Unia Europejska do Google i Apple: gry freemium wcale nie są darmowe, więc ich tak nie nazywajcie
Przedstawiciele Unii Europejskiej poprosili Apple i Google o spotkanie. Wszystko rozchodzi się o tzw. gry i aplikacje freemium zwane też jako free 2 play, czyli model, w którym za sam program nic się nie płaci, ale jest on pełny mikropłatności. Unia Europejska nie zgadza się z tym, aby nazywać je bezpłatnymi.
Na spotkaniu przedstawiciele organizacji, jak i dwóch czołowych firm odpowiedzialnych za największe sklepy z aplikacjami mobilnymi, mają ustalić nowe reguły gry, aby uchronić użytkowników, a przede wszystkim dzieci przed przypadkowymi lub niekontrolowanymi zakupami. Tak przynajmniej ma to wyglądać w teorii. Unia Europejska postawiła sobie za cel kilka konkretnych punktów
Po pierwsze, aplikacje i gry w modelu freemium lub free 2 play nie mają być nazywane darmowymi, ponieważ jest to wprowadzanie konsumenta w błąd co do faktycznych kosztów, związanych z korzystaniem z programu.
No i w tym momencie należy urzędnikom przyklasnąć, bo mają oni absolutną rację. Oczywiście samo korzystanie z aplikacji jest darmowe i nikt nie zmusza nas do wydawania pieniędzy na dodatki, bonusy czy też złote monety, dzięki którym można przyspieszyć postęp w grze. Jednak praktyka jest nieco inna. Często bez owych dodatków nie da się przejść gry lub trwałoby to tak niewiarygodnie długo, że wymagałoby anielskiej cierpliwości.
Po drugie, Unia Europejska nie chce, aby deweloperzy nachalnie nakłaniali użytkowników, przede wszystkim małoletnich, do kupowania dodatków i bonusów.
I tu już mam pewne wątpliwości. Jasne jest, że natarczywe nakłanianie użytkowników do mikropłatności, np. przez ciągle wyskakujące banery, nie jest w porządku. Ale też zabranianie jakiejkolwiek reklamy to chyba byłaby zbyt duża skrajność. Każdy – lub prawie każdy – ma prawo reklamować swój produkt. Jak zawsze, trzeba po prostu znaleźć słoty środek. Reklamy nie mogą być nachalne i nie powinno być możliwości przypadkowego kupienia takiego dodatku. Chociaż akurat drugi punkt da się załatwić bardzo łatwo i leży to po stronie użytkowników – wystarczy ustawić konieczność autoryzowania każdego zakupu czy to przez wpisanie hasła czy też użycie TouchID.
Nie rozumiem też trochę zapisu „przede wszystkim małoletnich – bo skąd deweloper, Google czy też Apple mają wiedzieć, że akurat gra dziecko. Gry typowo dla dzieci – OK. Ale co z takimi Bejeweled lub Cut The Rope? W to grają i dzieci, i dorośli. Są to jednak techniczne szczegóły.
Trzeci punkt dotyczy jasnego informowania użytkowników o płatnościach i unikania sytuacji, w których konsument ponosi koszty przez „domyślne ustawienia aplikacji i bez jego wiedzy”.
Muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie spotkałem się z sytuacją, w której nie byłbym jasno informowany o tym, ile kosztuje dany dodatek do gry. Chociaż zdecydowanie przydałoby się, aby cena była wyraźnie podana już w samej grzej, a nie dopiero po przejściu do sklepu i myślę, że o to właśnie urzędnikom Unii Europejskiej chodzi. Nie rozumiem za to fragmentu o ponoszeniu kosztów przez domyślne ustawienia aplikacji i bez zgody użytkownika. Pewnie dlatego, że nigdy z czymś takim się nie spotkałem. Jeśli rzeczywiście są takie gry i aplikacje, to… no cóż, zasługują na potępienie i rytualne spalenie na stosie. Rozumiem, że business is business, ale grajmy fair.
Czwartym i ostatnim punktem agendy jest propozycja Unii Europejskiej, aby deweloperzy stworzyli specjalne adresy e-mail, przez które konsumenci mogliby się z nimi kontaktować, zadawać pytania oraz składać skargi.
Po pierwsze, twórcy aplikacji mają już możliwość odpowiadania na komentarze w sklepach. Po drugie, co z tytułami, które są instalowane przez setki tysięcy użytkowników? Przecież taki deweloper mógłby zostać zasypany mailami o często bzdurnej treści. To też dodatkowe koszty, bo ktoś na te wiadomości musiałby odpisywać. Sama idea, aby klient miał możliwość skontaktowania się z firmą, jest dobra, ale pomysł wykonania jej już niekoniecznie. Zresztą konsument ma dzisiaj mnóstwo możliwości napisania do dewelopera – w komentarzu na Google Play czy też App Store lub w social mediach. Przynajmniej w przypadku dużych firm, jak Gameloft, Rovio lub EA, nie powinno to stanowić najmniejszego problemu.
Jednak ogólnie pomysły Unii Europejskiej są jak najbardziej słuszne i godne pochwały. Rynek aplikacji mobilnych trochę się rozszalał i deweloperzy zdają się myśleć tylko o zyskach, zapominając czasami o kliencie. Świetny przykładem tego jest Rovio i mikopłatności w Angry Birds Go opiewające na sumy kilkuset złotych. Zresztą swoje i tak zarobią, bo już za 5 lat rynek ma być warty prawie 90 miliardów dolarów, więc tym bardziej konieczne są konkretne regulacje.
Zdjęcie Mobile applications, business software and social media networking service concept pochodzi z Shutterstock