego stosu kaset kilku nagrań. I tak pojawił się istotny problem.
Niemal od początku, kiedy byłem reporterem, nagrywałem na tak zwanych kasetach micro. Były znacznie mniejsze od tych standardowych. Jakość dźwięku była co prawda słabsza, ale przy nagrywaniu wywiadów, które i tak potem się spisywało a nie emitowało w radiu czy w telewizji, nie miało to żadnego znaczenia. Najważniejszy był ten niewielki rozmiar. Dzięki niemu właśnie moja zawodowa przeszłość mieści się w zaledwie dwóch pudłach.
Niestety – wybór tego rozmiaru to była zła decyzja. Tak to wygląda z perspektywy czasu.
Dziś z trudem próbuję rozszyfrować, co się na nich znajduje. Praktycznie w ogóle nie są opisane. Taśmy są tak małe, że mieścił się na nich tylko jakiś zygzak zrobiony długopisem. Dziś nie mogę go odczytać. A na opakowaniach w ogóle nie robiłem opisu, bo znając siebie wiedziałem, że nie minie tydzień, a pomieszam taśmy z pudełkami.
Siedzę więc teraz nad tymi kasetami i próbuję rozszyfrować, co znajduje się na której. Kupiłem na Allegro dyktafon, bo mój gdzieś zaginął. Jak już dyktafon do mnie dotarł, to swój znalazłem w piwnicy. Sami więc możecie się przekonać, że w robieniu bałaganu jestem mistrzem świata.
Tych taśm jest kilka setek. Wsłuchiwanie się w nie to swoisty teleturniej. Najpierw trzeba rozpoznać temat. A ludzie potrafią tak opowiadać, że po włączeniu taśmy przez kilka minut w ogóle nie wiadomo, o co chodzi. Czy o wojnę czy o kolejkę po mięso. Jak już człowiek rozszyfruje temat, to potem musi przypomnieć sobie, jak nazywał się rozmówca. Bo do każdego tematu z reguły przeprowadzałem po kilka, kilkanaście wywiadów.
Najpierw wydawało mi się, że poradzenie sobie z tymi taśmami to w ogóle rzecz nie do wykonania.
Jak sobie przypomnieć, z kim rozmawiało się przez dwadzieścia pięć lat? Ale po zbadaniu wszystkich nagrań jestem z siebie niezmiernie dumny – rozpoznałem zdecydowaną większość. I choć okazało się, że sporo taśm musiało mi zaginąć, to i tak pozostało bardzo dużo nagrań, które powinny przydać się przy pisaniu kolejnych książek.
Teraz jednak trzeba nagrania zdigitalizować, przynajmniej te najważniejsze. Bo w końcu taśmy się rozmagnesują.
Opracowałem żmudną domową metodę i zabieram się do pracy. Ale cały czas przy tym towarzyszy mi myśl: gdybym te nagrania miał od początku w wersji cyfrowej, to dziś znalazłbym je szybko i bezbłędnie. Niestety, dyktafonem cyfrowym posługuję się dopiero od kilku lat. Wcześniej takich urządzeń w ogóle nie było, potem były za drogie. Dlatego używałem dyktafonów analogowych.
Już dawno temu doszedłem do wniosku, że wszystko, co da się zrobić cyfrowo, wychodzi mi lepiej, niż analogowo.
Szybciej załatwiam sprawy, które można wykonać przez sieć. Lepiej panują nad moją cyfrową książką telefoniczną, niż kiedyś nad papierową. Lepiej fotografuję cyfrowo, niż dawniej analogowo. Szybciej pracuję nad tekstami na komputerze, niż kiedyś na maszynie do pisania.
Od kilkunastu lat fotografuję aparatem cyfrowym. Wszystkie zdjęcia z tego okresu leżą elegancko skatalogowane na dyskach twardych. A negatywy, którymi posługiwałem się wcześniej? A diabli wiedzą, gdzie się poniewierają. Musiałbym pół domu przewrócić, żeby je znaleźć.
Ktoś może powiedzieć – też mi odkrycie, wiadomo, że komputer ułatwia życia. A guzik prawda. Na świecie jest cała masa ludzi, którym komputer życie utrudnia.
To są właśnie ludzie analogowi.
Ci, którzy jak włączą komputer, to natychmiast „zje” im pisany tekst. Jak założą konto w internetowym banku, to ich zaraz ktoś okradnie. Jak zamówią książkę przez Internet, to im na poczcie zaginie.
Analogowi nigdy w życiu nie umówią się na żaden biznes z kimś, kogo znając tylko z sieci. Cyfrowi nie odczuwają potrzeby fizycznego kontaktu, jeśli tylko coś mogą załatwić szybciej bez niego.
Analogowi nie przeczytają ebooka. Cyfrowi nie tęsknią za zapachem papieru.
Analogowi nienawidzą nawet kart płatniczych. Cyfrowi najchętniej płaciliby smartfonami.
Czy ten podział na analogowych i cyfrowych to sprawa wieku? Bo co tu dużo ukrywać, im ludzie starsi, tym wśród nich więcej analogowych. Wydawałoby się więc, że o analogowości bądź o cyfrowości decyduje rok urodzenia.
Ale bez przesady. Sam najmłodszy nie jestem, a czuje się zdecydowanie cyfrowy.
A te wszystkie komputery i Internety przecież wymyślali ludzie jeszcze starsi ode mnie.
I żeby sobie ktoś sobie nie pomyślał, że cyfrowość uważam za lepszą od analogowości. W końcu - żartobliwie mówią - zoom cyfrowy w aparacie fotograficznym jest gorszy od optycznego. Analogowość i cyfrowość to po prostu dwa różne sposoby na życie.
Analogowość często, jak sądzę, wynika z niechęci do nowości. Z pewnego rodzaju mentalnego konserwatyzmu. Człowiek analogowy bez problemu posługiwałby się komputerem, gdyby tylko przełamał swoją początkową niechęć. Gdyby tylko nie myślał od początku, że ani z komputerem, ani tym bardziej z Internetem, nie da sobie rady.
Podobnie, jak ja przez wiele lat bałem się pralki automatycznej. Za każdym razem pytałem żony, czym tu pokręcić, żeby uprać swoje skarpetki. Aż w końcu postanowiłem zrozumieć, do czego służą te wszystkie tajemnicze guziki.
Choć co do jednego muszę przyznać rację analogowym.
Wypoczywa się zdecydowanie lepiej w świecie analogowym, niż w cyfrowym. Rozumiem, że ktoś lubi gry komputerowe, ale ja wolę uspokajać umysł w świecie, do którego nie docierają żadne bity.
Może człowiek powinien składać się właśnie z takich dwóch nieco przeciwstawnych elementów? Może raz powinna w nim przeważać analogowość, a kiedy indziej cyfrowość? Może to współczesne wcielenie opisywanych przez chińską filozofię przeciwstawnych sił yin i yang?
Piotr Lipiński – reporter, fotograf, filmowiec. Pisze na zmianę o historii i nowoczesnych technologiach. Autor kilku książek, między innymi „Bolesław Niejasny” i „Raport Rzepeckiego”. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Na przełaj”, „Polityce”. Wielokrotnie wyróżniany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i nominowany do nagród „Press”. Laureat nagrody Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich za dokument „Co się stało z polskim Billem Gatesem”. Bloguje na PiotrLipinski.pl. Żartuje na Twitterze @PiotrLipinski. Nowa książka „Geniusz i świnie” – o Jacku Karpińskim, wybitnym informatyku, który w latach PRL hodował świnie – w wersji papierowej oraz ebookowej.
Wszystkie zdjęcia pochodzą z Shutterstock.