Perły z lamusa: Shogo: Mobile Armor Division
"Mój brat Toshiro. Kira, kobieta którą kochałem. Baku, mój przyjaciel z dzieciństwa. Nie mogę przywrócić im życia, ale mogę ich pomścić. Jeszcze Kathryn (…). To dość skomplikowane."
United Corporate Authority (UCA) niepodzielnie rządzi w galaktyce. Wydawać by się mogło, że globalna dominacja pozwoli na spokojną egzystencję na każdej ze skolonizowanych planet. Podobnie jak na innych, na Cronusie osiedlili się kolonizatorzy oraz szereg korporacji. Planeta była jednak inna od innych. Pod jej powierzchnią „żyło” coś jeszcze, coś o wiele lat starszego od rasy ludzkiej. Cothineal rozciągało się na kilkaset metrów pod powierzchnią planety. Organizm nie był jednostką, lecz połączeniem milionów istnień, dysponując ogromną siłą oddziaływania na ludzi. Kato, substancja, wydzielana przez Cothineal znalazła zastosowanie w przemyśle zbrojeniowym. Cothineal namieszała nieco w głowach osób niezadowolonych z polityki UCA, by rozpocząć powstanie. Klan „The Fallen” bardzo szybko przejął kontrolę nad planetą. Ich bazą było miasto Avernus.
Shogo Industries rozpoczęło ofensywę przeciwko rebeliantom, podobnie jak konkurencyjna organizacja CMC. UCA udzieliło wsparcia w konflikcie, wysyłając na Cronusa krążownik Leviathan. Zamach na przywódcę powstania, Ivana Isarevicha powiódł się. Nieoczekiwana aktywność Cothineal, która wywołała trzęsienie ziemi spowodowała zaginięcie oddziału, w którego skład wchodzili Sanjuro, Toshiro, Kira oraz Baku. Ocalał jedynie pierwszy z czwórki. Sanjuro był bardzo blisko w relacjach z trójką zaginionych na Cronusie – Kira była jego dziewczyną, Toshiro przyrodnim bratem, a Baku najlepszym przyjacielem. Bohater stanął przed komisją dyscyplinarną, jednak dzięki apelacji Admirała Akkaraju, wyrok zmieniono jedynie na zawieszenie w czynnościach.
W dwa lata po powyższych wydarzeniach wcielamy się w rolę komandora Sanjuro Takabe. Lądujemy na Cronusie z teoretycznie prostym zdaniem – wyeliminowania przywódcy Upadłych, Gabriela. Jak się zapewne domyślacie, zadanie nie okazało się takie proste. Buntownicy chcieli zniszczyć miasto Maritropa, co uniemożliwiłoby dostarczanie kato. Tu rozpoczyna się nasza przygoda.
Fabuła jest naprawdę rozbudowana, choć do ilości wątków do "Mody na Sukces" jej daleko. Ilość konotacji pomiędzy bohaterami i poruszonych wątków (jak na FPS-a) jest co najmniej spora. Przed wydarzeniami z gry byliśmy w burzliwym związku z Kirą, córką naszego Admirała, Nathaniela Akkaraju, by teraz spotykać się z jego drugą córką, Kathryn, naszym swoistym przewodnikiem po grze. Toshiro oraz Baku okazuje się, że żyją (tyle, że pod wpływem Cothineal) i mamy zdanie ich zabić. Kira ma się całkiem dobrze (przede wszystkim z shotgunem w dłoniach) i do tej pory żyła w ukryciu dostarczając UCA tajnych informacji. Po drodze spotkamy jeszcze Hanka, przyjaciela przyjaciela, Ryo Ishikawę, postać z przeszłości czy… maskotkę Captain Claw znanego w Polsce jako Kapitana Pazura (również produkcji Monolith Productions). Istny misz-masz, który potrafi wciągnąć.
Shogo było pierwszą grą, którą uruchomiłem po zakupieniu akceleratora graficznego (premiera angielskiej wersji gry - wrzesień 1998 roku). Nikt nie potrafił mnie odciągnąć od maszyny po dokupieniu Rivy TNT 2 Pro oraz kolejnych 32 MB pamięci operacyjnej. Shogo wyglądało NIESAMOWICIE! Pod względem wizualnym, w porównaniu do zintegrowanej grafiki, czułem się, jakbym trafił w objęcia Sashy Grey lub – wersja dla grzecznych chłopców – Megan Fox po oderwaniu się od cioci robiącej "puci, puci". Czerpanie garściami z kultury japońskiej, rysunkowy klimat oraz pamiętne, zabawne wypowiedzi bohaterów – to jedno z moich milszych wspomnień, jeżeli chodzi o gry komputerowe. Bardzo miło kojarzę również lokalizację gry – moim zdaniem jedną z lepszych, które kiedykolwiek zostały zrobione.
Gra cechowała się nieliniową – jeśli można to tak nazwać fabułą. W dwóch momentach mogliśmy dokonać wyboru. Pierwszy nie wpływał na zakończenie rozgrywki, drugi mógł ją diametralnie zmienić. Zdziwicie się, ale alternatywne zakończenie odkryłem dopiero jakiś czas później, podczas n-tego przechodzenia gry. Ach te czasy bez internetu i for dyskusyjnych.
Mechanika rozgrywki również odbiegała od innych tytułów z tego okresu. Biegaliśmy zarówno pieszo, jak i za sterami MCA – mechów bojowych. Oczywiście arsenał broni był zróżnicowany. Mieliśmy więc dostęp do niemal 20 broni. Co więcej, poruszając się robotem mieliśmy możliwość zamiany w pojazd, bo szybciej przemierzać połacie terenu Cronusa. Istne transformersy zaważywszy na fakt, że mogliśmy wybrać MCA spomiędzy czterech dostępnych mechów.
Na mnie Shogo: Mobile Armor Division zrobiło ogromne wrażenie. Pisząc ten wpis obejrzałem szereg gameplayów, które przywróciły obrazy sprzed lat. Do dziś pamiętam poszczególne kwestie danych bohaterów, charakterystyczne odgłosy czy soundtrack. Niesamowite odczucia. W końcu gra miała swoją premierę niemal 15 lat temu!
Kto nie grał w Shogo: Mobile Armor Division, ma czego żałować! W końcu, jak sami twórcy napisali w napisach końcowych: Monolith jest najlepszy. ;) Żałuję tylko, że nie powstało więcej części tej gry. Z ogromną przyjemnością zagrałbym w każdy kolejny tytuł tej serii. Twórcy obiecywali... Jednak nic z tego - na moje nieszczęście - nie wyszło. A tak pozostał duży sentyment do japońskich klimatów. Pewnie dlatego tak bardzo spodobał mi się film Appleseed, który również gorąco polecam!