Czytać każdy może, ale my nie czytamy. Ani książek, ani w Internecie
W środę, 23 kwietnia 2014 roku, blisko 20 raz obchodziliśmy Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich. To święto, wywodzące się z Katalonii, a rozpropagowane przez UNESCO ma na celu promocję czytelnictwa, a także zwrócenie uwagi na istotę praw autorskich nabywanych przez twórców. Zawsze z wielką dozą sympatii pochodzę do wszelkiego rodzaju międzynarodowych wydarzeń, czy będzie to Dzień Książki, Dzień Dinozaura czy Czekolady. Tym razem, jako że czytanie, powiem banalnie, daje mi życie, niech ten tekst poświęcony będzie temu, jak czytamy, gdzie czytamy oraz jakie to ma dla nas konsekwencje.
Badania dotyczące czytelnictwa Polaków za rok 2012 i 2013 nie nastrajają optymistycznie. W roku 2012 żadnej książki nie przeczytało ponad 60% badanych (plik PDF, 87 KB), a ponad 7 książek rocznie (co przy najbardziej pesymistycznych założeniach, daje czytanie jednego tytułu przez ponad 1,5 miesiąca) przeczytało tylko niewiele ponad 11% (dokładnie 11,1%). W tym samym roku 58% respondentów stwierdziło, że w ciągu ostatniego miesiąca przeczytało jakiś tekst o objętości równej około 3 stronom A4 (wydruk, treści w Internecie, cokolwiek innego). To co prawda o 6% więcej niż w roku poprzedzającym badanie, na które się powołuję, natomiast jeśli spojrzeć na to z perspektywy: aż 42% osób w ciągu miesiąca nie przeczytało nawet jednego artykułu w gazecie o objętości 3 stron A4, dane te jawią się jako przerażające.
Co ciekawe, nie chodzi tu o to, że przerzuciliśmy się z papieru na czytniki i treści cyfrowe, nie.
Czytanie e-booków dalej uchodzi za coś, można by rzec, mało popularnego. W 2012 roku do lektury e-booka chociaż raz w życiu przyznało się 7% badanych, a do wysłuchania audiobooka 6%.
Z ankiet przeprowadzonych przez Centrum Badań Opinii Społecznej (plik PDF, 990 KB) w grudniu 2013 wynika, że aż 74% badanych uważa, że czytanie jest najbardziej wartościowym sposobem na spędzanie wolnego czasu, natomiast aż 31 % w ciągu ostatnich 12 miesięcy nie przeczytało żadnej książki. Ponownie stało się jasnym, że e-booki i audiobooki to raczej nisza, niż coś o czym wie i z czego umie skorzystać każdy. W tym samym badaniu okazało się, że aż 91% respondentów nie przeczytało ani jednego e-booka w ciągu ostatniego roku, a audiobooków nie słuchało 92% ankietowanych. Interesujące jest jednak to, że po takie formy książek częściej sięgają osoby o wyższym wykształceniu.
Być może te braki w naszym czytaniu związane są z tendencją, którą od kilku lat można obserwować na naszym polskim poletku - dożyliśmy czasów, w których wszyscy piszą, ale mało kto po prostu czyta.
W 2005 roku napisał Czerwiński w „Pokalaniu”, że stworzy książkę, która przypadnie na czasy, w których nikt już nie będzie czytać. Cóż, miał rację, nazwijmy go wizjonerem XXI wieku, a żeby nie poczuć się naiwnymi, przejrzyjmy choćby nowości na empik.com… Piróg, Jaruzelska, Moran, Starmach… Brakuje jeszcze wielu nazwisk, ale dajcie im dwa miesiące, ghostwriterzy nie śpią, a liczą kasę.
Czytanie – jak wynika z badań - przestało być domeną ludzi wykształconych, co więcej – człowiek, który ukończył studia wyższe niekoniecznie jest osobą inteligentną i oczytaną. Z roku na rok ten papier zaczyna znaczyć coraz mniej. Jeśli jednak wziąć pod uwagę wykształcenie badanych i założyć, że ukończenie studiów wyższych może być oznaką czegoś więcej niż tylko spełnieniem ambicji rodziców, istotne jest, iż to właśnie ci z lic. albo mgr przed nazwiskiem częściej e-czytają. Pogoń za technologią stała się znakiem rozpoznawczym ludzi, którzy chcą wiedzieć i wiedzą więcej.
Ciekawym jest zjawisko spadku czytelnictwa książek i jednocześnie wzrostu czytania dłuższych treści w gazetach czy Internecie.
O 9% w roku 2012 w stosunku do roku 2011 wzrosła liczba osób, które przeczytały trzystronicowy tekst w ciągu ostatniego miesiąca poprzedzającego badanie, ale nie sięgnęły po książkę w ciągu 12 poprzednich miesięcy. Można pokusić się o stwierdzenie, iż książki zaczynają po prostu tracić na znaczeniu i wiele osób nie widzi w nich przewagi nad treściami, które znajdują w gazetach czy Sieci. Już tysiąc razy zadawano pytanie czy blogi i blogerzy zastąpią prasę i dziennikarzy. Nikt nigdy ostatecznie nie rozwiązał tych kwestii, jak i ja nie zamierzam, bo z wróżenia wyrosłam już dawno. Jedno jest pewne – blogi już niejednokrotnie pokazały, że mają szansę stać się bestsellerowymi i fizycznymi pozycjami na półkach (vide: „Chustka” Joanny Sałygi). I jest to sytuacją dla nich nobilitującą, czy chcemy stać w kontrze do papieru, czy też nie.
Równoprawność twórców, którą zaserwowało nam wejście do Sieci, i którą w dużej mierze przenieśliśmy na realną rzeczywistość też na pewno przyczyniła się do takich a nie innych danych. Coraz częściej specjaliści i kreatywni ludzie, nawet ci mało znani, są obok nas i nawet nie musimy płacić, aby przeczytać treści przez nich stworzone i opublikowane w Internecie. Tylko czy my rzeczywiście w Sieci czytamy? Czy zapoznawanie się z tekstem opublikowanym w tym medium jest takie samo, jak z tym wydrukowanym?
Nie. W Sieci czytamy inaczej niż na papierze, a właściwie „czytamy”, bo robimy to zdecydowanie mniej uważnie i zwyczajnie pobieżnie, niż gdy czytamy tekst drukowany. Jak pisze Joanna Wrycza-Bekier w książce „Webwriting. Profesjonalne tworzenie tekstów dla Internetu”, badanie eyetracking, czyli to, które pokazuje drogę, jaką nasze oko pokonuje po wejściu na daną stronę internetową, artykuł w Sieci , dowodzi, że tak naprawdę przemykamy po tekście. To pierwsze dziesięć sekund decyduje, czy przeczytamy daną treść w Sieci, czy też ją porzucimy na korzyść czegoś innego. Najwięcej uwagi poświęcamy tytułowi, który w Internecie powinien być jak najbardziej dosłowny i leadowi, który winien streszczać to, co znajdziemy w artykule.
W Sieci czytamy niecierpliwie, ponieważ oczekujemy, aby tekst z którym się zaznajamiamy był użytkowy.
Nasz wzrok jest chaotyczny, można właściwie stwierdzić, że poza tytułem i leadem, nie interesuje nas za wiele, a charakter tej lektury moglibyśmy nazwać „pionowym omiataniem” (co ostatecznie nie jest aż takie nowe – podobnie reagujemy na tabloidy, czasopisma czy instrukcje). Według danych, jakie przywołuje Wrycza-Beker, tylko 10% Internautów przewija strony internetowe za pomocą suwaka, co znaczy, że aż 90% użytkowników Sieci przegląda zaledwie 20% informacji na stronie, czy – co za tym idzie – treści artykułu (a praktyce może być to jeszcze mniej).
Tekst w Internecie jest skanowany i często pozbawiony przyjemności. Aplikacja taka jak Spritz pozwala nam tak naprawdę szybciej zdobyć informację, a nie zwiększyć naszą efektywność i podnieść zadowolenie ze smakowania lektury. W Sieci ją połykamy, prychając wokół całkiem ogromnymi kęsami.
Czy można zatem zaryzykować stwierdzenie, że to specyfika czytania w Internecie związana jest z tym, że na co dzień także coraz rzadziej sięgamy po lekturę? Czy staliśmy się zbyt leniwi, żeby czytać, ale chcemy nadal widzieć siebie, jako tych, którzy korzystają z dóbr kultury? Czy Internet stał się już bardziej popularny od książek w sensie nawet nie zdobywania informacji, a po prostu dostarczania jakiejś treści, możliwości czytania?
Choć truchlejąc, powiem, że mam nadzieję nigdy nie dożyć tych czasów to chyba właśnie należy skonstatować, że jest za późno. I naiwnie wierzyć, że inni w tym roku już też przeczytali chociaż kilka książek.
Autorka jest redaktor prowadzącą sPlay.pl – bloga poświęconego cyfrowej rozrywce.
Zdjęcia pochodzą z serwisu Shutterstock