Hotspoty w parku to świetny pomysł, tylko... Unia Europejska go ogranicza
Początek lipca, upał od samego rana i cudowna wiadomość z lokalnych serwisów informacyjnych: "w Łodzi startuje sieć darmowych hotspotów w powszechnie dostępnych lokalizacjach". W mojej głowie cudowna myśl zabieram laptopa i kolejne teksty będą powstawać na łonie natury w jednym z parków. Niestety unijne prawo szybko zweryfikowało ten pomysł.
W zeszłym roku w Łodzi po raz pierwszy pojawił się Budżet Obywatelski. Ideę tę rozwija już kilka samorządów w Polsce, na przykład w zeszłym tygodniu zakończyło się głosowanie w pierwszym Budżecie Partycypacyjnym dla Warszawy. Łodzianie w zeszłym roku wybrali 47 projektów, które w tym roku zostaną zrealizowane. Pomysły były różne w poszczególnych dzielnicach, od rewitalizacji parków po zainstalowanie progu zwalniającego na jednej z ulic.
Wybrano też 6 produktów ogólnomiejskich w tym bank żywności, akademię koszykówki Marcina Gortata, hospicjum domowe dla dzieci, remont schroniska dla zwierząt, rowery miejskie oraz uruchomienie bezpłatnej miejskiej sieci WiFi. Po weryfikacji na ten ostatni cel przeznaczono 500 000 zł.
Pół miliona złotych (finalnie 417 tys. zł) z miejskiego budżetu przeznaczono na montaż i funkcjonowanie hotspotów w 23 lokalizacjach.
Przynajmniej dobór miejsc jest całkiem sensowny to praktyczne cała deptakowa część ulicy Piotrkowskiej, Zoo, Ogród Botaniczny, Stary Rynek, dwa ważne dla miasta place oraz 13 parków. Hotspoty działają w oparciu o internet mobilny i mają funkcjonować do końca tego roku. Co dalej? O tym już nikt nie mówi. Dodajmy jeszcze fakt, że przetargu nie wygrali lokalni przedsiębiorcy tylko firma Acena Technologie z Gdyni.
Hotspoty w parkach, na skwerach, czy w centrum miasta to fajny pomysł nie tylko do wykorzystania w smartfonach, ale również na tabletach i laptopach. W dobie ultrabooków pracujących na akumulatorze kilka(naście) godzin nic nie szkodzi na przeszkodzie aby wyjść do parku usiąść na ławce i popracować w przyjemnej atmosferze, zwłaszcza przy pięknej pogodzie.
Niestety pomysł ten został odrealniony poprzez Urząd Komunikacji Elektronicznej powołującej się na prawo Unijne. Darmowe Hotspoty tworzone przez samorządy mogą mieć maksymalną prędkość wynoszącą 512 kbps. Wszystko dlatego, że nie mogą być to rozwiązania konkurencyjne wobec komercyjnych dostawców Internetu. I rzeczywiście łódzka sieć miejska nie jest dla nich żadną konkurencją. Ta absurdalnie wolna sieć nie jest w stanie rywalizować nawet z mobilnym Internetem 3G i 4G. A LTE ma już w Łodzi całkiem niezłe pokrycie, chociażby w Orange.
Przepisy sprawiają, że całkiem nieźle zrealizowany pomysł staje się praktycznie bez użyteczny.
Ok, docenią go osoby z anielską cierpliwością. W dobie posiadania smartfonu z pakietem internetowym darmowy Internet pozwalający sprawdzić pocztę i Facebooka nie jest czymś atrakcyjnym. Osobiście wolę zmarnować trochę swojego transferu niż wchodzić do otwartej miejskiej sieci WiFi działającej w ślimaczym tempie.
Rozumiem obawy UKE o konkurencyjność względem innych dostawców jednak wydaje mi się, że tu chodzi o darmowy internet dostępny z poziomu naszych mieszkań. Natomiast taki hotspot w parku mógłby już być trochę szybszy i nikomu by się nic nie stało. No chyba, że chodzi o to, że mój transfer w telefonie wyczerpie się o 2 dni wcześniej. A blokować ściąganie dużych plików można w inny sposób niż całkowicie ograniczać prędkość.
Czasem troska o dobro wszystkich ze strony Unii jest mocno przesadzona. A w 2014 roku 512 kbps nie jest prędkością Internetu zachęcająca do jego użytkowania.
Mogłem spędzić dzień na Stawach Jana zostałem przy biurku i tylko zastanawiam się czemu kolejne 417 tys. zł zostało wyrzucone w błoto oraz kiedy te hotspoty przestaną działać.
Zdjęcia pochodzą z serwisu Shutterstock